Kolumbia Izraelem
Ten tekst Dawida Warszawskiego bardzo mi się spodobał. Aż dziwne...
Warszawski: Izraelem się jest
Dawid Warszawski, gazeta.pl, 2008-03-04 17:09
Kolumbia - oznajmił prezydent Wenezueli Hugo Chavez - stała się Izraelem Ameryki. Na takie wyróżnienie Kolumbia zasłużyła po tym, kiedy jej lotnictwo naruszyło przestrzeń powietrzną Ekwadoru i zaatakowało mieszczący się niecałe dwa kilometry od granicy obóz FARC, lewicowej partyzantki od lat siejącej zniszczenie w Kolumbii.
Bojówki FARC wielokrotnie wcześniej przekraczały tę granicę, tyle że w przeciwnym kierunku, dokonując zamachów na kolumbijskim terytorium, po czym wracały do bezpiecznego sanktuarium chronionego przez ekwadorską suwerenność i armię.
Po ataku na FARC wspierające ją Ekwador i Wenezuela skierowały na kolumbijskie granice tysiące żołnierzy. Zapachniało wojną i liczne państwa potępiły kolumbijską akcję.
Podobnie dzieje się też zawsze po izraelskich akcjach odwetowych, w tym tej najnowszej w Gazie. Wysunięta przez Chaveza analogia jest więc z pozoru całkiem sensowna.
Czyni ona wprawdzie także z Ekwadoru południowoamerykańską Gazę, ale o to niech się martwią w Quito. Dużo bardziej interesujące jest logiczne rozszerzenie analogii na inne regiony świata.
"Izraelem" Środkowego Wschodu staje się więc Turcja, która właśnie zakończyła operację w Iraku przeciwko kurdyjskim partyzantom z PKK. Ankara potępia wprawdzie z kolei izraelskie akcje w Gazie, więc takie porównanie nie przypadłoby Turkom do gustu, ale jego logiki to nie zmienia.
"Izraelem" Azji Południowo-Zachodniej jeszcze kilka lat temu były Indie, atakujące na terytorium Pakistanu bojówki dokonujące aktów terroru w Indiach, ale już nie są - pakistański prezydent Pervez Musharraf powściągnął w końcu swoich terrorystów.
W Afryce Sudan i Czad oraz Etiopia i Erytrea są oba i "Izraelem", i "Gazą" zarazem. Każde z tych państw udziela schronienia zbrojnym przeciwnikom drugiego, i atakuje na jego terytorium swoich własnych przeciwników.
Listę można by ciągnąć. "Izraelem" ma więc teoretycznie szansę stać się nie tylko Kolumbia, lecz każde państwo odpowiadające przez granicę na terrorystyczne ataki - ale ostatecznej nominacji dokonują nie prezydenci czy publicyści, lecz ONZ. Do tej pory jednak to nie terror, lecz odwet na terrorystach budził międzynarodowe potępienie.
Gdy jest inaczej - jak na przykład w latach 90., gdy Senegal atakował na terytorium Gwinei Bissau separatystów z Casamancji - Rada Bezpieczeństwa ONZ potwierdza nie nominację na "Izrael" lecz, przeciwnie, prawo każdego państwa do działań zbrojnych "przeciwko każdemu terytorium udzielającego schronienia lub poparcia działalności powodującej ataki terrorystyczne".
Kiedy więc państwo zwalczające terrorystów za przyjazną im granicą staje się "Senegalem", a kiedy "Izraelem"? Dokładnie nie wiadomo, choć liczba "Senegali" jest niewielka: irańskie ataki odwetowe w irackim Kurdystanie czy tadżyckie w Afganistanie, wyczerpują niemal w ostatnich kilkunastu latach ich listę.
Casamantyjscy bojówkarze naprawdę nie mieli, prócz Gwinei, żadnych przyjaciół, ale większość terrorystów czyimś poparciem z reguły się cieszy. W takich przypadkach ONZ zachowuje z reguły, zarówno wobec ich akcji zbrojnych, jak i odwetowych kontrakcji, dyskretne milczenie i nikogo nie potępia.
Podobnie zapewne też w końcu będzie, mimo latynoskiego oburzenia, w kwestii kolumbijskiej akcji w Ekwadorze. Wyłącznie bowiem w przypadku Izraela ONZ niemal zawsze postępuje inaczej i potępia jedynie izraelską ripostę zbrojną na terror. I dlatego Kolumbia "Izraelem Ameryki" nie zostanie.
"Izraelem" bowiem, inaczej niż "Senegalem", stać się nie można. "Izraelem" się jest - i to wyłącznie wówczas, gdy się po prostu jest Izraelem.