Za dużo ludzi na ziemi?
Do przemyślenia:
Dziecięca antykrucjata
Grzegorz Górny
www.rp.pl, ostatnia aktualizacja 31-12-2009 14:00
Największymi sponsorami programów antyludnościowych na świecie są dziś rządy krajów najbogatszych. Robią to w imię własnego interesu – przynajmniej tak, jak go pojmują
Ludzi, którzy 3 maja br. zebrali się na poufnym spotkaniu na Manhattanie, nazywa się bogami. To media okrzyknęły bogiem biznesu Warrena Buffeta – najbogatszego człowieka na kuli ziemskiej. Założyciela Microsoftu Billa Gatesa, drugiego na liście najzamożniejszych ludzi globu dziennikarze mianowali bogiem informatyki. Do Teda Turnera, szefa koncernu CNN, przylgnęło miano boga mediów, a do spekulanta i filantropa George’a Sorosa określenie „bóg giełdy“. Na spotkaniu była też bogini telewizji Oprah Winfrey oraz burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg i przedstawiciel jednej z najbardziej wpływowych rodzin na świecie David Rockefeller junior.
Rąbka tajemnicy, o czym rozmawiano podczas szczytu na Manhattanie uchylił dziennikarz brytyjskiego „Timesa“. Tak jak greccy bogowie na Olimpie przestawiali ludzkie pionki na planszy dziejów, tak dzisiejsi bogowie zbiorowej wyobraźni postanowili nie dopuścić do urodzenia się miliarda dzieci na kuli ziemskiej. W ich zamyśle tylko w ten sposób można uratować naszą planetę przed przeludnieniem, tragedią globalnego ocieplenia i zagładą.
Odkurzony Malthus
Wola bogów zawsze miała moc konkretnego wcielania się w życie. Tak więc liczba miliarda zbędnych osób, która pojawiła się w ich ustach, szybko zaczęła powtarzać się w różnego rodzaju prognozach, raportach, opracowaniach. W oficjalnych dokumentach Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA) możemy wyczytać, że wyeliminowanie miliarda dzieci spowoduje oszczędności energetyczne równe pracy dwóch milionów jednomegatowych wiatraków.
Taka operacja jednak kosztuje. Nic więc dziwnego, że w sierpniu br. szefowa UNFPA Thoraya Ahmed Obaid zaapelowała do ONZ o wsparcie swej instytucji kwotą 23 miliardów dol. na upowszechnianie w świecie aborcji. Uczestnicy manhattańskiego szczytu wielokrotnie wspierali już projekty antyludnościowe. Bill Gates przekazał Planned Parenthood – największej organizacji aborcyjnej na świecie – sumę ok. 34 mln dolarów. Fundacja Warrena Buffeta sfinansowała z kolei badania kliniczne, które pozwoliły wprowadzić na rynek pigułki dzieciobójcze RU-486.
Tym razem jednak rozmach zadania wydaje się przekraczać nawet możliwości finansowe „bogów”. Dlatego UNFPA apeluje do rządów najbogatszych krajów o większą hojność w sponsorowaniu projektów antynatalistycznych.
Roger Lowenstein, biograf Warrena Buffeta, stwierdził, że tym, co najbardziej cechuje uczestników nowojorskiego zebrania, jest wręcz paniczny strach przed przeludnieniem. Skąd bierze się ta obawa? Otóż mentalnie znajdują się oni pod wpływem ideologii pokolenia ’68. Jedną z najważniejszych książek, jaka ukazała się w 1968 roku, była zaś „Bomba demograficzna” (Population Bomb) Paula Ehrlicha. Jej autor pisał, że „bomba P” jest o wiele groźniejsza od bomby atomowej czy wodorowej, gdyż – jeśli nie zostanie w porę rozbrojona – przyniesie naszej planecie nieuchronną zagładę.
