8 grudnia 2008 (poniedziałek), 21:51:51

Klimatyzm?

Człowiek nie ma nic do klimatu

Marcin Rafałowicz 08-12-2008 19:05 http://www.rp.pl/artykul/2,230987.html

Zbigniew Jaworowski: Pogląd, że człowiek może wpływać – świadomie bądź nie – na klimat globalny, jest przejawem pychy. Naszym klimatem rządzi Słońce i naturalne procesy zachodzące na Ziemi – przekonuje naukowiec w rozmowie z Marcinem Rafałowiczem

Co może przynieść światu obradujący właśnie w Poznaniu szczyt klimatyczny?

Ten szczyt, podobnie jak zeszłoroczny na wyspie Bali, nie przyniesie żadnych konkretnych rezultatów. To duża impreza, w trakcie której goście mogą się najeść i pobawić na koszt organizatora. Pogląd, że tego typu wydarzenia są zdolne dokonać jakiejś rewolucji, szczególnie w obliczu kryzysu światowego, są błędne. Z drugiej strony jest to niepokojące wydarzenie, a postulowane zmiany w gospodarce światowej związane z ograniczeniem emisji CO2 to straszliwe zagrożenie. Warta uwagi jest też jeszcze jedna rzecz – oto jesteśmy świadkami procesu, gdy na fali nowej ideologii, ubranej w szaty troski o środowisko naturalne, wyłania się nowa formuła organizacji świata, coś w rodzaju światowego rządu. Taki rząd będzie mógł silniej niż przy obecnym podziale świata realizować antycywilizacyjne cele ideologów nowej wiary.

Ale szczyt zajmuje się przecież bardzo ważnym zjawiskiem, jakim jest globalne ocieplenie klimatu. Dotyczy to przyszłości całej ludzkości. Nie dostrzega pan tego zagrożenia?

To wszystko są manipulacje i zwyczajne kłamstwa. Teza o antropogenicznym pochodzeniu zjawiska efektu cieplarnianego jest rozpowszechniana od lat 70. przez ludzi, którzy poza nadzwyczaj sprawnymi działaniami lobbingowymi nie mogą się pochwalić żadnymi przekonującymi wynikami badań. Nagminnie stosują wybiórcze podejście do danych badawczych i odrzucają te, które nie pasują im do tezy. Doskonałym tego przykładem są argumenty dowodzące wzrostu średniej temperatury na Ziemi od momentu wejścia cywilizacji ludzkiej w erę przemysłową. Stosuje się zabieg stwarzający wrażenie, że przed tym okresem klimat miał stałą i niezmienną charakterystykę. Ten argument mija się z prawdą. Wystarczy wspomnieć o "małej" epoce lodowcowej z przełomu XVII i XVIII wieku. Wtedy rok do roku większość rzek w Europie była zamarznięta, podobnie jak Bałtyk. Do Szwecji jeździło się po zamarzniętym morzu saniami. Podróżni zatrzymywali się w karczmach stawianych na środku skutego lodem morza. Wcześniej mieliśmy ocieplenie – tak zwane średniowieczne, kiedy średnia temperatura globalna była wyższa niż obecnie. Jeszcze wcześniej była niezwykle zimna epoka Merowingów i poprzedzające ją ocieplenie zwane rzymskim, od cesarstwa rzymskiego. Ale środowisku wspierającemu pogląd o niszczycielskiej działalności człowieka te fakty nie pasują do tezy, więc pomijają je milczeniem.

Nie ma chyba wątpliwości, że człowiek oddziałuje na środowisko – wystarczy wspomnieć o wyrębie lasów albo o przemyśle, który zatruwa powietrze. A skoro naukowcy się spierają, to może warto dmuchać na zimne?

Powtarza pan propagandę ekologów. Proszę zauważyć, że człowiek najbardziej zaingerował w środowisko naturalne, gdy powstało rolnictwo, a więc kilka tysięcy lat temu. Gdyby jednak nie rolnictwo, to nadal mieszkalibyśmy w lasach. Mówi pan: przemysł, i zgoda. Wrzucamy do atmosfery różnego rodzaju związki chemiczne. Głównie dwutlenek węgla. Tylko proszę zwrócić uwagę na proporcje. Jeśli podzielimy strumienie CO 2 na: naturalne (oceany, lądy i wulkany) oraz pochodzenia ludzkiego (samochody, oddychanie ludzi, paliwa kopalne, cement, rolnictwo), to ten drugi stanowi zaledwie 4,7 proc. strumienia naturalnego. Wszelkie dane wskazują, że ocieplenie klimatu nie ma związku z zawartością CO2 w powietrzu. To znaczy wysokość stężenia tego gazu w okresach historycznych jest powiązana skutkowo, a nie przyczynowo z klimatem planety. Najpierw następuje ocieplenie, a dopiero wskutek rosnącej temperatury zwiększa się zawartość dwutlenku węgla w powietrzu. Dzieje się tak dlatego, że najwięcej CO2 jest w oceanach, które im wyższa temperatura, tym bardziej oddają ten gaz do atmosfery.

Jeśli nie człowiek i jego działania, to co, zdaniem pana, wpływa na zmianę klimatu na Ziemi?

Pogląd, że człowiek może wpływać – świadomie bądź nie – na klimat globalny, jest przejawem pychy. Naszym klimatem rządzi Słońce i naturalne procesy zachodzące na Ziemi. Słońce ma swoje okresy wysokiej i niskiej aktywności. W zależności od tego do Ziemi dociera mniej lub więcej ciepła, co musi odbijać się na wysokości temperatury na naszym globie. Ale to ma o wiele mniejsze znaczenie od zmian magnetycznych Słońca sterujących dopływem galaktycznych promieni kosmicznych do dolnej troposfery, które inicjują tworzenie w niej chmur. Wulkany wprowadzają do atmosfery najwyżej siedem gigaton węgla rocznie, czyli mniej niż ludzie.

Człowiek ma w tych sprawach niewiele do powiedzenia. Najnowsze prognozy oparte na przewidywanej aktywności Słońca, które właśnie kończy okres wysokiej aktywności, wskazują na czekającą nas kolejną miniepokę lodowcową, w którą, jak przewidują astronomowie, zaczniemy wchodzić około roku 2020. Natomiast wielka epoka lodowcowa, taka jak ta, która po 100 tysiącach lat trwania skończyła się około 11 tysięcy lat temu, może – jak uczy geologia – nastąpić za 50 albo za 500 lat, ale jest to realne zagrożenie.

