Nie wiem co o tym myśleć, poza tym, że to jest bardzo ważne. Ale wiem, że za jakiś czas Niemcy (mam na myśli wielu prostych Niemców a nie kanclerza) mogą być przekonani, że są biedni, bo ratowali Unie, a w Polsce Polacy (mam na myśli normalnym Polaków a nie premiera) będą przekonani, że są biedni bo ich Unia i Niemcy łupią. Potem już tylko chwila a pojawi się przywódca, wódz, mesjasz i powie na wschód, albo za zachód - i wtedy anegdota ministra Sikorskiego na temat Jugosławii stanie się prawdą. Naprawdę nie wiem, po co pchać się drugi raz w eksperyment RWPG, ZSRR - mamy w Europie tyle pięknych, narodowych państw. Mamy dość stabilne granice, które za sprawą EWG (nie mylić z UE) są otwarte ale nie, to za mało. Naprawdę mam podstawy aby wierzyć, że są jakieś tajne siły, które robią ten europejski eksperyment nie dla mojego dobra. Na szczęście moja ojczyzna jest w niebie - i chyba już dziś raz powoływałem się na werset w Fil 3.20 więc może w obecnej sytuacji politycznej jest to dla ludzi Jezusa werset naprawdę ważny.
Polska a przyszłość Unii Europejskiej
Radosław Sikorski, Minister Spraw
Zagranicznych RP, Berlin, 28 listopada 2011 r.
Panie
Prezydencie, Ministrze - drogi Guido, Szanowni Państwo,
Pozwólcie,
że zacznę od anegdoty.
20 lat
temu, w 1991 roku, pojechałem jako dziennikarz do Federalnej Republiki
Jugosławii. Gdy przeprowadzałem wywiad z prezesem Republikańskiego Banku
Chorwacji, ktoś do niego zadzwonił z wiadomością, której znaczenie nie było do
końca jasne. Otóż przekazano mu, iż parlament innej republiki Jugosławii,
Serbii, chwilę wcześniej przegłosował dodruk nieuprawnionej ilości wspólnej
waluty - dinarów.
Odkładając
słuchawkę bankier powiedział: "To jest koniec Jugosławii."
Miał
rację. Jugosławia rozpadła się. Rozpadła się również "strefa dinara".
Wiemy, co nastąpiło potem. Sprawy dotyczące waluty, mogą być sprawami wojny i
pokoju, życia i śmierci federacji.
Dzisiaj
Chorwacja, Serbia i Macedonia mają własne waluty.
Czarnogóra
i Kosowo posługują się euro, mimo że nie są w strefie euro. Bośnia i
Hercegowina ma nawet "wymienialną markę", której kurs jest zależny od
euro.
Zaskakująca
historia. Nie integracji, lecz dezintegracji europejskiej.
Dezintegracji,
która nastąpiła straszliwym kosztem życia ludzkiego. Region ten dopiero teraz
powoli powraca do europejskiej rodziny.
Los
Jugosławii pokazuje nam, że pieniądz, pełniąc funkcję techniczną jako "środek
wymiany", symbolizuje jedność lub jej brak.
Dlaczego
tak jest? Pieniądze istnieją, ponieważ istnieją wspólnoty. Wspólnota, w której
ludzie żyją i handlują - dokonują swobodnej wymiany - tworzy wartość. Ich
pieniądze są wyrazicielem tej wartości.
Moralne
znaczenie pieniądza intrygowało Immanuela Kanta, który napisał, że cała
praktyka pożyczania pieniędzy zakłada z góry uczciwą intencję spłaty. Gdyby
warunek ten został powszechnie zignorowany, wówczas istota udzielania pożyczek
i dzielenia się bogactwem zostałaby podważona.
Dla Kanta,
uczciwość i odpowiedzialność stanowiły imperatywy kategoryczne: podstawę
wszelkiego ładu moralnego. Stanowią one również kamienie węgielne Unii
Europejskiej. Wskazałbym na dwie podstawowe wartości: Odpowiedzialność i Solidarność.
Nasza odpowiedzialność za decyzje i procesy. A solidarność, gdy przychodzi do
ponoszenia ciężarów.
