2312
2312
Kim Stanley Robinson
Wydawnictwo: fabryka słów, Lublin 2013ISBN: 978-83-7574-767-6
Liczba stron: 635
Cena: pożyczona od PP
Gruba. Gruba i fantastyczka, bo to fantastyka naukowa jest. No i jest nowojorska. Tak bardzo nowojorska i lewacka, że nie warto jej czytać choć czyta się dobrze. W zasadzie przyjemnie. Tak - to dla przyjemności można ją przeczytać o ile kogoś stać na przyjemność za 635 stron, czyli sporo.
Lewacka? Tak, choć niczego nowego nie wnosi - po prostu uruntowuje myślenie współczesnych lewaków. Nowojorska? Tak, bo jest tak prosta, że aż prostacka. Podejście do płci - prostackie, do władzy - prymitywne. Niby akcja się dzieje w Układzie Słonecznym ale równie dobrze mogło to być w Senegalu albo Wrocławiu. Nie jest to Lem, nie są to Strugaccy, nie jest to Assimow. Ot, takie pisanie, bez głębszej koncepcji filozoficznej.
Pozytyw? Gość zna najnowsze badania kosmosu, wie co wybadano dzięki sondzie Cassini, wie co raportują Voyagery. To sprawia, że nie do końca wiadomo, gdzie zaczyna się fantastyka a kończy naukowość.
* * * * *
Przemyślenia:
- Ziemia chyba jednak nie jest płaska. Czytając tą książkę sprawdziłem w Wikipedii (też wiarygodne :-) źródło) o tych ekspedycjach Voyagera, Pioniera, Cassiniego... i wydaje się, że ziemia jednak jest okrągła, że krąży wokoło środka masy Układu Słonecznego, ten środek jest gdzieś blisko środka śłońca a Pan Bóg jakoś fajnie to wymyślił. Może też są inne układy planetarne, ale pewnie gdzieś w pierony daleko.
- Problemy z trudnymi relacjami międzyludzkimi nie rozwiążą się wraz z emigracją ludzkości poza ziemię. Ciołkowski, Nikołaj Fiodorow i inni transhumaniści wierzą w utopie. Miłe to jest ale jest jednak to utopia.