Ale czy coś się złego stanie, jeśli na wszelki wypadek ograniczymy emisję CO2?

Działania środowiska realizującego cele antycywilizacyjne mają doprowadzić do stagnacji gospodarczej, a przez to technologicznej. Szczególnie groźne, z punktu widzenia ekonomicznego, mogą być te konsekwencje dla Polski, która w 95 proc. czerpie energię ze spalania węgla. Ograniczenia emisji CO2 oznaczają radykalny wzrost cen energii nawet o 60 – 100 proc. Przecież to będzie katastrofa. Tym bardziej że nie zdążymy w oczekiwanym czasie przestawić całej gospodarki na inne źródła energii. Pamiętamy wyłączenia prądu z okresu PRL, obawiam się, że mogłoby nas to ponownie czekać. Gdy przyjdzie mróz i ziemię skuje lód, wtedy tylko ta przeklinana cywilizacja i wytworzony przez nią przemysł będą mogły nas uratować. Obawiam się, czy do tego czasu będziemy przygotowani na te trudne chwile, jeśli hamować nas będą sztuczne ograniczenia postępu.

Skoro ma pan tak przekonujące dowody, to dlaczego pan i ludzie o podobnych panu poglądach nie organizujecie własnych zgromadzeń na wzór szczytu klimatycznego w Poznaniu. Może ci, którzy wierzą w niszczycielską działalność człowieka, są jednak bardziej wiarygodni?

Absolutnie nie. Kiedyś palenie czarownic było normalną praktyką, a rynki niektórych miast były usłane palami na stosy. I nikt z elity intelektualnej nie widział w tym nic wyjątkowego, aż po 200 latach jacyś trzeciorzędni myśliciele zaczęli mówić, że to wariactwo. Nie trwało długo, gdy stosy zniknęły. To, że coś się nie przedostaje do szerokiej opinii publicznej albo jest niezgodne z aktualnie obowiązującą opinią elit, nie oznacza, że nie jest warte uwagi.

Żeby się przekonać, o co w tym tak naprawdę chodzi, wystarczy porównać kwoty, jakie są przeznaczane na działania grupy wieszczącej katastrofę wywołaną działalnością człowieka i jej oponentów, do których się zaliczam. Posłużę się danymi z USA, gdzie w ciągu ostatnich 10 lat dotacje na badania nad ocieplaniem klimatu dla zwolenników tezy o niszczycielskiej sile cywilizacji wyniosły około 50 miliardów dolarów. W tym czasie ich oponenci otrzymali zaledwie 9,5 miliona dolarów, co stanowi 0,02 proc. pierwszej kwoty. Nie ma woli, aby drugiej stronie sporu pozwolić na prowadzenie własnych projektów na dużą skalę, bo wszyscy się boją ataków politycznych. To jest terror naukowy i intelektualny. Nazywa się nas ludźmi niemoralnymi, podobnie jak nasze projekty. Zdarzają się nawet głosy, że takich jak ja należy karać za to, co myślą.

Organizacje ekologiczne twierdzą, że troszczą się o przyszłość ludzkości. Zachęcają do konkretnych działań w obronie naszej planety. Państwo tego nie robicie.

Nie jestem przekonany, czy zwolennikom tezy o niszczącym wpływie działalności człowieka na środowisko naprawdę, o to chodzi. Jacques -Yves Cousteau, znany badacz mórz i podróżnik zmarły 11 lat temu, autorytet moralny i idol ekologów, powiedział kiedyś, że aby na Ziemi zapanowała równowaga, to "należy eliminować 300 tysięcy ludzi dziennie", czyli 128 milionów rocznie, a inni podobni obrońcy ludzkości i środowiska twierdzą, że liczba ludzi nie powinna przekroczyć 500 milionów. Proszę to zderzyć z obecną liczbą ludności na Ziemi wynoszącą około 6 miliardów. Proszę pamiętać, że drugi raport Klubu Rzymskiego został opatrzony mottem, które brzmiało: "Ziemia ma raka, tym rakiem jest człowiek". Może to zabrzmi brutalnie, ale należy zdać sobie sprawę, że są pewne grupy ludzi, które uważają, że człowiek jest zbędny i należy radykalnie ograniczyć jego liczebność. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zamiast rozwijać cywilizacyjnie Afrykę, wysyłamy tam żywność. Nikomu nie zależy na tworzeniu konkurencji i nikogo nie interesuje los ludzi dziesiątkowanych przez choroby, głód i niedobory wody. Rozwój cywilizacji, gospodarki światowej to postęp technologiczny dający coraz większe szanse na przeżycie w trudnych warunkach, a przez to wzrost liczby ludności. Ale są ludzie, którzy chcą to powstrzymać.

W jaki sposób?

Odmawia się nam między innymi energii nuklearnej, która mogłaby rozwiązać wiele problemów świata. Mami się nas jakimiś technologiami "ekologicznymi", odnawialnymi źródłami energii. Nie mówi się zaś o tym, że katastrofy wywołane chociażby przez elektrownie wodne, uważane za czystą i bezpieczną technologię, są odpowiedzialne za niesamowite tragedie i śmierć dziesiątków tysięcy ludzi. Przypomnijmy choćby katastrofę tamy w Chinach w roku 1976. Zginęło tam około 200 tys. ludzi.


Autor jest lekarzem, radiologiem, profesorem nauk medycznych, taternikiem. Pracował w Instytucie Onkologii w Gliwicach, w Instytucie Badań Jądrowych w Warszawie, od 1993 r. w Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, gdzie kierował Zakładem Higieny Radiacyjnej. Obecnie na emeryturze. Jest autorem wielu prac na temat zmian klimatycznych, znanym na świecie krytykiem teorii o zgubnym wpływie człowieka. Jego teorie były publikowane m.in. w magazynie popularnonaukowym "21st Century". W marcu 2008 był jednym z autorów opracowania "Przyroda, a nie wpływ ludzi, decyduje o klimacie. Podsumowanie raportu Pozarządowego Panelu do spraw Klimatu".