Dzisiaj,
gdy zbliża się koniec Polskiej Prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, postawię
następujące pytania:
Jak doszło do tego kryzysu?
Dokąd zmierzamy?
Jak chcemy to osiągnąć?
Jaki jest wkład Polski?
O co prosimy Niemcy?
* *
Pierwsze pytanie: jak to się
stało, że strefa euro popadła w obecne tarapaty?
Zacznę od tego, czego ten
kryzys nie dotyczy. Nie został on wywołany - jak niektórzy sugerują -
rozszerzeniem.
Rozszerzenie stworzyło rozwój
i bogactwo w całej Europie.
Eksport krajów UE-15 do
krajów UE-10 wzrósł prawie dwukrotnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Dane te
są jeszcze bardziej zaskakujące, jeżeli spojrzymy na poszczególne kraje.
Eksport Wielkiej Brytanii do 10 krajów, które przystąpiły do UE po 2004 wzrósł
z 2,2 miliarda euro w 1993 r. do 10 miliardów euro w zeszłym roku; Francji - z
2,7 miliarda euro do 16,0 miliardów euro, Niemiec - to może Państwa zaskoczyć -
z 15 miliardów euro do 95 miliardów euro. W zeszłym roku łączne obroty handlowe
między krajami UE-15 a krajami UE-10 wyniosły 222 miliardów euro, o 51
miliardów euro więcej niż w 1995 roku. Okrągła suma. Podejrzewam, że zapewnia
ona niejedno miejsce pracy w starej Europie.
Zatem rozszerzenie nie tylko
nie spowodowało kryzysu, ale przeciwnie, zapewne dałoby się wykazać, że pomogło
odroczyć gospodarcze turbulencje. Dzięki korzyściom, jakie daje handel na
rozszerzonym rynku, państwa opiekuńcze Europy Zachodniej dopiero teraz zostały
zmuszone stawić czoło rzeczywistości.
Jeżeli nie
ma związku między obecnymi zawirowaniami a rozszerzeniem, to może mamy do
czynienia z kryzysem walutowym?
Nie do
końca. Euro ma się dobrze w stosunku do dolara i innych walut.
Naturalnie
częściowo chodzi o zadłużenie, o konieczność zmniejszenia szaleńczo wysokich
dźwigni finansowych, spowodowanych nadmiernymi wydatkami budżetowymi rządów
posiłkujących się instrumentami szarlatanerii księgowej i nieodpowiedzialną
inżynierią finansową. Zmniejszanie dźwigni finansowych następuje poza strefą
euro: spójrzmy na Wielką Brytanię, której zadłużenie sięgnęło 80% PKB, i Stany
Zjednoczone, gdzie osiągnęło ono poziom 100% PKB.
Gdyby
chodziło tylko o zadłużenie, to moglibyśmy oczekiwać, że ratingi i spready
oddziaływałyby na kraje proporcjonalnie do stopnia ich zadłużenia. Lecz, co
wielce znaczące, tak się nie dzieje. Niektóre kraje, jak Wielka Brytania i
Japonia, które są bardzo zadłużone w stosunku do swojego PKB, płacą niskie
stawki kosztów obsługi długu. Inne kraje o niższym zadłużeniu - jak Hiszpania,
ponoszą wysokie koszty.
Nieuchronny wniosek, jaki się
nasuwa, to taki, że ten kryzys nie dotyczy tylko zadłużenia, ale przede
wszystkim zaufania, a mówiąc ściślej, wiarygodności. Dotyczy tego, gdzie - zdaniem
inwestorów - ich inwestycje będą bezpieczne.
Bądźmy wobec siebie szczerzy
i przyznajmy, że rynki mają pełne prawo wątpić w wiarygodność strefy euro.
Przecież Pakt Stabilności i Rozwoju został naruszony 60 razy! I nie tylko przez
mniejsze kraje, które mają kłopoty, ale również przez samych założycieli w
jądrze strefy euro.
Jeżeli problemem jest
wiarygodność, to należy ją odbudować.
Potrzebne
są instytucje, procedury, sankcje, które przekonają inwestorów, że kraje będą
potrafiły żyć w granicach swoich możliwości, a zatem, że obligacje, które kupią
zostaną spłacone, najlepiej z uczciwym procentem.