O ile bomba A została skonstruowana w laboratorium w Los Alamos, o tyle bomba P narodziła się w umyśle Ehrlicha. On sam pisze o tym następująco: „W płaszczyźnie psychologicznej eksplozja demograficzna zaczęła się dla mnie ujawniać pewnej tropikalnej nocy przesiąkniętej odrażającymi zapachami w Delhi. Ulice wypełniało mrowie ludzkie – jedzące, myjące się, śpiące, skłócone i krzykliwe. Ludzie wciskający ręce przez uchylone okno taksówki z prośbą o jałmużnę. Ludzie załatwiający swe potrzeby fizjologiczne wprost na ulicy. Ludzie przeganiający ulicami zwierzęta. Ludzie, ludzie, ludzie”. Tego typu wstręt człowieka cywilizowanego do ludzi, których uważa za prymitywniejszych od siebie, nie jest niczym nowym. Włoska badaczka Eugenia Roccella zwraca uwagę, że w podobny sposób w XVIII wieku angielscy podróżnicy opisywali swoje wrażenia z pobytu w Neapolu.
W czasach, gdy karierę na świecie robiło słowo „rozbrojenie”, Ehrlich proponował, by rozbroić bombę P. W jaki sposób? Przez likwidację „socjomasy balastowej”, czyli owego odrażającego „mrowia ludzkiego”. Trzeba rozpowszechniać sterylizację, aborcję i antykoncepcję.
Psychozie przeludnienia uległo wówczas wiele znanych postaci. Pisarz SF Isaac Asimov, zastanawiał się nawet poważnie, czy z tego powodu nasza cywilizacja dotrwa w ogóle do końca XX wieku: „Nasze społeczeństwo może nie przeżyć następnego pokolenia (…) około 2000 roku struktura technologiczna społeczności ludzkiej zostanie prawie na pewno zniszczona”.
Paul Ehrlich należał do nowej kasty świeckich kapłanów, dla których nauka miała dać odpowiedź na wszystkie problemy ludzkości. Naukowcy ci skupili się w Klubie Rzymskim i w 1972 r. ogłosili w Wiecznym Mieście dokument, który miał się stać laickim odpowiednikiem papieskiej encykliki. Raport Klubu Rzymskiego przepowiadał, że jeśli nie powstrzymamy przyrostu demograficznego, to wkrótce ujrzymy „koniec świata spowodowany śmiercią głodową ludzkości”.
Jednym z autorów owego dokumentu był sam Ehrlich, który jest najlepszym przykładem przekonania o własnej nieomylności. W pierwszym wydaniu „Bomby demograficznej” z 1968 r. pisał, że „w latach siedemdziesiątych” setki milionów ludzi umrą z głodu. Kiedy minęła dekada i nic takiego się nie stało, w następnych wydaniach zmienił sformułowanie i napisał, że owe setki milionów umrą „w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”. Kiedy i ta prognoza się nie sprawdziła, w kolejnym wydaniu z 1990 r. Ehrlich stwierdził, że codziennie na świecie umiera z głodu 40 tys. dzieci. Wystarczyło jednak przejrzeć doroczny raport ONZ, by przekonać się, że 95 proc. dziecięcych zgonów powoduje nie brak żywności, lecz biegunka, choroby zakaźne, problemy prenatalne i wypadki, zaś 70 proc. z nich zdarza się w krajach, w których głód nie jest zjawiskiem społecznym.
Cel uświęca jednak środki, gdy w grę wchodzi obrona dogmatu, że na kuli ziemskiej żyje za dużo ludzi i powinno ich być mniej. Ted Turner powiedział to zresztą wprost: „Całkowita liczba ludzi na poziomie 250 – 300 mln, czyli 95-procentowa redukcja obecnego poziomu, byłaby idealna”. Jeden z autorów Raportu Rzymskiego Dennis L. Meadows radził zaś Polsce, by zmniejszyła swoją ludność do 15 mln, gdyż byłaby to liczba optymalna dla naszego kraju.