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: klimatyzm


Komentarze: (6)

felek, December 8, 2008 23:33 Skomentuj komentarz


super!

kalarepa, December 14, 2008 01:22 Skomentuj komentarz


wow... ktos potrafi nazwac to co mi siedzi w glowie....
wiem tylko tyle, ze z tej calej ekologii przeszlam z darmowych jednorazowek na płatne jednorazowki... nie widze roznicy w ilosci zuzywanych jednorazowek, tylko w tym kto za to placi. wczesniej placic sklep, a teraz place ja...
na allegro 200szt kosztuje 4 zl... a ja place 10 gr za szt... to jest 500%...


zgroza...

Anka, February 22, 2009 09:45 Skomentuj komentarz


Przeczytalam z zaciekawieniem, jak wszystko co podwaza przyjete i popularne terorie. Sklonilo mnie to do poszukiwan wiedzy w tym temacie i mysle ze moge cos dodac na ten temat. Posluze sie cytatem:
"To prawda ze emisja dwutlenku wegla pzrez dzialanie czlowieka jest znikoma w porownaniu od wielkosci tego gazu emitowanych przez oceany czy rosliny. Jednak dwutlenek węgla wysyłany do atmosfery przez ludzi stanowi stałą, niezbilansowaną nadwyżkę.
Na pierwszy rzut oka nie jest taka wielka. 7,6 miliarda ton węgla pochodzenia antropogenicznego w porównaniu z 90 miliardami ton z oceanów, 60 miliardami to z gleby czy 60 miliardami ton z roślin to na pierwszy rzut oka niewiele. Ale źródła naturalne równoważą się – 90 miliardom ton emisji z oceanów odpowiada pochłanianie przez oceany 92 miliardów ton, 120 miliardom ton emisji z roślin i gleby odpowiada pochłanianie 121,3 miliarda ton. Nasza emisja stanowi stałą nadwyżkę, gromadzącą się w atmosferze, co widać w danych pomiarowych wykazujących stały wzrost stężenia CO2.
Co ciekawe, jeśli policzy się, jak rosłaby zawartość CO2 w atmosferze, gdyby nasza emisja w całości gromadziła się w atmosferze, wzrost byłby 2 razy szybszy. Na szczęście duża część naszej emisji jest usuwana z atmosfery, w większości przez absorpcję dwutlenku węgla przez oceany. Co bardzo groźne, naukowcy uważają, że w miarę wzrostu temperatury te mechanizmy bezpieczeństwa usuwające dwutlenek węgla z atmosfery zaczną słabnąć, a za to możliwy jest dodatkowy wzrost ilości gazów cieplarnianych w atmosferze, m.in. w związku z uwolnieniem olbrzymich pokładów metanu i dwutlenku węgla, obecnie uwięzionych w rozmrażającej się szybko wiecznej zmarzlinie.
Można porównać, jak nasza emisja ma się do zjawisk naturalnych.
Warto zaznaczyć, że obwiniane o emisję CO2 wulkany nie zasługują na tę reputację. Wulkany wyrzucają do atmosfery około 150 razy mniej CO2 niż ludzie. Inaczej mówiąc, 20 milionów samochodów wysyła do atmosfery w ciągu roku tyle samo CO2 co wszystkie wulkany świata. Oczywiście, wybuch wulkanu jest potężny i robi wrażenie, ale pod względem emisji dwutlenku węgla nawet największe wybuchy wulkanów, nie mogą się równać z nami. Wulkany, owszem, wpływają na pogodę na Ziemi wyrzucając z siebie wielkie ilości pyłów i tlenków siarki, ale prowadzi to do obniżania temperatury atmosfery."

Artykul podoba mi sie robi wrazenie wywazonego.
Nie zgodze sie jednak ze dzialanie czlowieka (to niszczace ale nie tylko) nie ma lub nie bedzie mialo zadnych skutkow negatywnych dla naszej planety.
Wezmy chocby wycinanie lasow, co pociaga za soba powolne wymieranie gatunkow zwierzat i roslin, zatruwanie rzek, jezior, osuszanie bagien... (Tak to prawda ze rolnictwo dalo temu poczatek. Wiec jednak czlowiek potrafi.

Zgodze sie natomiast ze nadrzedne znaczenie ma miesce naszej planety w kosmosie, wplyw gwiazd ze sloncem na czele i ze wszystkie ogromne przemiany klimatyczne dzieja sie zgodnie z tym cyklem czy robimy cos czy nie.

Czesto pojawiaja sie arykuly ktore zadaja klam ogolnoprzyjetym tezom, to dobrze, bo to sklania do myslenia, do poszukiwan. Ale nie oznacza koniecznie ze sa one do konca zgodne z prawda.

Rozumiem mechanizm dzialania mediow i cel tej aktywnosci, w wiekszosci sa to pieniadze jak napisales. Sumy przeznaczone na badania naukowe nad niepojacymi zjawiskami ktore maja miejsce. Ale jest jest dobra strona takich kampanii: patrze inaczej na srodowisko, zakrecam wode jak np. szczotkuje zeby, gasze swiatlo w pomieszczeniu w ktorym nie przebywam, segreguje smieci, wiem jak "poprawnie" zbierac grzyby aby nie zniszczyc calej grzybni, uwazam z ogniem w lesie.
To juz cos dobrego znaczy.

anonim, June 17, 2009 00:04 Skomentuj komentarz


W blogu Rafała A. Ziemkiewicza

88888888888888888

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/06/16/przekret-wszech-czasow/

Przekręt wszech czasów

Letnie wakacje, zapowiadają meteorolodzy, będą w tym roku letnie tylko z nazwy. Nawet wyjazd nie gwarantuje upałów – rok jest wyjątkowo zimny. Nikt zresztą nie potrzebuje do stwierdzenia tego faktu synoptyków, każdy przyzna, że tak jak tego lata nie marzliśmy już dawno.

Ja osobiście nie tylko marznę. Ja się nie posiadam z podziwu. Co pomyślę, to łapię się za głowę i myślę, że takiego numeru jeszcze nikt nigdy nie wyciął, iż najwięksi cwaniacy historii mogą się schować. Myślę oczywiście o rozpętaniu histerii wokół rzekomego globalnego ocieplenia.

Dotąd, żeby zrobić gigantyczne pieniądze na handlu, trzeba było czymś handlować. Ale zrobić miliardy na niczym – bo przecież “limity emisji gazów cieplarnianych” to w istocie nic? Wykreować dosłownie z powietrza przedmiot spekulacji i naciąć na niewiarygodne pieniądze rządy niemal wszystkich światowych państw, nie tylko za zgodą podatników, ale wręcz pod ich naciskiem? Coś niewiarygodnego i ze względu na skalę, i ze względu na stopień opętania ofiar, które same pchają spryciarzom miliardy do kieszeni.