Drugie pytanie: Dokąd
zmierzamy?
Mamy dwie
zasadnicze możliwości. Zanim powiem, na czym one polegają, pozwólcie, że zwrócę
uwagę na to, że słabości strefy euro nie są wyjątkiem, ale raczej są typowe dla
sposobu, w jaki zbudowaliśmy Unię Europejską. Mamy w Europie dominującą walutę,
na straży której nie stoi żadne europejskie Ministerstwo Skarbu. Mamy wspólne
granice bez wspólnej polityki migracyjnej. Mamy rzekomo wspólną politykę
zagraniczną, lecz jest ona pozbawiona realnych instrumentów władzy i często
osłabiana przez państwa członkowskie, które załatwiają własne interesy. Mógłbym
jeszcze długo wymieniać.
Większość
naszych instytucji i procedur zależy od dobrej woli i poczucia przyzwoitości
państw członkowskich. Mechanizm ten działa w miarę sprawnie przy sprzyjających
okolicznościach. A jeśli na granicy unijnej pojawiają się masowo imigranci, w
naszym sąsiedztwie wybucha wojna domowa albo rynki finansowe reagują paniką, co
wówczas zazwyczaj robimy? Szukamy schronienia w dobrze znanych ramach państwa
narodowego.
Kryzys strefy euro jest
bardziej dramatycznym przejawem europejskiej niemocy, ponieważ jej założyciele
stworzyli system, który może być doprowadzony do rozpadu przez każdego z jej
członków, za co on i całe otoczenie zapłaci zatrważającą cenę.
Rozpad
spowodowałby kryzys apokaliptycznych rozmiarów, wykraczający poza nasz system
finansowy. Z chwilą, gdy zacznie obowiązywać logika "każdy dba o
siebie", czy rzeczywiście możemy ufać, że wszyscy będą działać w duchu
wspólnotowym i odrzucą pokusę wyrównywania rachunków w innych dziedzinach, na
przykład w handlu?
Czy
naprawdę założylibyście się o wszystko, że jeżeli dojdzie do rozpadu strefy
euro, to wspólny rynek, kamień węgielny Unii Europejskiej, na pewno przetrwa? W
końcu więcej małżeństw kończy się burzliwym, a nie polubownym rozwodem.
Słyszałem o przypadku w Kalifornii, kiedy rozwodzące się małżeństwo wydało 100
000 dolarów na ustalenie, które z nich przejmie opiekę nad ich kotem.
Jeżeli nie jesteśmy gotowi
zaryzykować częściowego demontażu UE, wówczas staniemy przed najtrudniejszym
dla każdej federacji wyborem: głębsza integracja lub rozpad.
Nie
jesteśmy jedyną federacją, która stoi przed fundamentalnym pytaniem o swoją
przyszłość z powodu zadłużenia. Przed nami drogę tę przeszły dwie do dziś
istniejące federacje. Amerykanie przekroczyli punkt, z którego nie ma powrotu,
tworząc Stany Zjednoczone, z chwilą gdy rząd federalny przejął odpowiedzialność
za długi zaciągnięte przez poszczególne stany podczas Wojny o Niepodległość.
Wypłacalna Wirginia ubiła targu z bardziej zadłużonym Massachusetts i dlatego
stolicę ustanowiono nad Potomakiem. Alexander Hamilton doprowadził do zawarcia
umowy, w myśl której długi wszystkich uzyskały wspólne gwarancje, tworząc
strumień dochodów do ich obsługi.
Szwajcaria
również przekształciła się w prawdziwą federację, gdy ustanowiła zasady
zaciągania długów i dokonywana transferów między jej bogatszymi i biedniejszymi
kantonami.
My też
stoimy przed wyborem, czy chcemy być prawdziwą federacją, czy też nie. Jeżeli
ponowna nacjonalizacja lub rozpad są nie do zaakceptowania, pozostaje nam tylko
jedna możliwość: sprawienie, by Europą w końcu można było rządzić, a co za tym
idzie, doprowadzenie z czasem do Europy bardziej wiarygodnej.
