NewConnect czyli komitet inwestycyjny u księcia
W drodze na NewConnect właściwą lekturą jest Lalka Bolesława Prusa. W niej dziś przeczytam sobie o komitecie inwestycyjnym u księcia. Kluczowy kawałek obrazujący działanie funduszy inwestycyjnych sobie podkreślam.
ROZDZIAŁ JEDENASTY:
STARE MARZENIA I NOWE ZNAJOMOŚCI
(...)
Z podobnego zjazdu skorzystał książę, ażeby zbliżyć Wokulskiego z ziemiaństwem.
Książę we własnym pałacu, na pierwszym piętrze, zajmował ogromne mieszkanie. Część jego, złożona z gabinetu pana, biblioteki i fajczarni, była miejscem męskich zebrań, na których książę przedstawiał swoje lub cudze projekta dotyczące spraw publicznych. Zdarzało się to po kilka razy w roku. Ostatnia nawet sesja wiosenna była poświęcona kwestii statków śrubowych na Wiśle, przy czym bardzo wyraźnie zarysowały się trzy stronnictwa. Pierwsze, złożone z księcia i jego osobistych przyjaciół, koniecznie domagało się śrubowców, drugie zaś, mieszczańskie, uznając w zasadzie piękność projektu, uważało go jednak za przedwczesny i nie chciało dać na ten cel pieniędzy. Trzecie stronnictwo składało się tylko z dwu osób: pewnego technika, który twierdził, że śrubowce nie mogą pływać po Wiśle, i pewnego głuchego magnata, który na wszystkie odezwy, skierowane do jego kieszeni, stale odpowiadał:
- Proszę trochę głośniej, bo nic nie słychać...
Książę z Wokulskim przyjechali o pierwszej, a w kwadrans po nich zaczęli schodzić się i zjeżdżać inni uczestnicy sesji. Książę witał każdego z uprzejmą poufałością, prezentował Wokulskiego, a następnie podkreślał przybysza na liście zaproszonych bardzo długim i bardzo czerwonym ołówkiem.
Jednym z pierwszych gości był pan Łęcki; wziął Wokulskiego na stronę i jeszcze raz wypytał go o cel i znaczenie spółki, do której należał już całą duszą, ale nigdy nie mógł dobrze spamiętać, o co chodzi. Tymczasem inni panowie przypatrywali się intruzowi i zniżonym głosem robili o nim uwagi.
- Bycza mina! - szepnął otyły marszałek wskazując okiem na Wokulskiego. - Szczeć na głowie jeży mu się jak dzikowi, pierś upadam do nóg, oko bystre... Ten by nie ustał na polowaniu!
- I twarz, panie... - dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.- Czoło, panie... wąsik, panie... mała hiszpanka, panie. Wcale, panie... wcale... Rysy trochę, panie... ale całość, panie...
- Zobaczymy, jaki będzie w interesach - dorzucił nieco przygarbiony hrabia.
- Rzutki, ryzykowny, t e k - odezwał się jakby z piwnicy drugi hrabia, który siedział sztywnie na krześle, nosił bujne faworyty i porcelanowymi oczyma patrzył tylko przed siebie jak Anglik z "Tournal Amusant".
Książę powstał z fotelu i chrząknął; zebrani umilkli, dzięki czemu można było usłyszeć resztę opowiadania marszałka:
- Wszyscy patrzymy na las, a tu coś skwierczy pod kopytami. Wyobraź sobie pan dobrodziej, że chart idący przy koniach na smyczy zdusił w bruździe szaraka!...
To powiedziawszy marszałek uderzył olbrzymią dłonią w udo, z którego mógł był wyciąć sobie sekretarza i jego pomocnika.
Książę chrząknął drugi raz, marszałek zmieszał się i niezwykle wielkim fularem otarł spocone czoło.
- Szanowni panowie - odezwał się książę. - Poważyłem się fatygować szanownych panów w pewnym... nader ważnym interesie publicznym, który, jak to wszyscy czujemy, powinien zawsze stać na straży naszych interesów publicznych... Chciałem powiedzieć... naszych idei... to jest...
Książę zdawał się być zakłopotany; wnet jednak ochłonął i mówił dalej :
- Chodzi o inte... to jest o plan, a raczej... o projekt zawiązania spółki do ułatwiania handlu...
- Zbożem - wtrącił ktoś z kąta.