To oczywiście sprawa znana psychologom, że człowiek im bardziej nabity w butelkę, tym bardziej zajadle broni tego, kto go okpił. Im więcej dowodów wskazuje na to, że histeria klimatyczna jest histerią właśnie, zupełnie irracjonalną i bezpodstawną, tym gorliwszych ma ona obrońców. Tym, którzy przeczą pseudonaukowym prognozom, przyznaje się już wręcz miano “negacjonistów” - czyli stwierdzenie oczywistości, iż od kilku już lat klimat raczej się ochładza, niż ociepla, stawiane jest na równi z zaprzeczaniem Holokaustowi. Porzućcie wszelkie myślenie. I płaćcie!

Wypadałoby zmienić dumną nazwę Homo sapiens. Do człowieka epoki masowych mediów przymiotnik “rozumny” zdecydowanie nie pasuje.

anonim, July 15, 2009 10:30 Skomentuj komentarz


Globalne ocieplenie czy globalna ściema?

http://www.rp.pl/artykul/334129.html

Mariusz Max Kolonko 14-07-2009, ostatnia aktualizacja 14-07-2009 19:24

Jak na ironię, gdy w marcu w Dniu Ziemi aktywiści ochrony środowiska demonstrują przed Kapitolem przeciwko globalnemu ociepleniu, w Waszyngtonie sypie śnieg – pisze publicysta
Mariusz Max Kolonko

Barack Obama przekonał Izbę Reprezentantów do przegłosowania ustawy klimatycznej. Ameryka ma emitować o 17 proc. mniej dwutlenku węgla i gazów cieplarnianych do 2020 roku, a do połowy tego stulecia aż o 83 proc. mniej niż teraz. Wygląda dobrze? Jedynie na papierze.

Amerykanie boją się wszędobylskiego rządu, ale tradycyjnie wspierają ochronę środowiska. Demokraci pokazują zatem Ameryce białe niedźwiedzie taplające się w topniejących śniegach lodowców, a jednocześnie przepychają w Kongresie ustawę, która doprowadzi do cichej ingerencji rządu w niemal każdą dziedzinę życia obywateli.

Białe dachy za białe niedźwiedzie

Analizy The Heritage Foundation wykazują, że nowa ustawa będzie rocznie kosztować przeciętną amerykańską rodzinę prawie trzy razy więcej w energopochodnych wydatkach. A to dopiero początek problemów.

Ustawa klimatyczna reguluje ceny energii. Koszt energii decyduje o kosztach utrzymania i stylu życia Amerykanów: od wyboru samochodu po cenę kubka kawy. Do widzenia ulubione, bezpieczne kolosy SUV, bye#-bye "umięśnione auta" (muscle cars) wyrywające setkę w kilka sekund. Witajcie nielubiane w Ameryce, bezpieczne dla środowiska (ale nie dla ludzi) samochodziki wyciskające 40 mil z galona benzyny.

Chcesz sprzedać dom? W myśl ustawy klimatycznej twój dom musi być o 30 procent bardziej energooszczędny niż obecnie. Zanim więc przyjdą chętni, wpadnie inspektor, który oceni, czy twój dom spełnia wymogi. Jeśli nie, wstaw nowe okna, zainstaluj biały dach odbijający promienie słoneczne (propozycja Arta Rosenfelda, członka Komisji Energii Kalifornii) i koniecznie zainstaluj (na swój, oczywiście, koszt) gniazdo elektryczne do tankowania baterii hydroaut. Przeciwnicy ustawy argumentują m.in., że ceny domów wzrosną niebotycznie, co ostatecznie pogrąży rynek nieruchomości, pogłębiając recesję.

Walka o ustawę klimatyczną w Senacie będzie zatem walką o charakter Ameryki, która z kraju wolnego wyboru i wolnorynkowej samoregulacji emisji zanieczyszczeń zamieni się w kraj sterowany instrukcjami polityków w Waszyngtonie, w którym o osobistych wyborach obywateli decyduje rząd. Walką, w której – zdaniem wielu – w istocie chodzi o kasę i o władzę.

Limit i handel

Limit i handel (cap and trade) to amerykańska wersja dyrektywy o handlu emisjami (EUETS – EU Emissions Trading Scheme). Limit określa dozwoloną w USA ilość emisji zanieczyszczeń, handel – obrót niewykorzystanymi limitami.

Europejski wariant, według analiz publikowanych w "Wall Street Journal", nie działa. Firmy emitujące dwutlenek węgla ponad otrzymane przydziały wcale nie szukają sposobów na ograniczenie emisji, ale po prostu przekazują rachunek konsumentowi. Kowalski nie tylko płaci za energię więcej, ale i nabija kasę miliarderom nowego przemysłu, których stworzył handel emisjami.

Amerykańskimi pionierami tego przemysłu są m.in. kompanie dostarczające oprogramowanie kontrolujące emisję przedsiębiorstw. Rynek oprogramowania, wart dziś 2,5 mld dolarów, ma wzrosnąć dziesięciokrotnie, jeśli ustawa o limicie i handlu zostanie wdrożona.

W jednej z firm (Hara) poważne sumy zainwestował Al Gore, sztandarowa postać zielonego lobby, autor filmu "Niewygodna prawda". Ironią losu jest, że najbardziej niewygodna prawda ujrzała światło dzienne już po zdobyciu przez byłego amerykańskiego wiceprezydenta Oscara, kiedy media obiegły rachunki za energię zużytą w posiadłości Gore'ów w Nashville. Wynikało z nich, że państwo Gore zużyli, bagatela, 22,619 kilowatogodziny energii elektrycznej w jednym tylko miesiącu, średnio dwa razy tyle, ile zwykły Amerykanin zużywa przeciętnie w ciągu całego roku.

Sam film Gore'a dofinansował Jeff Skoll, były prezydent eBay, partner inwestycyjny Gore'a, założyciel funduszu zaporowego (hedge fund) Capricorn Investment Group, LLC, w który Al Gore zainwestował 35 milionów dolarów.