Polityka
jest często sztuką osiągania równowagi między tym, co pilne, a tym co ważne.
Pilną
sprawą jest ocalenie strefy euro. Podejmując ten wysiłek, ważne jest, abyśmy
zachowali Europę jako demokrację, która szanuje autonomię jej państw
członkowskich. Ten nowy europejski ład będzie musiał znaleźć równowagę między
Odpowiedzialnością, Solidarnością i Demokracją, jako podwalinami naszej unii
politycznej.
Pytanie trzecie: jak chcemy
to osiągnąć?
Dobrym początkiem
jest tzw. sześciopak czyli pakiet pięciu rozporządzeń i jednej dyrektywy,
wynegocjowany z pomocą polskiej Prezydencji, który wniósł większą przejrzystość
i dyscyplinę do finansów państw członkowskich. Teraz w procesie tworzenia
budżetów krajowych, ministrowie finansów państw członkowskich będą zobowiązani
przedstawić bardzo wcześnie, nawet zanim zostaną one przekazane do parlamentów
krajowych, wyliczenia budżetowe swoim odpowiednikom oraz Komisji. Komisja
zaproponuje działania korygujące, gdy państwo członkowskie znajdzie się w
sytuacji nierównowagi makroekonomicznej. Członkowie strefy euro, którzy naruszą
Pakt Stabilności i Wzrostu, będą poddawani sankcjom prawie niemożliwym do
zablokowania przez zastosowanie presji politycznej. Ponadto "sześciopak"
potwierdza, że zasady można wprowadzać nie w postaci dyrektyw - które wymagają
wdrożenia do prawa krajowego - lecz rozporządzeń, które są aktami powszechnie i
od razu obowiązującymi.
Zostały
zaproponowane bardziej ambitne działania. W celu wzmocnienia konwergencji
ekonomicznej, Komisja i Eurogrupa uzyskałyby prawo do szczegółowego badania z
wyprzedzeniem wszystkich głównych planów reform gospodarczych, których skutki
mogłyby być odczuwalne w strefie euro; nakładałyby sankcje na kraje
niewdrażające zaleceń politycznych, a grupy krajów uzyskałyby zgodę na
zsynchronizowanie swoich polityk rynku pracy, emerytalnych i społecznych.
Dyscyplina
finansowa uległaby wzmocnieniu dzięki temu, że dostęp do funduszy ratunkowych
mieliby tylko ci członkowie, którzy przestrzegają reguł makrofiskalnych,
sankcje stałyby się automatyczne, a Komisja, Rada i Trybunał Sprawiedliwości
uzyskałyby uprawnienia do egzekwowania 3% pułapu deficytu i 60% pułapu
zadłużenia. Kraje podlegające procedurze nadmiernego deficytu budżetowego musiałyby
przedstawić swoje budżety krajowe Komisji do zaakceptowania. Komisja
otrzymałaby uprawnienia do ingerowania w polityki krajów, które nie mogą
spełnić swoich zobowiązań. Kraje uporczywie łamiące zasady byłyby zawieszone w
swoich prawach głosu.
Pod warunkiem,
że Rada Europejska raz na zawsze ustanowi nowe, surowe zasady, Europejski Bank
Centralny powinien stać się bankiem centralnym z prawdziwego zdarzenia,
pożyczkodawcą ostatniej szansy, który podtrzymuje wiarygodność całej strefy
euro. EBC musi działać szybko, wyprzedzając nieodwracalne procesy ustawodawcze.
To
pozwoliłby nam uniknąć katastrofy, ale potrzeba czegoś więcej. Polska od samego
początku wspierała pomysł nowego traktatu, który uczyniłby Unię bardziej
skuteczną.
Komisja Europejska powinna
zostać wzmocniona. Jeżeli ma odgrywać rolę nadzorcy gospodarczego, to jej
komisarze powinni być autentycznymi przywódcami z autorytetem, osobowością i co
więcej - charyzmą, tak aby być prawdziwymi rzecznikami wspólnych europejskich
interesów. Komisja powinna być mniejsza, aby być bardziej efektywna. Każdy z
nas, kto przewodniczył jakiemuś spotkaniu wie, że najbardziej wydajne są te, w
których uczestniczy nie więcej niż dwanaście osób. Komisja Europejska składa
się obecnie z 27 członków. Należy wprowadzić rotację przy obsadzie stanowisk
komisarzy przez państwa członkowskie.
