5 października 2014 (niedziela), 16:22:22

Maszerowałem dla Jezusa

Taki sobie artykuł zachowuję:

Maszerowałem dla Jezusa

czerwiec 29, 2015

Warszawa przez ostatnie tygodnie obfitowała w marsze. Była Parada Równości, na której homoseksualiści i osoby wspierające środowiska LGBT po raz 15. ścierali swój światopogląd ze ścianami polskiego konserwatyzmu. Tydzień temu mieliśmy Marsz Seniorów, gdzie pokaźna grupa emerytów i rencistów udowadniała, że w starszym pokoleniu wciąż tli się młody duch. Natomiast w ostatnią sobotę odbył się Marsz dla Jezusa – na którym kilkaset osób zebrało się, by wielbić imię Pana.

Odziani w biało-czerwone koszulki z napisami typu „Jezus cię kocha" i „Jezus żyje", z polskimi flagami, balonikami i transparentami w rękach wyruszyli, aby śpiewać, tańczyć, modlić się i ogólnie alleluja. Przyłączyłem się do orszaku, pytając uczestników o ich motywację i potrzebę deklarowania swojej wiary innym. Moją uwagę od razu przykuło dwóch mężczyzn, którzy – idąc na przedzie marszu – trąbili w dziwne rogi. Postanowiłem spytać, co to za czary.

 

VICE: Możesz mi powiedzieć, jaka jest twoja rola na Marszu dla Jezusa?
Dawid: Maszerujemy tutaj w jedności, żeby pokazać światu, że Bóg jest dalej na tronie, a jego imię to Jezus Chrystus Zbawiciel. Jesteśmy tu po to, żeby chrześcijanie zaczęli się łączyć w jedności.

A co to za dziwny instrument, który trzymasz w ręku?
Dawid: To Szofar, o którym jest napisane w Starym i Nowym Testamencie, w który trąbili np. aniołowie. Symbolizował m.in. zwycięstwo i radość. Tak więc dzisiaj tym deklarujemy, że Bóg jest zwycięzcą. To już czwarty czy piąty raz idziemy w Marszu i trąbimy Szofarami.

Mówisz, że chcecie zamanifestować, że Jezus wciąż siedzi na tronie. Czy uważasz, że we współczesnym świecie wiara jest zagrożona?
Dawid: Oczywiście, wiara jest atakowana nie tylko przez Islam, ale także przez środowiska lewicowe, które sprzedały swoją dusze za talerz zupy. Prędzej, czy później każdy z nich jednak umrze – tak jak my wszyscy – i staną przed Bogiem nadzy, nie będą wtedy mieli grosza przy sobie.

Dziękuję za rozmowę.

 

Zaraz obok trębaczy dostrzegłem maszerującą kobietę, dumnie dzierżącą obrazek z podobizną Jezusa Chrystusa. Zdążyła mi się tylko pochwalić, że jest poświęcony, gdy podszedł do nas uczestnik Marszu i — co mnie szczerze zaskoczyło — poprosił, by schowała obrazek, bo „organizator sobie nie życzy, by iść z podobizną Pana – to marsz protestancki". Kiedy poprosiłem mężczyznę, by to wytłumaczył, ten stwierdził, że nie ma czasu i zniknął w tłumie, a Jezus na obrazku trafił do torby... na Marszu dla Jezusa. O ironio.

Podczas krótkiego postoju zauważyłem kolejną sprzeczkę, tym razem pomiędzy uczestniczką parady a kobietą, twierdzącą, że „to herezja, a nie prawdziwy marsz dla Jezusa", a ludzie, którzy biorą w nim udział, powinni iść do kościoła się wyspowiadać. Co ciekawe, ta sama kobieta protestowała też podczas Parady Równości, tyle że przeciw homoseksualistom. Spytałem, dlaczego czuje potrzebę mówienia innym ludziom, co jest dobre, a co złe. „Bo Bóg powiedział, by iść i nawracać" – usłyszałem w odezwie. Jednak naprawdę ciekawie zrobiło się, gdy inna uczestniczka marszu postanowiła wypędzić z mojej rozmówczyni demona.

 

„Niech ten demon religii, który związał panią rozwiąże, rozkazuję mu w imieniu Jezusa Chrystusa".