Kiedy promotorzy polityki antyludnościowej twierdzili, że trzeba zmniejszyć liczbę populacji, gdyż grozi nam widmo głodu, powtarzali tezy anglikańskiego pastora Thomasa R. Malthusa, który po raz pierwszy w 1798 r. sformułował teorię, że liczba ludności wzrasta w postępie geometrycznym, podczas gdy środki utrzymania w tempie arytmetycznym. Tak więc, według niego, dla wzrastającej liczby ludzi nie starczy żywności i musi się pojawić głód.
Życie zweryfikowało jednak teorie Malthusa na ich niekorzyść. Obecnie więc neomaltuzjaniści używają innego argumentu: przeludnienie jest groźbą dla klimatu i grozi katastrofą ekologiczną. Jesteśmy właśnie świadkami kampanii medialnych, które odwołują się do takiej groźby.
W przededniu międzynarodowej konferencji klimatycznej w Kopenhadze rząd duński wystąpił z propozycją, by globalne ocieplenie zwalczać za pomocą polityki antyludnościowej przez popieranie aborcji i sterylizacji. Podobnie uważa UNFPA: tylko poważne ograniczenie liczby ludności może ograniczyć emisję gazów cieplarnianych do atmosfery. „Jest nas zbyt wielu. Stąd bierze się globalne ocieplenie. Zbyt wielu ludzi zużywa atmosferę”, mówił główny prywatny sponsor UNFPA Ted Turner.
Al Gore porównał człowieka do nowotworu żerującego na organizmie naszej planety. W swej książce „Ziemia na szali” opisywał, do czego prowadzi niszczycielska działalność ludzi. Przykład znalazł także w naszym kraju: „w niektórych rejonach Polski – pisał – regularnie sprowadza się dzieci pod ziemię do głębokich kopalń, żeby je chronić od różnych gazów i zanieczyszczeń powietrza. Można sobie wyobrazić, jak nauczyciele ostrożnie wychylają się z tych kopalń i sprawdzają, czy można już bezpiecznie wyjść na powierzchnię”.
Czytając ten fragment, można się zadumać, dlaczego Al Gore dostał pokojowego, a nie literackiego Nobla. Bardziej jednak nurtujące wydaje się inne pytanie: skoro jest nas za dużo,, to dlaczego ci, którzy namawiają innych, by zrezygnowali z potomstwa, sami mają dużo dzieci? Dlaczego Bill Gates i Warren Buffet mają po troje dzieci, Al Gore i David Packard – po czworo, a Ted Turner – pięcioro? Dlaczego bogatym wolno mieć liczne potomstwo, a biednym nie?
Żeby wrogów było mniej
Spróbujmy to pytanie przełożyć na język polityki. Głównym sponsorem programów antyludnościowych na świecie są dziś rządy krajów najbogatszych. Robią to w imię własnego interesu – przynajmniej tak, jak go pojmują.
Przyjrzyjmy się ważnemu dokumentowi, który uchwycił zmianę charakteru konfliktów międzynarodowych w XX wieku. Chodzi o tzw. raport Kissingera z grudnia 1974 r. czyli dokument Rady Bezpieczenstwa Narodowego USA pod nazwą „Memorandum dotyczące Studiów nad Bezpieczeństwem Narodowym”. Pada w nim znaczące, a zarazem brzemienne w skutkach stwierdzenie: „Konflikty, które postrzegane są głównie w kategoriach politycznych, często mają swe korzenie w demografii. Uznanie tych relacji wydaje się kluczowe dla zrozumienia i zapobieżenia konfliktom zbrojnym”.