Według źródeł Bloomberg News Al Gore zakończył karierę polityczną jako wiceprezydent z sumą 2 mln dolarów na koncie. Według danych Fast Company w 2007 r. jego fortuna sięgnęła już ponad 100 milionów dolarów uzyskanych z inwestycji w przedsiębiorstwa produkujące zielone technologie i ciągle rośnie. Największą kurą znoszącą zielone jajka jest dla Gore'a partnerstwo z firmą inwestycyjną Kleiner, Perkins, Caufield & Byers z Kalifornii, która m.in. chce wypuścić na amerykański rynek 50 tys. samochodów elektrycznych.

Na "zielony pociąg" załapali się inni promotorzy ustawy. Przewodnicząca Izby Reprezentantów, demokratka Nancy Pelosi, zainwestowała od 50 do 100 tys. dolarów w korporację Clean Energy Fuels. A współautor ustawy, demokrata z Massachusetts, Edward Markey podobne kwoty w Firsthand Technology Value Fund.

Niektórzy politycy w Kongresie tak się spieszyli z uchwaleniem ustawy, że opozycja republikańska w Izbie otrzymała do lektury 341 stron poprawek do ustawy o 3 nad ranem w dniu głosowania, a Agencja Ochrony Środowiska (EPA) nie ujawniła przed głosowaniem treści raportu wykazującego, że do 2030 roku czeka nas oziębienie klimatu. Powstałoby wówczas pytanie: jeśli nie ma globalnego ocieplenia, to po co nam ustawa klimatyczna?

Straszak zielonego lobby

Na ironię losu zakrawa fakt, że gdy w marcu w Dniu Ziemi aktywiści ochrony środowiska demonstrują przed Kapitolem przeciwko globalnemu ociepleniu, w Waszyngtonie sypie śnieg. Być może dlatego zielone lobby w Ameryce zarzuciło termin "globalne ocieplenie" na rzecz nowego: "zmiany klimatyczne".

Innym straszakiem używanym przez zielone lobby w Ameryce jest węgiel. Węgiel dostarcza Ameryce niemal połowę energii. To także 40 proc. emisji dwutlenku węgla do atmosfery całej Ameryki. Zielonemu lobby to wystarcza, by straszyć: wyginą niedźwiedzie polarne, a wyspa Manhattan straci Downtown aż po Wall Street, która z ulicy Ościennej zamieni się w Portową, kiedy roztopione lodowce Alaski podniosą poziom wód o 6 metrów. Tych "prawd" uczy się dziś dzieci w amerykańskich szkołach.

Tymczasem brytyjska Antarctic Survey obsługująca pięć stacji badawczych na Antarktydzie stwierdza w "Geophysical Research Letters", że w ciągu ostatnich 30 lat pokrywa lodowa Antarktyki rosła w tempie 100 tys. kilometrów kwadratowych co dziesięć lat. Również australijskie Centrum Badawcze na Antarktydzie w stacji Davis (Antarctic Climate and Ecosystems Co#-Operative Research Center) stwierdziło, że w ubiegłym roku średnia grubość pokrywy lodowej Antarktyki wynosiła 1,89 metra, najwięcej od dziesięciu lat.

Badania wykazują, że globalne ocieplenie przeżyli już nasi przodkowie między X a XIII wiekiem, kiedy na Ziemi panowała temperatura od 1 do 3 stopni wyższa niż obecnie. Od połowy XIX wieku temperatura wzrastała tylko o 0,5 stopnia Celsjusza, a w latach 1940 – 1975 zaczęła ponownie spadać. Jeżeli zatem w dobie powojennego boomu gospodarczego i związanej z nim emisji dwutlenku węgla do atmosfery temperatura malała, oznacza to, że relacja między emisją CO2 a temperaturą nie istnieje. Jeśli tej relacji nie ma, cała koncepcja globalnego ocieplenia traci sens.

Faktem jest także, że czynne dziś wulkany emitują więcej CO2 niż wszystkie nasze fabryki, samoloty i samochody razem wzięte. Zwierzęta i bakterie żyjące na Ziemi wytwarzają ok. 150 gigaton dwutlenku węgla rocznie, ludzie zaledwie 6,5 gigatony. Najwięcej dwutlenku węgla emitują oceany pokrywające ponad 70 proc. naszej planety. Sezonowe wahania temperatury wód oceanu odpowiedzialne są za powodzie, susze i inne klimatyczne zmiany, które obserwujemy od czasu do czasu, a które mają tyle wspólnego z apokalipsą co trąba powietrzna z tubą.

Do więzienia za wycięcie drzewa

Ameryka kocha przyrodę. Abraham Lincoln w 1864 roku oddał ziemię doliny Yosemite "w wieczyste publiczne władanie", tworząc pierwszy park narodowy na świecie. Dumą napawają Wielki Kanion, bezdroża dzikiej Alaski czy bezkresne prerie Wyoming "piękne za bezkres nieba", uwiecznione w popularnej pieśni XIX#-wiecznego organisty z New Jersey Sama Warda.

100 lat później hrabstwa w całej Ameryce przyjmują tzw. prawa drzew (tree laws). Były burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani za swej kadencji podniósł kary za nielegalne ścięcie drzew w metropolii do jednego roku pozbawienia wolności i 15 tys. dolarów grzywny.

Dziś jednak, po raz pierwszy w historii sondaży Gallupa, 51 proc. Amerykanów uważa poprawę gospodarki za ważniejszą od ochrony środowiska. Mimo to prezydent Barack Obama przeforsował ustawę klimatyczną w Izbie Reprezentantów. Choć przypuszczać należy, że polegnie ona w Senacie, zastanawia tempo narzucania społeczeństwu rozwiązań majstrowanych w gabinetach lobbystów, bankierów i innych wizjonerów przyszłej Ameryki spod znaku "Yes, we can". To, że możemy, nie znaczy, że powinniśmy. Prezydent George W. Bush nie podpisał protokołu z Kyoto, uznając go za szkodliwy dla amerykańskiej gospodarki.

Wydaje się jednak, że prezydent Obama będzie chciał nadal polerować swój image i pojawi się w grudniu na konferencji klimatycznej w Kopenhadze, by popychać Amerykę w objęcia zbiorowych układów ekologicznych Narodów Zjednoczonych. W grudniu może być tam zimno. Tak zimno, że amerykańska delegacja może wspomnieć słowa Boba Dylana z wywiadu dla "The Rolingstones": "Czy niepokoi pana globalne ocieplenie? – Gdzie jest to ocieplenie? – odpowiada ikona rocka. – Tu można zamarznąć".

Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA. Publicysta, prezenter i producent telewizyjny.W Stanach Zjednoczonych od 1988 roku www.maxkolonkoblog.com

Rzeczpospolita

anonim, July 21, 2009 15:24 Skomentuj komentarz


Ocieplenie groźniejsze od bomby atomowej
Marta Śmigrowska 21-07-2009, ostatnia aktualizacja 21-07-2009 06:54

http://www.rp.pl/artykul/9157,337711_Ocieplenie_grozniejsze_od_bomby_atomowej_.html

Ironiczne uproszczenie Mariusza Maksa Kolonki, sprowadzające zmiany klimatu do kłopotów niedźwiedzi polarnych, nie przesłoni faktu, że zmiany klimatu boleśnie dotykają Stanów Zjednoczonych – pisze ekolog (tekst wyraża stanowisko Koalicji Klimatycznej zrzeszającej 18 organizacji pozarządowych działających na rzecz ochrony klimatu)

Artykuł Mariusza Maksa Kolonki („Globalne ocieplenie czy globalna ściema?”, „Rzeczpospolita”, 14.07.2009) zawiera wiele interesujących zapisów, w świetle najświeższych opracowań naukowych i ekonomicznych brzmiących nader kontrowersyjnie. Dlatego też z uwagą pochylę się nad zapisami artykułu, mając nadzieję, że niniejsza polemika, poparta rzetelnym materiałem źródłowym, skłoni pana Kolonkę do podjęcia dialogu z orędownikami działań na rzecz łagodzenia zmian klimatu.

Postaram się rozwiać wątpliwości pana Kolonki i wykazać, że złagodzenie zmian klimatu leży w żywotnym interesie USA (podobnie jak unijne regulacje klimatyczne leżą w interesie Europy i Polski). Pokrótce przytoczę dowody na to, że zmiany klimatu mają miejsce – i że to człowiek jest za nie odpowiedzialny.

Spuścić wodę z jeziora

Podważając zasadność nowych amerykańskich regulacji klimatycznych, pan Kolonko stwierdza, że: „demokraci pokazują (…) Ameryce białe niedźwiedzie taplające się w topniejących śniegach lodowców, a jednocześnie przepychają w Kongresie ustawę, która doprowadzi do cichej ingerencji rządu w niemal każdą dziedzinę życia obywateli”.

Ironiczne uproszczenie, sprowadzające zmiany klimatu do kłopotów niedźwiedzi polarnych, nie przesłoni faktu, że zmiany klimatu boleśnie dotykają Stanów Zjednoczonych. Najtragiczniejszy huragan w historii USA – Katrina – kosztował USA niemal 2000 istnień ludzkich oraz 110 mld dol. Topniejąca wieczna zmarzlina na Alasce i sztormy wdzierające się głąb lądu niszczą eskimoskie wioski, takie jak Newtok, Shishmaref i Kivalina. Na początku 2009 r. w Kalifornii ogłoszono alarm przeciwsuszowy. Potencjalne straty szacowano na 3 mld dol., a zagrożone miejsca pracy – na 95 tys. Kalifornia jest również narażona na gwałtowne sztormy, które zagrażają 480 tys. ludzi, a także ich domom, przedsiębiorstwom, elektrowniom, portom i lotniskom. Potencjalne straty szacuje się na 100 mld dol. Amerykańscy producenci kukurydzy stracą w najbliższej przyszłości ponad 1,4 mld dol. rocznie w związku z powtarzającymi się suszami. Południowe stany USA walczą o drastycznie malejące zasoby wodne – Karolina Południowa zaskarżyła plany Karoliny Północnej dotyczące zwiększenia pobierania wody z rzeki Catawba, Alabama i Floryda wygrały spór sądowy z Georgią, która zamierzała spuścić wodę z jeziora Lanier – głównego źródła wody pitnej regionu Atlanty, a Floryda sądziła się z Korpusem Inżynierów Sił Lądowych USA, który zamierzał ograniczyć ilość wody spuszczanej ze zbiorników zasilających rzekę Apalachicola.

Przytoczone zjawiska wiązane są przez naukowców ze zmianami klimatu. Ustawa klimatyczna ma być polisą ubezpieczeniową Amerykanów na wypadek jeszcze bardziej drastycznych katastrof klimatycznych.

Koszty reperacji dachu

Pan Kolonko jednostronnie wskazuje na obciążenia gospodarcze nowej ustawy klimatycznej, pomijając jej szerszy kontekst oraz te zapisy, które mają umożliwić miękkie lądowanie w nowej ekonomicznej rzeczywistości, ograniczonej możliwościami klimatu, zarówno „węglożernym” gałęziom przemysłu, jak i konsumentom.

Autor nie ujmuje w swoich kalkulacjach poważnego kosztu niepodjęcia działań. Według byłego głównego ekonomisty Banku Światowego Nicolasa Sterna działania na rzecz ochrony klimatu w skali globu będą kosztować 1 proc. światowego PKB, a brak działań – nawet 20 proc. Przedsmak tego, ile kosztować będą zmiany klimatu w samej Ameryce, dają liczby przytoczone powyżej. Wskazywanie wyłącznie na koszt ustawy to jak utyskiwanie na koszty reperacji dachu przy całkowitym ignorowaniu strat powstałych wskutek permanentnego zalewania domu deszczówką.

Pan Kolonko zapomina nadmienić, że ustawa zawiera wiele zapisów, które mają złagodzić wzrost cen energii. 30 proc. uprawnień do emisji (waluty w handlu emisjami) trafi nieodpłatnie do dystrybutorów energii, którzy są obowiązani użyć ich, by chronić odbiorców energii przed wzrostem cen. Zyski ze sprzedaży na aukcji 15 proc. uprawnień mają dodatkowo zrekompensować wzrost cen energii najuboższym.

Wskazując na koszty ustawy dla przeciętnej amerykańskiej rodziny, pan Kolonko powołuje się na wyliczenia konserwatywnego think tanku, ignorując jednakże wyliczenia Biura Budżetowego Kongresu, które stwierdza, że „gospodarstwa domowe o najniższych dochodach mogą liczyć na zysk netto w wysokości ok. 40 dol. w roku 2020, podczas gdy gospodarstwa domowe o najwyższych dochodach powinny się liczyć z kosztem netto w wysokości 245 dol.”.

