28 grudnia 2012 (piątek), 19:33:33

10 lat afery Rywina

To już 10 lat! 10 lat temu zaczynałem wiedzieć wiecej. Pamiętam, że przyczytałem i wysłuchałem wszystkiego co sie prze te 2 a może i 3 lata działo, mam z tego nieco notatek na blogu, mogę ten proces przemyśleć jeszcze raz. A potem jak sie cieszylem, gdy ekipa Milera odleciała.

Jak to fajnie widzieć wiecej.


Zachowam sobie dobry tekst Piotra Zaremby z portalu wPolityce.pl bo takie coś warto mieć.
http://wpolityce.pl/artykuly/43535-trzy-moraly-z-afery-rywina-na-jej-10-rocznice-warto-do-tamtych-czasow-wracac-nie-tylko-aby-wiedziec-kto-byl-dobry-a-kto-zly

Trzy morały z afery Rywina. Na jej 10. rocznicę. Warto do tamtych czasów wracać nie tylko aby wiedzieć, kto był dobry, a kto zły.

Piotr Zaremba, na portalu wpolityce.pl

27 grudnia 2002 roku, w pierwszy dzień po świętach „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł z nagraniami rozmów producenta filmowego Lwa Rywina z Adamem Michnikiem i Wandą Rapaczyńską.

Same zdarzenia miały miejsce w lipcu, a wielomiesięczną zwłokę gazeta tłumaczyła „śledztwem dziennikarskim”, które jednak nie przyniosło żadnych nowych ustaleń poza tymi, jakie wynikły z nagranych rozmów. Miały one świadczyć o tym, że Rywin w imieniu „grupy trzymającej władzę” żądał od Agory łapówki za zmiany w projekcie właśnie powstającej ustawy antykoncentracyjnej. Powoływał się między innymi na premiera Leszka Millera. W pierwotnej, oprotestowanej przez tzw. prywatnych nadawców wersji, nie wolno było Agorze kupić Polsatu, a do tego się wtedy przymierzała.

Publikacja doprowadziła do stworzenia sejmowej komisji śledczej, która poddała wiwisekcji interesy medialne SLD. Jej gwiazdami okazali się Jan Rokita i Zbigniew Ziobro, a wyróżnił się także przewodniczący Tomasz Nałęcz, zrazu karny reprezentant interesów lewicy, potem porzucający je dla odegrania roli niezależnego śledczego.

Dzięki pęknięciu w obozie SLD powstały projekty demaskujące „grupę trzymającą władzę” – mieli wchodzić w jej skład m.in. wiceminister Aleksandra Jakubowska, prezes TVP Robert Kwiatkowski, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Włodzimierz Czarzasty. W głosowaniach sejmowych wygrał najostrzejszy z raportów autorstwa Ziobry żądający postawienia przed Trybunał Stanu między innymi Leszka Millera (który nie powiadomił prokuratury) i Aleksandra Kwaśniewskiego (który wiedział o całej sprawie).

Osobiście usłyszałem o całej historii, tak jak wielu dziennikarzy, kilka miesięcy wcześniej. Zgodnie z tym co zeznawał Adam Michnik opowiedziała mi ją, tonem na poły żartobliwym, dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Przekazałem ją Robertowi Mazurkowi prowadzącemu wtedy satyryczno-polityczną rubrykę we „Wprost”. On już o tym skądinąd słyszał. Wbrew późniejszych schematom, jakoby „nikt nie chciał pisać”, Mazurek i Zalewski napisali. Tyle że nic z tym nie zrobiono. Świat mediów miał wtedy różne twarze. Janiny Paradowskiej, która usunęła odpowiednie pytanie z wywiadu z Millerem dla „Polityki”. Ale także Mazurka i Zalewskiego.

Dziesiątą rocznicę afery Rywina mało kto zauważy. Jest ona niewygodna lub przynajmniej nieprzydatna w jakiejś mierze dla wszystkich.

Z pewnością dla obozu liberalno-lewicowego, bo jego część zaakceptowała na moment tezę, iż w Polsce zmiany nie poszły niekoniecznie w dobrym kierunku, a ci co jej nie zaakceptowali milczeli, albo kluczyli. Twierdząca, że afery w ogóle nie było Janina Paradowska uważana na ogół za wielki autorytet, na dłuższy czas straciła status nieomylnego proroka. A Adam Michnik w swoich zeznaniach przed komisją Nałęcza przyznał, że to bracia Kaczyńscy mieli rację diagnozując na początku lat 90. wszechobecność korupcji.