Im więcej władzy przekażemy
instytucjom europejskim, tym większą legitymizację demokratyczną powinny
uzyskać. Drakońskie uprawienia do nadzorowania budżetów krajowych powinny być
wykonywane tylko w porozumieniu z Parlamentem Europejskim.
Parlament
powinien bronić swojej roli i zadań. Eurosceptycy mają rację, gdy mówią, że
Europa będzie dobrze funkcjonować, jeżeli przekształci się w ustrój, wspólnotę,
z którą ludzie będą się utożsamiać i wobec której będą lojalni. Włochy zostały
stworzone, musimy jeszcze stworzyć Włochów, powiedział Massimo d'Azeglio na
pierwszym posiedzeniu parlamentu po zjednoczeniu Królestwa Włoch w XIX wieku.
My w UE mamy łatwiejsze zadanie: mamy zjednoczoną Europę. Mamy Europejczyków. To,
co musimy uczynić, to nadać wyraz polityczny europejskiej opinii publicznej.
Aby to urzeczywistnić, niektórzy członkowie Parlamentu Europejskiego mogliby
być wybierani z ogólnoeuropejskiej listy kandydatów. Istnieje potrzeba
zwiększenia "politische Bildung" (edukacji politycznej) obywateli i
elit politycznych. Parlament powinien mieć swoją siedzibę w jednym miejscu.
Moglibyśmy również połączyć
stanowiska Przewodniczących Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej. Kanclerz Angela Merkel sugeruje nawet, aby taka
osoba była wybierana w bezpośrednich wyborach przez lud europejski.
Ważne
jest, abyśmy zachowali spójność miedzy strefą euro a całą UE. Instytucje
wspólnotowe powinny zachować swój centralny charakter. Jako Prezydencja stoimy
na straży naszej jedności. A jedność nie może być hipotetyczna. Chodzi o to, że
stwierdzenie, iż kraje mogą uczestniczyć z chwilą przystąpienia do strefy euro,
to za mało. Zamiast organizować odrębne szczyty grupy euro lub spotkania
wyłącznie z udziałem ministrów finansów, moglibyśmy kontynuować praktykę
stosowaną na innych forach unijnych, w których wszyscy mogą uczestniczyć, ale
głosować mogą tylko członkowie.
Im więcej władzy i
legitymizacji przekażemy instytucjom federalnym, tym państwa członkowskie
powinny być bardziej utwierdzane w przekonaniu, że niektóre prerogatywy, takie jak
szeroko pojęte kwestie: tożsamości narodowej, religii, stylu życia, moralności
publicznej oraz stawek podatku dochodowego i podatku VAT, powinny na zawsze
pozostać w gestii państw. Nasza jedność nie ucierpi na różnicach w godzinach
pracy lub zapisach prawa rodzinnego.
To nasuwa
pytanie, czy tak ważne państwo członkowskie jak Wielka Brytania może poprzeć
reformę. Daliście Unii wspólny język. Jednolity Rynek to, w dużej mierze, Wasz
genialny pomysł. Brytyjska komisarz kieruje naszą dyplomacją. Moglibyście
przewodzić Europie w sprawach obronności. Jesteście niezbędnym łącznikiem w
stosunkach transatlantyckich. Z drugiej strony, rozpad strefy euro bardzo by
zaszkodził Waszej gospodarce. Ponadto ogólne zadłużenie Wielkiej Brytanii,
uwzględniając dług publiczny, dług przedsiębiorstw i gospodarstw domowych
przekroczył 400% PKB. Czy jesteście pewni, że rynki będą zawsze dla Was
przychylne? Wolelibyśmy widzieć Was w strefie euro, ale jeżeli nie możecie do
niej przystąpić, pozwólcie nam iść dalej. Proszę Was też o to, żebyście zaczęli
tłumaczyć Brytyjczykom, że decyzje europejskie nie są dyktatami Brukseli, ale
wynikają z porozumień, w tworzeniu których dobrowolnie bierzecie udział.