- Właściwie - ciągnął książę - chodzi nie o handel zbożem, ale...
- Okowitą - pośpieszył ten sam głos.
- Ależ nie!... O handel, a raczej o ułatwienie handlu między Rosją i zagranicą towarami, no.:. towarami... Miasto zaś nasze, pożądane jest, ażeby się stało centrum takowego...
- A jakież to towary? - spytał przygarbiony hrabia.
- Stronę fachową kwestii raczy objaśnić nam łaskawie pan Wokulski, człowiek... człowiek fachowy - zakończył książę. - Pamiętajmy jednak, panowie, o obowiązkach, jakie na nas wkłada troska o interesa publiczne i ten nieszczęśliwy kraj...
- Jak Boga kocham, zaraz daję dziesięć tysięcy rubli!... - wrzasnął marszałek.
- Na co? - spytał hrabia udający autentycznego Anglika.
- Wszystko jedno!... - odparł wielkim głosem marszałek.- Powiedziałem: rzucę w Warszawie pięćdziesiąt tysięcy rubli, więc niech dziesięć pójdzie na cele dobroczynne, bo kochany nasz książę mówi cudownie!... z rozumu i z serca, jak Boga kocham...
- Przepraszam - odezwał się Wokulski - ale nie chodzi tu o spółkę dobroczynną, tylko o spółkę zapewniającą zyski.
- Otóż to!... - wtrącił hrabia zgarbiony.
- T e k!... - potwierdził hrabia-Anglik.
- Co mnie za zysk z dziesięciu tysięcy? - zaprotestował marszałek. - Z torbami bym poszedł pod Ostrą Bramę przy takich zyskach.
Zgarbiony hrabia wybuchnął:
- Proszę o głos w kwestii : czy należy lekceważyć małe zyski!... To nas gubi!... to, panowie - wołał pukając paznokciem w poręcz fotelu.
- Hrabio - przerwał słodko książę - pan Wokulski ma głos.
- T e k!... - poparł go hrabia-Anglik czesząc bujne faworyty.
- Prosimy więc szanownego pana Wokulskiego - odezwał się nowy głos - ażeby ten publiczny interes, który nas zgromadził tu, do gościnnych salonów księcia, raczył nam przedstawić z właściwą mu jasnością i zwięzłością.
Wokulski spojrzał na osobę przyznającą mu jasność i zwięzłość. Był to znakomity adwokat, przyjaciel i prawa ręka księcia; lubił mówić kwieciście, wybijając takt ręką i przysłuchując się własnym frazesom, które zawsze znajdował wybornymi.
- Tylko żebyśmy zrozumieli wszyscy - mruknął ktoś w kącie zajętym przez szlachtę, która nienawidziła magnatów.
- Wiadomo panom - zaczął Wokulski - że Warszawa jest handlową stacją między Europą zachodnią i wschodnią. Tu zbiera się i przechodzi przez nasze ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji, z czego moglibyśmy mieć pewne zyski, gdyby nasz handel...
- Nie znajdował się w ręku Żydów - wtrącił półgłosem ktoś od stołu, gdzie siedzieli kupcy i przemysłowcy.
- Nie - odparł Wokulski. - Zyski istniałyby wówczas, gdyby nasz handel był prowadzony porządnie.
- Z Żydami nie może być porządny...
- Dziś jednak - przerwał adwokat księcia - szanowny pan Wokulski daje nam możność podstawienia kapitałów chrześcijańskich w miejsce kapitału starozakonnych...
- Pan Wokulski sam wprowadza Żydów do handlu - bryznął oponent ze stanu kupieckiego.
Zrobiło się cicho.
- Ze sposobu prowadzenia moich interesów nie zdaję sprawy przed nikim - ciągnął dalej Wokulski. - Wskazuję panom drogę uporządkowania handlu Warszawy z zagranicą, co stanowi pierwszą połowę mego projektu i jedno źródło zysku dla krajowych kapitałów. Drugim źródłem jest handel z Rosją. Znajdują się tam towary poszukiwane u nas i tanie. Spółka, która zajęłaby się nimi, mogłaby mieć piętnaście do dwudziestu procentów rocznie od wyłożonego kapitału. Na pierwszym miejscu stawiam tkaniny...
- To jest podkopywanie naszego przemysłu - odezwał się oponent z grupy kupieckiej.