Dziś dorobek intelektualny tamtych czasów jest kłopotliwy. Wygrała przecież filozofia Wiktora Osiatyńskiego, który w kilka lat później tłumaczył, że zaakceptuje władzę aferzystów, bo są oni lepsi niż oszalały z nienawiści PiS. W roku 2002, 2003, kiedy pracowała tamta komisja, taka filozofia jeszcze nie obowiązywała.

Jest to wspomnienie kłopotliwe także dla „Wyborczej”, i to nie tylko dlatego, że Michnik zapomniał się kilka razy. Przede wszystkim dlatego, że parlamentarne dochodzenie ujawniło najgłębsze zblatowanie liderów Agory ze światem ówczesnej postkomunistycznej władzy. A Rokita postawił spójną hipotezę tak zwanej korupcyjnej gry: nie ujawniając przez wiele miesięcy po zdarzeniu całej historii, ale rozpuszczając o niej kłopotliwe plotki, ludzie Michnika mieli próbować naciskać na władzę, aby projekt ustawy został zmieniony na ich korzyść. Dopiero niepowodzenie tej akcji pchnęło redakcję do sławnego artykułu. Ale prawica dzisiejsza także nie pali się do wspominek. Trzeba by przyznać, że w następstwie afery powstał na chwilę reformatorski obóz, w skład którego wchodziła też PO. Trzeba by oddać historyczne zasługi choćby Rokicie. Inny jest dziś kreślony obraz świata, inni są wrogowie, a częściowo i sojusznicy.

Dla mnie z afery wynikają trzy morały. Pierwszy jest taki, że warto pamiętać, jak było kiedyś. Dzisiejszy sympatyczny starszy pan, Leszek Miller, był niegdyś twórcą systemu rządów, który sam nazywałem wtedy mafijnym. To nie tylko afera Rywina, to szereg innych zdarzeń ze skandalem podsłuchowym w Starachowicach na czele. Powinniśmy o nim pamiętać. Gdy dziś obserwuję, jak część moich kolegów konserwatywnych dziennikarzy podchodzi z życzliwym pobłażaniem do Czarzastego, tylko dlatego że ma on kosę z Agorą, ręce mi opadają. Oczywiście zmienia się katalog zagrożeń i mapa sojuszów, ale pewnych granic przekraczać nie należy. Naturalnie Miller (okazujący po dziś dzień serdeczność Rywinowi, który go podobno pomówił), czy Czarzasty to ludzie błyskotliwi i sprawni. Ale czy nasi sojusznicy? To zależy, co chcemy sobie stawiać za cel. Jeśli naprawę państwa, z pewnością nie.

Drugi morał jest taki, że cała afera w dużej mierze poszła w las. Nie wprowadzono na przykład większości reform systemu stanowienia prawa, jakie postulował Rokita, które miały zapobiegać manipulowaniu tworzonymi na kolanie i pod wpływem lobbingu przepisami. Co więcej, Platforma okazała się w dziedzinie zamulania państwa bardziej skuteczna niż wstydzący się jeszcze czegoś postkomuniści. Nie wiem, czy jest gorsza niż system Millera. Jest na pewno bardziej bezkarna.

Były SLD-owski premier pluje sobie w brodę, że w ogóle zgodził się na powołanie komisji, ale uznał że nie może inaczej. Co więcej, w paru kluczowych momentach posłowie lewicy nie umieli korzystać z liczebnej przewagi. Zbyt liczyli się z opinią publiczną.

Skręcania parlamentarnego śledztwa mógłby ich nauczyć sympatyczny, dawny AWS-owski prezes NIK Mirosław Sekuła. On to na czele posłów PO tak manipulował komisją badającą aferę hazardową, że z czarnego zrobiło się białe. Na oczach wszystkich. W tym względzie mamy regres, a filozofia Wiktora Osiatyńskiego święci triumfy.

Trzeci morał jest taki, że warto do tamtych czasów wracać nie tylko aby wiedzieć, kto był dobry, a kto zły. Powstało wtedy sporo świetnych tekstów, nie tylko z biadaniami (których teraz na prawicy słyszę aż nadto), ale też z konkretnymi propozycjami ustrojowymi czy systemowymi. Tylko brać i je zgłaszać. Przypominać opinii publicznej, szykować na lepszą przyszłość. Może kiedyś będzie można z nich skorzystać.


Publicysta, pisarz, komentator. Pracował w "Życiu Warszawy", "Życiu", "Nowym Państwie", "Newsweeku", "Dzienniku", a także "Polsce The Times". Obecnie jest współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Ostatnio wydał powieść Romans licealny, a w księgarniach można obecnie dostać jego biografię Jarosława Kaczyńskiego pt. O jednym takim...

Kategorie: polityka, _blog


Słowa kluczowe: Afera Rywina


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.