Czy za bardziej wiarygodne uznamy wyliczenia ponadpartyjnej agendy federalnej, czy też instytucji sponsorowanej przez konserwatywnych kongresmanów zależy – naturalnie – od punktu widzenia.

Wskazując, że ustawa może pogłębić amerykańską recesję, pan Kolonko zapomina wspomnieć, że system handlu emisjami zostanie uruchomiony dopiero w 2012 r., czyli w okresie, kiedy amerykańska gospodarka powinna się już odbić od dna. Co więcej, w tymże roku 2012 całkowita wartość uprawnień do emisji nie przekroczy 50 mld dol. (w gospodarce wartej 15 trylionów dol.). Owe 50 mld powróci do gospodarki m.in. w postaci inwestycji modernizacyjnych. Modele ekonomiczne wskazują, że ustawa nie będzie miała znaczącego negatywnego wpływu na gospodarkę.

Osobiście wybiorą emigrację

Inna sprawa, że ustawa może wręcz przyczynić się do wzrostu gospodarczego – odnawialne źródła energii, wspierane przez nową ustawę, to szalenie prospektywna gałąź gospodarki amerykańskiej – przyrost miejsc pracy w tym sektorze od roku 1998 był 2,5 raza wyższy niż w pozostałych gałęziach gospodarki.

Odpierając zarzuty, że nowa ustawa zaszkodzi gospodarce, Paul Krugman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, na łamach „New York Timesa” stwierdza jednoznacznie: „najlepsze dostępne szacunki wskazują, że koszt programu ograniczania emisji będzie umiarkowany, o ile program będzie wprowadzany stopniowo. A podjęte dziś zobowiązania mogą nawet pomóc podźwignąć gospodarkę z obecnego załamania”.

Ostatecznie wątpliwości pana Kolonki rozwiać powinien raport „Reducing U.S. Greenhouse Gas Emissions” firmy McKinsey – jednej z najważniejszych firm doradczych świata, gdzie stwierdzono, że stabilizacja stężenia gazów cieplarnianych na stosunkowo bezpiecznym poziomie 450 ppm (części na milion) może USA nic nie kosztować. Zyski związane ze zwiększeniem efektywności energetycznej zrekompensują koszty związane z rezygnacją z węgla i ropy na rzecz alternatywnych źródeł energii.

Pan Kolonko stwierdza, że: „walka o ustawę klimatyczną w Senacie będzie zatem walką o charakter Ameryki, która z kraju wolnego wyboru i wolnorynkowej samoregulacji emisji zanieczyszczeń zamieni się w kraj sterowany instrukcjami polityków w Waszyngtonie, w którym o osobistych wyborach obywateli decyduje rząd”.

Czas już przywołać aspekt moralny działań na rzecz ochrony klimatu, który umiejętnie pomija w swoim artykule pan Kolonko. Jakie mogą być „osobiste wybory obywateli” krajów Trzeciego Świata – już teraz wyjątkowo mocno dotkniętych zmianami klimatu? Być może, w obliczu nasilających się klęsk żywiołowych i niemożności zaspokojenia podstawowych potrzeb, mieszkańcy krajów rozwijających się „osobiście wybiorą” migrację do krajów rozwiniętych – USA, Europy, w tym Polski.

Skrojona na potrzeby mentalności

Pan Kolonko wspomina, że europejski system handlu emisjami, na którym częściowo wzoruje się propozycja amerykańska – nie jest skuteczny. Niska skuteczność systemu europejskiego w pierwszej, pionierskiej fazie wynikała przede wszystkim z nadmiaru darmowych uprawnień przyznanych przemysłowym emitentom gazów cieplarnianych. Rewizja systemu ukróciła rozdawnictwo darmowych uprawnień, wzrośnie więc jego skuteczność.

Co znamienne, w USA już działa skuteczny system handlu emisjami służący redukcji dwutlenku siarki. Koszty redukcji SO2 okazały się znacznie niższe, niż zakładała amerykańska administracja.

Dla opartego na rynku systemu handlu emisjami wskazuje się powszechnie tylko jedną alternatywę – podatek węglowy. Pan Kolonko, jako znawca polityki i mentalności amerykańskiej, musi mieć świadomość, że o ile w USA możliwe jest wprowadzenie instrumentu rynkowego, o tyle opodatkowanie (czyli druga opcja) zostanie potraktowane właśnie jako przywołana przez autora artykułu nadmierna ingerencja rządu w sprawy obywateli. W tym świetle ustawa klimatyczna jest zapewne najlepszym, najbardziej kompromisowym rozwiązaniem, skrojonym na potrzeby mentalności amerykańskiej.

Zagrożenie większe od jądrowego

Przywołując stan majątkowy i powiązania biznesowe Ala Gore'a, pan Kolonko w prosty sposób stara się zdezawuować całą rzeszę orędowników działań na rzecz łagodzenia zmian klimatu. To ciekawy zabieg, szczególnie że w tym gronie (jak rozumiem w oczach pana Kolonko tracącym wiarygodność z uwagi na ilość sypialni w domu Ala Gore'a) znajduje się m.in. Stephen Hawking – najwybitniejszy żyjący fizyk, który stwierdził: „globalne ocieplenie jest obecnie największym zagrożeniem dla ludzkości, większym nawet od wszystkich arsenałów jądrowych razem wziętych".

W gronie tym znajdują się również twardzi amerykańscy mężczyźni (zapewne posiadacze muskularnych SUV), tacy jak generał Anthony Zinni, były głównodowodzący wojsk amerykańskich na Środkowym Wschodzie, który stwierdził: „już wkrótce poniesiemy militarne koszty [zmian klimatu]. Zginą ludzie. Będą straty w ludziach”.

Komentując jakość samego procesu legislacyjnego, pan Kolonko pisze: „Niektórzy politycy w Kongresie tak się spieszyli z uchwaleniem ustawy, że opozycja republikańska w Izbie otrzymała do lektury 341 stron poprawek do ustawy o 3 nad ranem w dniu głosowania”.

Interesujące, że poprawki wprowadzone do tekstu przyczyniły się do osłabienia proklimatycznych zapisów ustawy. W walce o ostateczny kształt ustawy do ostatniej chwili brało udział lobby węglowe, naftowe i rolnicze. Trudno więc przedstawić debatę nad ustawą jako brzydki psikus spłatany sennym republikańskim kongresmenom.