Raport Kissingera stwierdzał, że wysoki przyrost naturalny w krajach Trzeciego Świata stanowi poważną groźbę dla rozwoju gospodarczego, postępu społecznego i dobrobytu USA oraz dla zaopatrzenia tego kraju w żywność, minerały i paliwa. Demografia jest też jednym z czynników międzynarodowej supremacji. Bez wzrostu populacji niemożliwe jest osiągnięcie znaczącej pozycji geostrategicznej. Dlatego mocarstwa dbają o to, by osłabiać potencjał demograficzny państw, które mogą się stać ich ewentualnymi rywalami. Tego typu polityka była prowadzona już w starożytnej Grecji, np. Spartaci co roku systematycznie mordowali określoną liczbę helotów i periojków, czyli najbardziej wartościowych jednostek wśród podbitej ludności, by zachować nad nią przewagę demograficzną.
Głównymi heroldami
imperialistycznej i rasistowskiej polityki antynatalistycznej są lewicowi
aktywiści głoszący hasła sprawiedliwości społecznej
Dziś metody się zmieniły, ale cele pozostają podobne. Raport Kissingera wymieniał 13 krajów szczególnie niebezpiecznych dla USA ze względu na swą dynamikę demograficzną (m.in. Indie, Brazylię, Filipiny, Nigerię, Tajlandię, Egipt, Kolumbię, Meksyk czy Indonezję). Jako metodę prowadzenia polityki obronnej raport rekomendował wprowadzenie światowego programu antyludnościowego. Głównymi narzędziami miały być aborcja, antykoncepcja i sterylizacja.
Autorzy dokumentu, którego treść postanowiono utajnić (ujawniono go dopiero w 1990 r.), zdawali sobie sprawę, że prowadzenie otwartej działalności antynatalistycznej wywoła na świecie falę oburzenia. Za wszelką cenę chcieli uniknąć oskarżeń, że Waszyngton prowadzi politykę imperialistyczną, rasistowską i ludobójczą. Zaproponowali więc propagandową otoczkę w postaci projektów zdrowotnych i takich humanitarnych haseł, jak „walka z przeludnieniem”, „walka z głodem” czy „reprodukcyjne prawa człowieka”.
Raport podkreślał też, że należało unikać bezpośredniego zaangażowania USA i realizować swe cele za pośrednictwem międzynarodowych organizacji, głównie oenzetowskich agend, takich jak UNFPA, WHO, UNICEF czy UNDP. Stratedzy Rady Bezpieczeństwa Narodowego proponowali, by unikać środków przymusu i koncentrować się na propagandzie, która przekona samych zainteresowanych, że pozbawiając się potomstwa, działają na własną korzyść. Dodatkowym bodźcem miało być uzależnienie amerykańskiej pomocy gospodarczej krajom ubogim od wprowadzenia przez nie programów antyurodzeniowych.
Taką politykę zaczęły prowadzić nie tylko władze USA, lecz także Bank Światowy za prezesury Roberta McNamary, który oświadczył nawet wprost, że jego instytucja udzieli kredytów tylko tym krajom, które zalegalizują aborcję. Za słowami szły konkretne czyny. Na przykład na Filipinach w 1995 r. w ramach kampanii immunologicznej 7,5 mln kobiet poddano szczepieniom przeciwtężcowym, a w rzeczywistości 3,5 mln z nich zostało wysterylizowanych bez ich wiedzy i zgody. Podobnych akcji w krajach Trzeciego Świata było znacznie więcej.
Spisek przeciwko życiu
Najbogatsze kraje wydały gigantyczne sumy na globalne programy antyludnościowe promujące w państwach Trzeciego Świata antykoncepcję, wazektomię, podwiązywanie jajowodów czy aborcję. W ramach tych projektów tworzona jest strategia psychologiczna, która każe uważać środki depopulacyjne nie tylko za dobrodziejstwo dla całej społeczności, ale wręcz za prawa człowieka. Dzieje się dokładnie tak, jak rekomendowali to autorzy raportu Kissingera.