Poszedłem dalej, rozmawiając z kolejnymi uczestnikami. Gdy pytałem ich o powód przybycia na Marsz i manifestację wiary, zacząłem zauważać u nich pewien wspólny mianownik. Większość z moich rozmówców opowiadała o swoich ciężkich chwilach, życiowych dramatach, które sprawiły, że odnaleźli w swoim życiu leczącą moc Stwórcy.

Pewien pan zdradził mi, że chce podziękować Jezusowi za darowanie życia, bo przeżył potrącenie pociągu (właściwie ten pociąg to podobno po nim przejechał – tak powiedział). Pewna pani dzięki Jezusowi wyszła z narkotyków i przestała być — jak to ujęła — „kukiełką diabła". Wszystkim im wiara dała drugie życie. Nie inaczej było z moim kolejnym rozmówcą, Robertem, który ze swoją posturą bez problemu mógłby pracować jako ochroniarz lub zapaśnik.

VICE: Dlaczego przyszedłeś na Marsz dla Jezusa?
Robert: Dlatego, że Jezus zmienił moje życie.

Co masz na myśli?
Robert: Przez 30 lat rosłem się na ulicy, nie znałem miłości do ludzi. Nie potrafiłem ich kochać, zamiast tego czułem tylko nienawiść. Dużą część życia przesiedziałem w więzieniu, handlowałem narkotykami, biłem ludzi, wymuszałem haracze. Tak to wyglądało, aż w pewnym momencie, kiedy odsiadywałem wyrok w Niemczech, powiedziałem: „dosyć tego życia!". Zawołałem do Boga, żeby do mnie przyszedł i dał mi się poznać – i tak zrobił, wlał w moje serce miłość. Dzisiaj prowadzę kościół, pomagam bezdomnym i kocham wszystkich. Jezus jest dobry i trzeba o tym wszystkim mówić.

 

Czyli w takim razie – twoim zdaniem – Marsz dla Jezusa jest teraz czymś potrzebnym Polsce?
Robert: Myślę, że nawet bardzo potrzebnym. Zwłaszcza w naszym kraju.

Zwłaszcza naszym? Dlaczego?
Robert: Jezus umarł za nas na krzyżu, a my żyjemy w kraju katolickim, gdzie 90% ludzi deklaruje, że wierzy w Boga. Ale jeżeli przyjrzymy się bliżej tej wierze – zobaczymy, jak bardzo dalekie to jest od Jezusa, jak się to rozmywa. Musimy pozwolić, by Jezus do nas przyszedł. Ja mu na to pozwoliłem i jestem teraz najszczęśliwszy w życiu, jak nigdy dotąd.

Dziękuję ci za rozmowę.

Ostatnim przystankiem Marszu były Pola Mokotowskie, gdzie czekały na nas rozstawione namioty i scena. Wraz z unoszącym się w powietrzu zapachem grillowanej kiełbasy, wszystko nabrało klimatu weekendowej sielanki. To był dobry moment, by wreszcie porozmawiać z głównym organizatorem Marszu dla Jezusa, Arturem Pawłoskim.

VICE: Jak wygląda frekwencja marszu w tym roku?
Artur Pawłowski: W tym roku jest nas mniej. Myślę, że łącznie w tegorocznym Marszu dla Jezusa zebrało się ok. 500 osób. Tyle że sam Marsz jest tylko otwarciem do większego przedsięwzięcia: „Tygodnia Jezusa". Dlatego przygotowaliśmy dzisiaj też szereg innych wydarzeń, w różnych częściach miasta – wynajęliśmy namioty do projekcji filmów chrześcijańskich, zadbaliśmy też o atrakcje dla młodszych uczestników. Przez to wiele osób poszło gdzie indziej.

 

Czy w takim razie nałożyliście na siebie zbyt dużo atrakcji? A może to jednak stopniowe odchodzenie ludzi od tematu wiary?
Artur Pawłowski: To był taki eksperyment z wieloma imprezami, prowadzonymi jednocześnie przez poszczególne dzielnice i kościoły. Natomiast jeżeli chodzi o kwestie chrześcijaństwa w Polsce, myślę, że jest ono zagrożone. Zauważam, że jest tendencja wśród młodych na uciekanie od kościoła. Tak jakby oni nie chcieli mieć do czynienia z religią.

Dlaczego pana zdaniem tak się dzieje?
Utożsamiają Boga z organizacją, co jest błędem, bo kontakt Boga z człowiekiem powinien polegać na relacji „Ojciec i syn, Ojciec i córka".