Silna antyklimatyczna grupa

Autor artykułu stara się podważyć zasadność nowych regulacji, opierając się na źródłach wątpliwej jakości i podważając wyniki rzetelnych badań naukowych. Pan Kolonko stwierdza, że: „Agencja Ochrony Środowiska (EPA) nie ujawniła przed głosowaniem treści raportu wykazującego, że do 2030 roku czeka nas oziębienie klimatu. Powstałoby wówczas pytanie: jeśli nie ma globalnego ocieplenia, to po co nam ustawa klimatyczna?

Raport ów okazał się samodzielną inicjatywą dwóch pracowników EPA i nie odzwierciedla stanowiska agencji. Nie bez znaczenia jest fakt, że żaden z autorów nie jest klimatologiem, a wsparcia przy raporcie udzieliła organizacja Friends of Science – silna antyklimatyczna grupa lobbingowa.

Dalej pan Kolonko oświadcza: „Badania wykazują, że globalne ocieplenie przeżyli już nasi przodkowie między X a XIII wiekiem, kiedy na Ziemi panowała temperatura od 1 do 3 stopni wyższa niż obecnie”.

Nie udowodniono, że tzw. średniowieczne optimum klimatyczne, na które powołuje się pan Kolonko, było zjawiskiem o zasięgu globalnym, porównywalnym do dzisiejszego. Być może w niektórych regionach świata (np. w Europie) było ciepło, jednak rekonstrukcje temperatur globalnych z tego okresu wyraźnie wskazują, że teraz jest cieplej i że temperatury rosną znacznie szybciej niż kiedykolwiek na przestrzeni tysiąca, a może i 2 tysięcy lat. NOAA (Narodowa Administracja Oceanu i Atmosfery USA) stwierdza: „Teoria o średniowiecznym optimum klimatycznym (czy to globalnym, czy dotyczącym jednej półkuli), kiedy to miało być cieplej niż dzisiaj, okazała się nieprawidłowa”.

Pyły, sadze i aerozole

Dalej pan Kolonko stwierdza: „Od połowy XIX wieku temperatura wzrastała tylko o 0,5 stopnia Celsjusza, a w latach 1940 – 1975 zaczęła ponownie spadać.” Klimat jest wrażliwy zarówno na czynniki ocieplające, jak i chłodzące. Do okresowego spadku temperatur przyczynić się może np. emisja zanieczyszczeń powietrza. W latach 40. i 50. ocieplenie powodowane przez CO2 (wówczas łagodniej wpływające na klimat niż obecnie) zostało okresowo zniesione przez czynniki o działaniu chłodzącym. Największą rolę odegrały najprawdopodobniej zanieczyszczenia – pyły, sadze i aerozole przemysłowe. Poprawa standardów ochrony środowiska oraz postęp technologiczny w latach 60. i 70. przyczyniły się do poprawy stanu atmosfery, co sprawiło, że ocieplający efekt CO2 ponownie przeważył nad ochładzającym efektem zanieczyszczeń. Długoletni trend niestety pozostaje ten sam – Ziemia się ociepla.

Według pana Kolonko „faktem jest także, że czynne dziś wulkany emitują więcej CO2 niż wszystkie nasze fabryki, samoloty i samochody razem wzięte”. Według nauki fakty są zgoła odmienne. Szacuje się, że wulkany emitują około 150 razy mniej dwutlenku węgla niż współczesna cywilizacja.

Pan Kolonko stwierdza, że: „zwierzęta i bakterie żyjące na Ziemi wytwarzają ok. 150 gigaton dwutlenku węgla rocznie, ludzie zaledwie 6,5 gigatony. Najwięcej dwutlenku węgla emitują oceany pokrywające ponad 70 proc. naszej planety”. Ludzkie emisje to zaledwie niewielka część emisji, a jednak potrafiły zaburzyć równowagę delikatnego systemu klimatycznego. Dla ilustracji posłużę się pewną analogią:

Pewne lotnisko dysponuje taką ilością punktów kontroli paszportowej, by skontrolować 1000 przylatujących pasażerów na godzinę. Dopóki na lotnisko przybywa 1000 pasażerów na godzinę, przed okienkami ustawiają się niewielkie, niewydłużające się kolejki. Wyobraźmy sobie, że z powodu mgły kilka dodatkowych samolotów zostaje przekierowanych z pewnego małego lotniska na nasze. W kolejce ustawia się dodatkowych 50 pasażerów na godzinę – niewielu, zważywszy, że przepustowość punktów kontroli wynosi aż 1000 osób na godzinę. Dlatego na początku zarządcy lotniska nie wysyłają na posterunek dodatkowego pracownika i urzędnicy nadal odprawiają 1000 pasażerów na godzinę. Co się dzieje? Powoli, lecz nieuchronnie kolejka rośnie. W podobny sposób dodatkowe, pozornie niewielkie, emisje CO2 spowodowane przez człowieka zaburzają równowagę systemu wymiany węgla w przyrodzie.

Nie sztuka zagłuszyć debatę

W niniejszej polemice wskazałam wiele niedopowiedzeń i błędów interpretacyjnych zawartych w artykule pana Kolonki. Nie podważając dobrej woli autora tekstu, twierdzę, że dla dobra debaty lepiej posiłkować się rzetelnymi opracowaniami, a nie dźwięcznymi, dobitnymi uproszczeniami. Nie sztuka zagłuszyć debatę i zdezawuować oponentów. Sztuką jest uważne i prowadzone w atmosferze wzajemnego szacunku opiniowanie zjawisk. Stoimy wobec wyzwania bez precedensu i mocne męskie słowa, w których celuje pan Kolonko, powinny mieć wydźwięk konstruktywny. Cóż, jeśli naukowcy się nie mylą? O czym będą debatować nasze wnuki na ostatnich bezpiecznych skrawkach lądu?

PS Być może w marcu w Waszyngtonie padał śnieg, za to kiedy zatwierdzano ustawę klimatyczną – było upalnie. Ani jedna, ani druga obserwacja nie jest podstawą do wysnuwania wniosków na temat zmian klimatu, bo pogoda jest tylko stanem atmosfery w danej chwili, a klimat to wieloletnia charakterystyka tego, co się dzieje w pogodzie.

Autorka jest kierownikiem programu dla klimatu Polskiej Zielonej Sieci oraz specjalistką ds. międzynarodowych negocjacji konwencji klimatycznej ONZ.

Rzeczpospolita OnLine
Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.