Jako przykład udanej manipulacji Belgijski uczony ks. Michael Schooyans podaje wmówienie opinii publicznej przekonania, że przeludnienie jest źródłem ich nędzy. Tymczasem wystarczy porównać gęstość zaludnienia jego rodzinnej Belgii oraz Brazylii, by się przekonać, że to nieprawda. W Brazylii na 1 km kwadratowy przypada średnio 18 mieszkańców, a w Belgii aż 320. To przeludniona Belgia powinna być więc biedna, a Brazylia bogata. Jest jednak odwrotnie. Przyczyną ubóstwa nie jest bowiem liczba ludności, lecz nieumiejętność rozwiązywania problemów społecznych, politycznych i gospodarczych.
Przeciw narzucaniu demograficznego dyktatu od początku protestował Kościół katolicki. W 1974 r. Paweł VI powiedział, że „narzucanie narodom ograniczającej polityki demograficznej, aby nie domagały się należnego im udziału w dobrach ziemi”, jest niczym innym, jak „nową formą wojny”. Podobnie wypowiadał się Jan Paweł II, który mówił wręcz o „spisku przeciw życiu“, w którym biorą udział „środki społecznego przekazu, utwierdzając w opinii publicznej ową kulturę, która uważa stosowanie antykoncepcji, sterylizacji, aborcji, a nawet eutanazji za przejaw postępu i zdobycz wolnośc”. W encyklice „Evangelium vitae” Jan Paweł II pisał, że możni tego świata „są przerażeni obecnym tempem przyrostu ludności i obawiają się, że narody najbardziej płodne i najuboższe stanowią zagrożenie dla dobrobytu i bezpieczeństwa ich krajów. W konsekwencji zamiast podjąć próbę rozwiązania tych poważnych problemów w duchu poszanowania godności osób i rodzin oraz nienaruszalnego prawa każdego człowieka do życia, wolą propagować albo narzucać wszelkimi środkami na skalę masową politykę planowania urodzin”.
Dla wielu ludów zagrożonych polityką depopulacyjną Kościół pozostaje ostatnią nadzieją. W 2007 r. w Brazylii delegacja największej organizacji skupiającej tamtejszych Indian wręczyła Benedyktowi XVI pismo, w którym prosiła go o ratunek: „Nasze kobiety poddawane są przymusowej sterylizacji (…) jesteśmy przedmiotem autentycznej eksterminacji”. Swoistym paradoksem jest fakt, że największymi heroldami tej imperialistycznej i w gruncie rzeczy rasistowskiej polityki antynatalistycznej są lewicowi aktywiści głoszący hasła sprawiedliwości społecznej. Sprzeciwili się jej natomiast choćby Ronald Reagan czy George W. Bush, którzy swe ludzkie uczucia postawili ponad interes narodowy, tak jak definiował go raport Kissingera. To właśnie ci prezydenci za swej kadencji wycofali finansowe poparcie USA dla programów antyludnościowych na świecie.
Natomiast Bill Clinton oraz Barack Obama (ten drugi już w pierwszym dniu swego urzędowania) złożyli podpisy pod dokumentami uruchamiającymi strumień pieniędzy na projekty depopulacyjne w krajach Trzeciego Świata. Pierwszy czarnoskóry prezydent w dziejach USA przyłożył rękę do realizacji programu, którego głównymi ofiarami staną się ludzie o czarnym, czerwonym i żółtym kolorze skóry.