Czwarte pytanie: Co Polska
wnosi?
Dzisiaj Polska nie jest
źródłem problemów, lecz rozwiązań europejskich. Teraz zarówno możemy, jak i
chcemy, wnosić swój wkład. Wnosimy nasze niedawne doświadczenie pomyślnej
transformacji z dyktatury do demokracji i z chorej gospodarki
nakazowo-rozdzielczej do coraz lepiej rozwijającej się gospodarki rynkowej.
Pomogli nam przyjaciele i
sojusznicy: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i, przede wszystkim,
Niemcy. Doceniamy duże i szczodre wsparcie - solidarność - jaką Niemcy nam
okazały w ciągu ostatniego dwudziestolecia. Ich danke Ihnen als Politiker und
als Pole.
Mam
nadzieję, że doceniacie to, iż była to dobra inwestycja. W 2010 roku eksport
Niemiec do Polski przekroczył dziewięciokrotnie poziom z 1990 roku i - mimo
kryzysu - rośnie. Wymiana handlowa Niemiec z Polską jest większa niż z Federacją
Rosyjską, chociaż nie zawsze można się tego dowiedzieć z niemieckiego dyskursu
politycznego.
Od
zeszłego roku Polska jest zaliczana do bardzo rozwiniętych krajów we Wskaźniku
Rozwoju Społecznego. W latach 2007-2011 awansowaliśmy o dziesięć miejsc w rankingu
Globalnego Wskaźnika Konkurencyjności . W tym okresie poprawiliśmy naszą
pozycję o 20 miejsc we Wskaźniku Postrzegania Korupcji , wyprzedzając
niektórych członków euro.
Na przestrzeni ostatnich
czterech lat, skumulowany wzrost PKB w Polsce wyniósł w sumie 15,4 procent.
Jaki kraj ma drugi wynik w Unii Europejskiej ze wzrostem 8 procent? Otóż jest
to członek strefy euro - Słowacja. Tymczasem średnia unijna to minus 0,4
procent. Dla tych, którzy chcieliby dzielić Europę, mam zatem następującą
propozycję: a może przeprowadzimy naturalny podział na Europę cieszącą się
wzrostem gospodarczym i Europę, gdzie wzrostu gospodarczego nie ma? Ale
ostrzegam: kształty tych bloków nie odpowiadałyby panującym stereotypom.
Nie stało
się tak samoistnie. Kolejne rządy RP podejmowały bolesne decyzje, a Polacy
ponosili wiele wyrzeczeń. Prywatyzacja, reforma emerytur, otwarcie Polski na
globalizację - niektórzy wyszli z tego obronną ręką, podczas gdy inni
ucierpieli. Byliśmy jednym z pierwszych krajów, który wprowadził konstytucyjną
"kotwicę" długu publicznego.
Nie
spoczywamy przy tym na laurach. Gdy Premier Donald Tusk dwa tygodnie temu
przedstawiał w Sejmie nowy rząd, powiedział: "Po to, aby zarówno
bezpiecznie przejść przez rok 2012, ale również aby tworzyć reguły stabilnego
wzrostu bezpieczeństwa finansowego, dyscypliny finansowej także na kolejne lata
i dziesięciolecia, będziemy musieli podjąć działania, w tym działania
niepopularne, działania, które będą wymagały wyrzeczenia i zrozumienia od
wszystkich bez wyjątku".
Już w
przyszłym roku zamierzamy osiągnąć pułap 3 procent deficytu sektora finansów
publicznych oraz ograniczyć dług publiczny do 52 procent PKB. Na koniec 2015
roku chcemy doprowadzić do obniżenia deficytu do 1 procenta PKB, a długu
publicznego do 47 procent. Wiek przechodzenia na emeryturę, zarówno kobiet jak
i mężczyzn, zostanie podwyższony do 67 roku życia. Zmniejszone zostaną
przywileje emerytalne żołnierzy, policjantów i duchowieństwa. Składka rentowa
będzie podniesiona o 2 punkty procentowe. Świadczenia rodzinne zostaną odebrane
bogatszym i przekazane biedniejszym.