- Mnie nie obchodzą fabrykanci, tylko konsumenci... - odpowiedział Wokulski.
Kupcy i przemysłowcy poczęli szeptać między sobą w sposób mało życzliwy dla Wokulskiego.
- Otóż i dotarliśmy do interesu publicznego! zawołał wzruszonym głosem książę. - Kwestia zarysowuje się tak: czy projekta szanownego pana Wokulskiego są objawem pomyślnym dla kraju?... Panie mecenasie... - zwrócił się książę do adwokata, czując potrzebę wyręczenia się nim w kłopotliwej nieco sytuacji.
- Szanowny pan Wokulski - zabrał głos adwokat - z właściwą mu gruntownością raczy nas objaśnić: czy sprowadzanie owych tkanin, aż z tak daleka, nie przyniesie uszczerbku naszym fabrykom?
- Przede wszystkim - rzekł Wokulski - owe nasze fabryki nie są naszymi, lecz niemieckimi...
- Oho!... - zawołał oponent z grupy kupców.
- Jestem gotów - mówił Wokulski - natychmiast wyliczyć fabryki, w których cała administracja i wszyscy lepiej płatni robotnicy są Niemcami, których kapitał jest niemiecki, a rada zarządzająca rezyduje w Niemczech; gdzie nareszcie robotnik nasz nie ma możności ukształcić się wyżej w swoim fachu, ale jest parobkiem źle płatnym, źle traktowanym i na dobitkę germanizowanym...
- To jest ważne!... - wtrącił hrabia zgarbiony.
- T e k... - szepnął Anglik.
- Jak Boga kocham, doświadczam emocji słuchając!... - zawołał marszałek. - Nigdym nie myślał, że tak można zabawić się przy podobnej rozmowie... Zaraz wrócę...
I opuścił gabinet, aż uginała się pod jego stopami podłoga.
- Czy mam wyliczać nazwiska? - spytał Wokulski.
Grupa kupców. i przemysłowców złożyła w tej chwili dowód rzadkiej powściągliwości nie domagając się nazwisk. Adwokat szybko podniósł się z Fotelu i zatrzepotawszy rękoma zawołał:
- Sądzę, że nad kwestią miejscowych fabryk możemy przejść do porządku. Teraz szanowny pan Wokulski raczy nam, z właściwą mu jędrnością, objaśnić: jakie pozytywne korzyści z jego projektu odniesie...
- Nasz nieszczęśliwy kraj - zakończył książę.
- Proszę panów - mówił Wokulski - gdyby łokieć mego perkalu kosztował tylko o dwa grosze taniej niż dziś, wówczas na każdym milionie kupionych tu łokci ogół oszczędziłby dziesięć tysięcy rubli...
- Cóż to znaczy dziesięć tysięcy rubli?... - spytał marszałek, który już powrócił do gabinetu, ale jeszcze nie wpadł w tok rozpraw.
- To wiele znaczy... bardzo wiele! - zawołał hrabia zgarbiony.- Raz nauczmy się szanować zyski groszowe...
- T e k... Pens jest ojcem gwinei... - dodał hrabia ucharakteryzowany na Anglika.
- Dziesięć tysięcy rubli - ciągnął Wokulski - jest to fundament dobrobytu dla dwudziestu rodzin co najmniej...
- Kropla w morzu - mruknął jeden z kupców.
- Ale jest jeszcze inny wzgląd - mówił Wokulski - obchodzący wprawdzie tylko kapitalistów. Mam do dyspozycji towaru za trzy do czterech milionów rubli rocznie...
- Upadam do nóg!... - szepnął marszałek.
- To nie jest mój majątek - wtrącił Wokulski - mój jest znacznie skromniejszy...
- Lubię takich!... - rzekł zgarbiony hrabia.
- T e k... - dodał Anglik.
- Owe trzy miliony rubli stanowią mój osobisty kredyt i przynoszą mi bardzo mały procent jako pośrednikowi - mówił Wokulski.- Oświadczam jednak, że o ile w miejsce kredytu podstawiłoby się gotówkę, zysk z niej wynosiłby piętnaście do dwudziestu procentów, a może więcej Otóż ten punkt sprawy obchodzi panów, którzy składacie pieniądze w bankach na niski procent. Pieniędzmi tymi obracają inni i zyski ciągną dla siebie. Ja zaś ofiaruję panom sposobność użycia ich bezpośredniego i powiększenia własnych dochodów. Skończyłem.