Czy za taki stan rzeczy należy winić kościół?
Myślę, że winni są ludzie, którzy za bardzo chcą manipulować innymi.

Czyli księża?
Problem jest ogólny, ze wszystkimi ludźmi. Odpowiedzialność za to nie ponosi kościół katolicki lub protestancki, ale natura człowieka. Jezus umarł na krzyżu, byśmy byli wolni. My natomiast mamy tendencję do tego, by kontrolować innych. Myślę, że młodzi ludzie są zmęczeni zorganizowanym chrześcijaństwem, oni chcą spontaniczności. Dlatego na Marszu można się modlić, można skakać, tańczyć i śmiać się.

 

Ok, to fajne, że wymienia pan, co można. Tyle że byłem dzisiaj świadkiem, jak do kobiety trzymającej w rękach obrazek z podobizną Jezusa, podszedł mężczyzna i powiedział, że „organizator chce, by go schowała, bo to jest marsz protestancki". No więc jak to jest z tym Marszem?
To nie jest marsz protestancki, ta osoba musiała zostać źle poinformowana. To jest marsz dla każdego. Zapraszamy protestantów, katolików, baptystów, zielonoświątkowców – wszystkich. Czasem nawet dostaję listy od homoseksualistów, którzy zaczepnie prowokują: „a co, jeżeli my też przyjdziemy?". Pewnie czekają na odpowiedź, że nie im nie wolno, bo żyją w grzechu – otóż każdy jest mile widziany, każdy.

No ale co z tym obrazkiem?
Jeżeli protestanci mają problem z obrazkami, to prosimy, żeby wyznawcy kościoła katolickiego ich nie przynosili. To jest marsz dla każdego, kto chce wywyższyć imię Jezusa Chrystusa, dlatego chcemy koncentrować się na tym, co nas łączy. Jest to krzyż, krew Jezusa i jego imię, w dowolnej postaci: Bóg Ojciec, Bóg Wszechmogący, Alfa i Omega, Jezus Chrystus, Mesjasz Jeszua. To nie zawsze jest łatwe, bo np. protestanci nie akceptują obrazków z Jezusem. Jednak jako organizator staram się balansować pomiędzy tym, co jest potrzebne w Marszu, a co można zostawić.

Dlaczego organizowanie tego Marszu jest potrzebne?
Ja żyję w antychrześcijańskim kraju, w Kanadzie, która jest laicka. To kraj, gdzie przez aborcje morduje się własne dzieci i gdzie właśnie zalegalizowano eutanazję. Dla przykładu, w 2005 roku zalegalizowano u nas homoseksualizm, co zdruzgotało Kanadę. Dlatego tym bardziej się cieszę, że w Polsce kościół katolicki, póki co, tak mocno stoi naprzeciw tym strasznym rzeczom, które wymieniłem.

Czyli Stany Zjednoczone popełniły błąd, legalizując małżeństwa jednej płci?
To jest straszny pomysł. Ludzie sobie jeszcze nie zdają z tego sprawy, ale konsekwencje tych decyzji, które zniszczą przyszłe pokolenia, wypiorą mózgi dzieciom. Wie pan, że co czwarty dorosły człowiek w mieście Calgary żyje na antydepresantach?

 

A skąd ma pan takie dane?
Pracuję wśród ludzi uzależnionych. Wie pan, ja jestem przeciwny tym rzeczom, ponieważ mój Bóg i moja religia jest temu przeciwna. I proszę zadawać kontrowersyjne pytania, jestem na nie gotowy.

Dobrze, no to mam jedno pytanie dotyczące Parady Równości, która miała niedawno miejsce w Warszawie. Będąc tam, rozmawiałem z napotkanymi po drodze chrześcijanami. Wielu z nich protestowało, gorliwie wymachiwali krzyżami i biblią. Zgadza się pan z nimi?
W demokracji musimy pozwolić ludziom, żeby mieli szansę zamanifestowania tego, w co wierzą. Jeżeli chodzi o homoseksualizm, oczywiście uważam, że to grzech, a grzechu nie powinno się manifestować. To jest błąd, za które społeczeństwo kiedyś zapłaci. Ale nie zabraniałbym Parady Równości. Powinna być tylko pewna bariera, której nie należy przekraczać.