Na koniec
kadencji tego rządu, Polska będzie spełniała kryteria członkostwa w strefie
euro. Zależy nam bowiem na przetrwaniu i rozkwicie strefy euro, do której
planujemy przystąpić. Popierając Traktat Akcesyjny, Polacy upoważnili nas do
wprowadzenia Polski do strefy euro - gdy tylko ona i my będziemy na to gotowi.
Polska
wnosi również do Europy gotowość do kompromisu - nawet w zakresie wspólnego
podejścia do suwerenności - w zamian za uczciwą pozycję w silniejszej Europie.
Pytanie piąte: O co prosimy
Niemcy?
Po
pierwsze, prosimy Niemcy o to, aby otwarcie przyznały, że są największym
beneficjentem obecnych porozumień i tym samym, że to na nich ciąży największy
obowiązek, aby porozumienia te przetrwały.
Po drugie,
doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, że nie jesteście niewinną ofiarą
rozrzutności innych. Wy również łamaliście Pakt Stabilności i Wzrostu, a Wasze
banki lekkomyślnie kupowały ryzykowne obligacje.
Po
trzecie, ponieważ inwestorzy sprzedają obligacje państw najbardziej zagrożonych
i szukają bezpiecznych inwestycji, Wasze koszty pożyczania pieniędzy są niższe
niż w przypadku normalnej koniunktury.
Po
czwarte, jeśli gospodarki Waszych sąsiadów zwolnią lub załamią się, wy także
przez to ogromnie ucierpicie.
Po piąte,
mimo zrozumiałej awersji do inflacji, Niemcy powinny przyznać, że zdają sobie
sprawę z tego, że ryzyko rozpadu jest obecnie coraz większe.
Po szóste,
że z racji rozmiarów i historii Waszego kraju, ponosicie specjalną odpowiedzialność,
aby chronić pokój i demokrację na naszym kontynencie. Jak mądrze stwierdził
Jurgen Habermas, "Jeśli projekt europejski upadnie, pojawi się pytanie jak
wiele trzeba będzie czasu, aby odzyskać status quo. Przypomnijmy sobie
rewolucję niemiecką z 1848 r.: po jej klęsce potrzeba było stu lat, aby
doprowadzić do tego samego poziomu demokracji".
Co, jako minister spraw
zagranicznych Polski, uważam za największe zagrożenie dla bezpieczeństwa i
dobrobytu Europy dziś, w dniu 28 listopada 2011 roku? Nie jest to terroryzm,
nie są to Talibowie, i już na pewno nie są to niemieckie czołgi. Nie są to
nawet rosyjskie rakiety, którymi groził Prezydent Miedwiediew, mówiąc, że
rozmieści je na granicy Unii Europejskiej. Największym zagrożeniem dla
bezpieczeństwa i dobrobytu Polski byłby upadek strefy euro.
I domagam się od Niemiec
tego, abyście - dla dobra Waszego i naszego - pomogli tej strefie euro
przetrwać i prosperować. Dobrze wiecie, że nikt inny nie jest w stanie tego
zrobić. Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych
Polski, który to powie: Mniej zaczynam się obawiać się niemieckiej potęgi niż
niemieckiej bezczynności.
Niemcy
stały się niezbędnym narodem Europy.
Nie
możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa. Nie możecie dominować, lecz
macie przewodzić reformom.
Jeżeli
włączycie nas w proces podejmowania decyzji, możecie liczyć na wsparcie ze
strony Polski.
Niebezpieczeństwa spóźnionej
reformy
Rozpocząłem
to wystąpienie od anegdoty o pewnym eksperymencie z unią polityczną w
komunistycznej Jugosławii.
Pozwólcie
Państwo, że na zakończenie opowiem Wam jeszcze jedną historię. Chodzi o
najmniej znaną w dziejach Europy federację, a konkretnie o wspólne państwo
utworzone przez Polskę i Wielkie Księstwo Litewskie w 1385 r. Przetrwało ono
ponad cztery wieki, czyli - jak do tej pory - dłużej niż takie federacje jak
Stany Zjednoczone, Zjednoczone Królestwo czy Republika Federalna Niemiec, nie
wspominając już o Unii Europejskiej.