- Pysznie! - zawołał przygarbiony hrabia. - Czy jednak nie można by dowiedzieć się szczegółów bliższych?
- O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami - odpowiedział Wokulski:
- Jestem - rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę.
- T e k - dodał pseudo-Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce.
- Moi panowie! - odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty nienawidzącej magnatów. - Mówicie tu o handlu perkalami, który n a s nic nie obchodzi... Ale, panowie!... - ciągnął dalej płaczliwym głosem - m y mamy za to zboże w spichlerzach, m y mamy okowitę w składach, na której wyzyskują nas pośrednicy w sposób - że nie powiem - niegodny...
Obejrzał się po gabinecie. Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo.
Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem prawdziwego natchnienia.
- Ależ, panowie! - zawołał - dziś mówimy o handlu tkaninami, lecz jutro i pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami?... Proponuję więc...
- Jak Boga kocham, cudnie mówi ten kochany książę - zawołał marszałek.
- Słuchamy... słuchamy!... - poparł go adwokat, silnie okazując, że stara się pohamować zapał dla księcia.
- A więc, panowie - ciągnął wzruszony książę - proponuję jeszcze następujące sesje: jedną w sprawie handlu zbożem, drugą w sprawie handlu okowitą...
- A kredyt dla rolników?... - spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty.
- Trzecią w sprawie kredytu dla rolników - mówił książę.- Czwartą...
Tu zaciął się.
- Czwartą i piątą - pochwycił adwokat - poświęcimy rozważaniu ogólnej ekonomicznej sytuacji...
- Naszego nieszczęśliwego kraju - dokończył książę prawie ze łzami w oczach.
- Panowie!... - wrzasnął adwokat obcierając nos z akcentem rozrzewnienia. - Uczcijmy naszego gospodarza, znakomitego obywatela, najzacniejszego z ludzi...
- Dziesięć tysięcy rubli, jak Bo... - zawołał marszałek.
- Przez powstanie! - szybko dokończył adwokat.
- Brawo!... niech żyje książę!... - zawołano przy akompaniamencie łoskotu nóg i krzeseł.
Grupa szlachty gardzącej arystokracją krzyczała najgłośniej.
Książę zaczął ściskać swoich gości nie panując już nad wzruszeniem; pomagał mu adwokat, wszystkich całował, a sam bez ceremonii płakał. Kilka osób skupiło się przy Wokulskim.
- Przystępuję na początek z pięćdziesięcioma tysiącami rubli mówił zgarbiony hrabia. - Na rok przyszły zaś... zobaczymy...
- Trzydzieści, panie... trzydzieści tysięcy rubli, panie... Bardzo, panie... bardzo! - dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.
- I ja trzydzieści tysięcy... t e k!... - dorzucił hrabia-Anglik kiwając głową.
- A ja dam dwa... trzy razy tyle, co... kochany książę. Jak Boga kocham!... - rzekł marszałek.
Paru oponentów z grupy kupieckiej również zbliżyło się do Wokulskiego. Milczeli, lecz tkliwe ich spojrzenia stokroć więcej miały wymowy aniżeli najczulsze słowa.
(...)
Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.
— A zatem — mówił — szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej wieczorem...
— Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham — odezwał się otyły marszałek — i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów; no, ale powiedz, dlaczegóż to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?... Niechby już sami kupcy...
— Choćby dlatego — odparł hrabia gorąco — ażeby nie mówiono, że nic nie robimy, tylko obcinamy kupony... Książę poprosił o głos.
— Zresztą — rzekł — mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i — okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej... Nadto zaś prosimy szanownego pana Wokulskiego, żeby w innych naszych naradach chciał przyjąć udział...
— T e k!... — wtrącił hrabia—Anglik.
— I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie — dokończył adwokat.
— Wątpię, czy przydam się panom na co — odparł Wokulski. — Miałem wprawdzie do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o duże ilości i pośpiech, nie o ceny... Nie znam zresztą tutejszego handlu zbożem...
— Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski — przerwał mu adwokat. — Oni nam dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością...
— Prosimy... bardzo prosimy!... — wołali hrabiowie, a za nimi jeszcze głośniej szlachta nienawidząca magnatów.