Grzegorz Górny jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda”
Kategorie: obserwator, ekologia, _blog
Słowa kluczowe: soros, gates, baffet, programy antyludnościowe
Komentarze: (3)
anonim, February 11, 2010 20:46 Skomentuj komentarz
Co nasi licealiści zrobiliby z żebrakami, gdyby mogli
gazeta.pl Marzena Żuchowicz 2010-02-10 19:11:19.0
Sterylizować, zamykać w gettach, odbierać prawa rodzicielskie, wysłać na bezludną wyspę - w taki sposób co piąty wrocławski licealista chciałby rozwiązać problem żebractwa w naszym mieście. Skąd takie pomysły? Przenikają ze świata dorosłych
To finał organizowanej po raz drugi Wrocławskiej Burzy Pomysłów. W akcji zainicjowanej przez studentów Uniwersytetu Ekonomicznego chodzi o to, by jednego dnia o jednej porze młodzież z kilkunastu liceów i kilku szkół wyższych przedstawiła swoje pomysły na rozwiązanie jednego z najbardziej palących dla miasta problemów społecznych. Tym razem był nim problem natrętnego ulicznego żebractwa.
Młodzi ludzie proponowali akcje społeczne, imprezy charytatywne, a nawet msze w intencji bezdomnych. Ale obok rozwiązań pokojowych pojawiły się też głosy ostro radykalne. Na 400 uczestników Burzy mniej więcej co piąty licealista uznał, że najlepszym rozwiązaniem byłaby całkowita eliminacja żebraków. Przedstawiali różne pomysły na to, jak tego dokonać. Po pierwsze, wprowadzić "zakaz wjazdu do miasta dla wszelkich osób podejrzanych o brak środków do życia". Po drugie, "deportować" tych, którzy zdążyli już do nas wjechać, "zatrudnić ekipę, która ich sprzątnie" i "eksmitować ich do miejsc urodzenia". Niektórzy jednak spostrzegli, że może to sprawy do końca nie rozwiązać, bo mamy też żebraków u nas urodzonych. Co gorsza - taka postawa w niektórych dzielnicach miasta szerzy się jak tyfus i jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Proponowano rozwiązania długofalowe: "ograniczenie przyrostu naturalnego", "darmową antykoncepcję", "odbieranie żebrakom praw rodzicielskich" i "obowiązkowe szczepienia". Były też rozwiązania ekspresowe: "powsadzać za kraty", "wywieźć na Madagaskar", "wystrzelać", stworzyć w mieście specjalne "dzielnice dla ubogich" albo "kolonie karne". Pojawiły się także głosy, że należy karać tych, co dają żebrakom pieniądze, a w szkołach wprowadzić specjalny przedmiot "nauka znieczulicy".
Zastanawiam się, skąd u młodych ludzi skłonność do głoszenia tak radykalnych poglądów? Czy da się to wszystko zrzucić na karb ich niedojrzałości, niewykształconej jeszcze empatii albo typowego w tym wieku zamiłowania do głupich żartów?
Po przeanalizowaniu blisko 400 pomysłów, jakie zgłosiła młodzież, widać wyraźnie, co im najbardziej w żebrakach przeszkadza: niczego nie wytwarzają, nie płacą podatków, nie przyczyniają się do wzrostu PKB, a jedynie biorą, biorą, biorą. Młodzi ludzie, wychowani w kulturze sukcesu, kulcie pracy i pieniądza uznali, że to wystarczający powód, by uznać ich za gorszą kategorię człowieka. Skąd taki osąd? Zapewne nie wziął się w głowach licealistów z powietrza, a jedynie - w zmutowanej formie - przeniknął do nich ze świata dorosłych.
Miejska komisja, złożona z przedstawicieli departamentu spraw społecznych, w tym wydziału edukacji i zdrowia, która oceniała pomysły i wybrała najlepsze z zamiarem wcielenia ich w życie, tym razem wszystkie kontrowersyjne propozycje odrzuciła. Wybrano m.in. akcję społeczną, której celem będzie "społeczna aktywizacja żebraków".
To nie pierwsza taka akcja. Poprzednio licealiści zastanawiali się nad rozwiązaniem problemu alkoholizmu wśród młodzieży, a ta sama miejska komisja bezdyskusyjnie zaakceptowała pomysł szkolnych wycieczek do izby wytrzeźwień. Zaniepokoiło nas wtedy, że nikt nie zastanowił się, że alkoholicy to nie są zwierzęta w zoo, które można pokazywać szkolnym wycieczkom, że też są ludźmi i mają swoje prawa.