To znaczy?
W Kanadzie na przykład, podczas takich marszy homoseksualiści rozbierają się do naga, pokazując, że im wolno i tak wygląda ich styl życia. Ja bym tego zabronił. Nie interesuje mnie to, co ci ludzie robią w swoich łóżkach, ale jeżeli rozbierają się przed dziećmi, uważam, że natychmiast powinni zostać aresztowani.

Ale w Polsce chyba nikt się nie rozbierał.
Jeszcze.

Czyli wojujący chrześcijanie, którzy wymachują krzyżami jak nunczako, są jednak potrzebni?
Myślę, że sposób tych chrześcijan manifestowania dezaprobaty wobec homoseksualistów jest zły. Oni przekroczyli pewną barierę. Jeżeli zacząłbym okładać homoseksualistów po głowie krzyżem, to zaczęliby utożsamiać moją agresję z Bogiem. Myślę, że właśnie w ten sposób chrześcijanie strzelają sobie w stopę.

Oczywiście nie zgadzam się ze stylem życia homoseksualistów, ale tak samo nie zgadzam się ze stylem życia alkoholików lub ze skorumpowanymi politykami. To wszystko jest grzech, ale homoseksualiści zapłacą za niego straszną cenę — wiadomo, że wcześniej umierają, chorują na choroby weneryczne i tak naprawdę nie są szczęśliwi.

 

Jeżeli nie są, to może wpływ na to ma fakt piętnowania ich w społeczeństwie?
A alkoholik pije, bo go społeczeństwo nie rozumie, tak? Grzech to grzech, proszę pana.

Moje ostatnie pytanie jest bardziej osobiste. Gdy rozmawiałem dziś z uczestnikami Marszu, powtarzał się motyw ich przemiany spowodowanej przykrymi doświadczeniami. Czy podobnie było z panem?
Tak. Kiedyś byłem kiedyś biznesmenem. Zarabiałem ogromne pieniądze, ale nie potrafiłem sobie poradzić w tym wyścigu szczurów bez alkoholu. W 2000 r. urodził mi się syn, z sercem po prawej stronie i zmiażdżonym płucem. Lekarze nie dawali mu szans przeżycia, skazali go na śmierć — powiedzieli, że nie ma możliwości, by żył i muszę go odłączyć od aparatury.

Pamiętam wtedy moją rebelię przeciwko Bogu, kiedy pytałem go, dlaczego to wszystko mnie spotyka. Wtedy zrozumiałem, że Bóg jest tym, który kontroluje wszystko — poprosiłem go o życie mojego syna. I on to uczynił. Serce mojego synka wróciło na swoje miejsce, płuco zaczęło się rozrastać — co jest medycznie niemożliwe. W tamtej chwili obiecałem Bogu, że będę mu służył do końca życia.

Zostawiłem swoje miliony dolarów, wszystkie domy [nie udało nam się znaleźć informacji na temat działalności biznesowej p. Pawłowski – red.]. Zostawiłem swoje wcześniejsze życie. Pogodziłem się ze swoją żoną, z którą chciałem rozwodu, mamy teraz trójkę dzieci. Jestem szczęśliwym mężem, szczęśliwym ojcem, jestem bardzo wdzięczny Bogu. On mnie uzdrowił.

Mam wrażenie, jakby tamten moment był pana prawdziwym początkiem tego Marszu dla Jezusa.
Dokładnie tak było.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję. Bądź pobłogosławiony.

Ludzie na Marszu dla Jezusa okazali się dla mnie bardzo mili. Cieszę się, że wziąłem w tym udział — wreszcie zobaczyłem obraz niewojującego katolika. Mogłem z bliska przyjrzeć się pewnym mechanizmom, które wpłynęły na życia tych ludzi. Dobrze rozumiem, że łatwiej walczyć z przeciwnościami losu, gdy ktoś czeka w naszym narożniku, gdy czujemy, że nie jesteśmy sami i ktoś na kocha, zawsze.

Poza tym, w trakcie marszu trzy razy mnie pobłogosławiono i raz wypędzano Demona zwiedzenia, plus jedna z chrześcijanek zapytała, czy może mnie zaprosić do znajomych na Facebooku. Tego się nie spodziewałem. Dowiedziałem się też, że mam „czystą duszę", która tylko czeka na przyjęcie Chrystusa. Nie skorzystałem jednak z tej propozycji. Ja już wybrałem święty spokój.


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: Marsz dla Jezusa


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.