Stworzona
dzięki tej unii Rzeczpospolita Obojga Narodów wyprzedzała ówczesne standardy -
podobnie jak dziś UE. Posiadała bowiem wspólny parlament oraz obieralną głowę
państwa. Grupa dysponująca prawami politycznymi, a więc obywatele uprawnieni do
głosowania, stanowili 10% ludności. Był to zatem ustrój, który jak na tamte
czasy gwarantował największą partycypację polityczną. Co więcej, panująca w
Rzeczpospolitej tolerancja religijna oszczędziła jej mieszkańcom okrucieństw
wojny trzydziestoletniej. Miasta zakładane były według prawa magdeburskiego, a
początki wielu spośród nich - np. mojej rodzinnej Bydgoszczy - wiążą się z
niemieckimi osadnikami. Żydzi, Ormianie oraz wszelkiego rodzaju dysydenci
przybywali tutaj licznie z całej Europy, aby spróbować swojego szczęścia.
Swoboda i
siła militarna szły ramię w ramię. W 1410 r. wojska tego państwa rozgromiły pod
Grunwaldem rycerzy zakonu krzyżackiego, którego symbole heraldyczne do dziś
funkcjonują w armii niemieckiej. W 1683 r. u bram Wiednia powstrzymaliśmy
imperium osmańskie i jego plany zjednoczenia Europy pod sztandarami islamu.
Ale na
przełomie XVII i XVIII stulecia coś się zmieniło. Królowie elekcyjni,
niepowiązane ze sobą armie i niezależne waluty nie miały szans w świecie
zunifikowanych, merkantylistycznych i autorytarnych państw narodowych.
Największą słabością Rzeczypospolitej stał się jej najbardziej demokratyczny
rys - możliwość zablokowania procesu legislacyjnego przez jednego posła. Zasada
jednomyślności, której przyjęcie w państwie federalnym niewątpliwie zasługuje
na podziw, otworzyła furtkę dla korupcji i braku odpowiedzialności.
Polska
zdołała się w końcu zreformować. Uchwalona 3 maja 1791 r. konstytucja zniosła
zasadę jednomyślności, zunifikowała państwo i stworzyła stały rząd. Ale reformy
zostały wprowadzone zbyt późno. Przegraliśmy wojnę w obronie konstytucji i w
wyniku rozbioru z 1795 r. Polska zniknęła z mapy świata na ponad sto lat.
Jaki jest
morał tej historii? Nie wolno stać w miejscu, gdy świat wokół się zmienia i
rosną nowi konkurenci. Nie wystarczy polegać na instytucjach i procedurach, które
sprawdziły się w przeszłości. Stopniowe zmiany to za mało. Nawet zachowanie
dotychczasowej pozycji jest uzależnione od podejmowania odpowiednio szybkich
decyzji.
Uważam, że
mamy obowiązek oszczędzić naszej wspaniałej unii losu, jaki spotkał Jugosławię
oraz dawno minioną Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Zakończenie
Nasz schyłek nie jest wcale
rzeczą przesądzoną. Jeżeli pokonamy bieżące trudności, wciąż możemy zadziwić
świat naszymi dokonaniami i siłą.
Jesteśmy przecież nie tylko
największą światową gospodarką, lecz również największą strefą pokoju,
demokracji i praw człowieka. Stanowimy źródło inspiracji dla narodów żyjących w
naszym sąsiedztwie - zarówno na Wschodzie, jak i na Południu. Jeżeli
uporządkujemy nasze sprawy, możemy stać się prawdziwym supermocarstwem. W
ramach równego partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi będziemy wówczas mogli
utrzymać siłę, dobrobyt i przywództwo Zachodu.
Ale dziś stoimy na skraju
przepaści. To najbardziej przerażająca chwila w mojej ministerialnej karierze,
ale przez to jednocześnie najbardziej wzniosła. Przyszłe pokolenia osądzą nas
według naszych czynów lub ich braku. Według tego, czy stworzymy podwaliny pod
dziesięciolecia wielkości, czy też uchylimy się od odpowiedzialności i
pogodzimy z naszym schyłkiem.
Stojąc tu, w Berlinie, jako
Polak i Europejczyk, mówię: trzeba działać teraz.