Skoro jednak urzędnicy odpowiedzialni w mieście za sprawy społeczne nie mają wyczucia w kwestii praw człowieka, to czego się spodziewać po licealistach? Po prostu twórczo rozwijają wzorce czerpane ze świata dorosłych.
Marzena Żuchowicz
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
jacek, February 13, 2010 23:00 Skomentuj komentarz
nie podoba mi sie ten artykuł. Mówie o tym cytowanym przez Wojtka - artykule p. Grzegorza Górnego.
1/ rzetelność opisu tajnego spotkania, o którym paple (jak wyczytałem w innych źródłach) zaproszony gość :-), podobnie jak informacji o przeznaczeniu 29 miliardów, mówiąc delikatnie - pozostawia wiele do życzenia.
2/ zestawianie z tym spotkaniem analiz i dokumentow sprzed 30 lat ma dla mnie mało sensu.
3/ to nie ci bogacze nazwali się bogami, to robota głupich dziennikarzy.
4/ nie zaprosili tam Gore'a, co dobrze o nich świadczy :-)
5/ Kościół wiele mówi o tym, że nie należy czynić tego i owego, ale oczywiście - nie podaje jak...
Ale do dobroczynności - zacheca.
Górny oczywiście nie uznał za wskazane wspomnieć, że uczestnicy spotkania licząc od 1996 roku, wydali łacznie na cele dobroczynne ponad 70 miliardów dolarów.
dobroczynność na duza skalę to niełatwy problem. I duża odpowiedzialność...
6/ Więc na dobra sprawę wciąż jeszcze nie widze nic złego w tym, że tych paru biznesmenów postanowiło się spotkać, żeby wymienić się pogladami, a może - coś postarać się skoordynować ? politycy wciąż mają takie spotkania. Biznesmenom nie wolno ?
A że w przeciwienstwie do polityków niekoniecznie potrzebuja do takich spotkań prasy ? Rozumiem ich...
7/ ja nie wiem na pewno, czy miliarderzy nie planują czegoś niedobrego. Może właśnie tak ? Ale artykuł tej tezy w żaden sposób nie udowadnia. Po prostu - Górny wie i już. Ma więc jego wypowiedź tylko wartość insynuacji. To dla mnie wojna propagandowa w marnym wydaniu.
dziwię się, że Rzeczpospolita to wydrukowała.
WHITESTAR, November 9, 2011 11:14 Skomentuj komentarz
Wszystkim zainteresowanym polecam przeczytanie np. "Antychrześcijanina" Friedricha Nietzsche lub jeszcze paru innych książek tego filozofa a może znajdą Państwo pewne analogie.
Ze swej strony zauważam szereg zjawisk, ktore budza moje pytania. Dotyczą one GMO, polityki atomowej naszego państwa,całej działalności NBP, które tak naprawdę nie wiadomo do kogo należy, obecnej polityki Watykanu itd. Jak popatrzy się na to z góry, czyli ujrzy się las a nie tylko poszczególne drzewa, zobaczy się prawdę. Ta prawda nie uszczęśliwia ale to prawda. Przetrwją najsilniejsi, jednocześnie odporni immunologicznie jak i psychicznie. Jeżeli komuś się wydaje, że w wyniku uruchomienia tego procesu sam nie stanie się obiektem potencjalnej eliminacji, niestety jest w błędzie. I to też prawda. Nawet jeśli stwierdzenia szarych eminencji o przeludnieniu jest słuszne, to niestety tworzą coś nad czym nie będą mogli panować, bez bardzo dużych utrudnień. To natura rządzi i nawet jak stworzą coś co będzie z nią niezgodne, to albo to sama zniszczy albo wchłonie i ponownie stworzy coś co będzie nieprzewidywalne i mało poznane.