Słowo kluczowe: bicie dzieci


Wyspa Szczęścia

Zamieszczam tu tekst z Naszego Dziennika, bo jest to tekst dobry.

Wyspa Szczęścia

Ewa Polak-Pałkiewicz

Nasz Dziennik, 12 i 13 czerwca 2008 roku

Ustawodawstwo zakazujące stosowania wobec dzieci kar cielesnych pozornie służy dzieciom. W istocie, w sposób podstępny i wielopłaszczyznowy, godzi w rodzinę. Eliminuje jeden z instrumentów władzy rodzicielskiej, który - prawidłowo pojęty i stosowany - jest korzystny także dla dziecka. Ludzie z cenzusami naukowymi (psychologowie, terapeuci, pedagodzy), których nazwiska firmują nowe prawo, reprezentują postmodernistyczne podejście do nauk humanistycznych, w którym podstawą jest nowa antropologia. Odejście od fundamentalnej zasady, iż czyny powinny mieć swoje konsekwencje, by można było mówić o uczeniu się dobrych zachowań, oznacza, że znajdujemy się w obrębie pedagogiki, która została postawiona na głowie. Władza zaś urzędników nad rodziną, ingerowanie w delikatną materię wzajemnych relacji, otwarcie drzwi domów biurokracji po to, by rodziców stosujących tradycyjne metody wychowawcze doprowadzić do prokuratora, budzi najżywsze obawy, iż "walka z klapsem" jest kolejnym zręcznym wymysłem nowomowy wysmażonej przez międzynarodowe komisje, pełne ekspertów od eliminowania prawdziwych znaczeń słów i pojęć i wpisywania w nie innej treści. W rzeczywistości chodzi o postawienie w stan oskarżenia rodziny. Prawdziwej rodziny. Warto bowiem zadać pytanie, czy przypadki maltretowania dzieci, szeroko ostatnio nagłaśniane, istotnie miały miejsce w rodzinach. Czy można nazwać rodzinami przypadkowe związki ludzi katujących własne dzieci? Nadużywanie pojęć prowadzi do karykaturalnego obrazu rzeczywistości. Otwiera drogę cynizmowi polityków i partii politycznych, zamienionych w najskuteczniejsze narzędzia wprowadzania nowej ideologii, poprawności politycznej, w cały obszar życia człowieka.

* * * * * *

"Tymczasem ciekawscy i włóczykije zaczęli przystawać i otaczać ich kołem. - Biedny pajac - mówili niektórzy - ma słuszność, że nie chce wrócić do domu! Kto wie, jak by go wygrzmocił ten brutal Dżepetto! Inni zaś dorzucali złośliwie: - Ten Dżepetto wygląda na zacnego człowieka, ale to srogi tyran dla chłopców! Jeżeli zostawi się biednego pajaca w jego rękach, gotów połamać go na kawałki!" (Carlo Collodi "Pinokio").

"Nie rwij, Andziu, tego kwiatka. Róża kole, rzekła matka. Andzia mamy nie słuchała, ukłuła się i płakała".

Ten naiwny wierszyk dziecięcy przywoływany jest dziś jako przykład "dawnej", "przebrzmiałej" pedagogiki, praktykowanej przede wszystkim w domu rodzinnym, ale także w szkole. Zakładała ona ukazywanie ścisłego związku między czynem a jego następstwami. W myśl założeń wiodących we współczesnej pedagogice opartej na postmodernizmie - konieczność ukazywania tego związku przestała być aktualna. Dotknięcie raniącego - jak może się okazać, choć niekoniecznie od razu - krzewu staje się jednym z głównych "obowiązków" "nowoczesnej" edukacji i wychowania. Koncept pod umownym hasłem: "Ależ rwij, koniecznie rwij ten kwiatek", realizuje także współczesny przemysł rozrywki i kultury przeznaczonej dla dzieci, w tym ogromna część przekazu audiowizualnego (telewizja, film, reklama, gry komputerowe), którym, z racji jego wszechobecności, dziecko "oddycha". "Dotknij wszystkiego" i "posiądź wszystko" - nie martw się, że może to być dla ciebie w rezultacie szkodliwe, a nawet zgubne. Tendencja odejścia od przestróg, lekceważenie znaków ostrzegawczych, które - począwszy od starożytności - ustawiała przed dzieckiem cała przeznaczona dla niego literatura jest częścią antypedagogiki. Główni jej przedstawiciele to Amerykanie John Dewey i Granville Stanley Hall. Ich idee wzmocnione zostały przez twórców nowego kierunku w antropologii i psychologii Margaret Mead i Thomasa Gordona przekonujących, że konieczne jest wyeliminowanie w wychowaniu kar, zakazów i nakazów, by zapewnić najmłodszym pozbawione stresu i "traumatycznych przeżyć" dzieciństwo, a także Abrahama Maslowa i Carla Rogersa w Anglii, ojców psychologii humanistycznej, podkreślających wolność dziecka.

W antypedagogice lansuje się m.in. odejście od autorytetu dorosłego i osłabienie więzi dziecka z rodzicami, którzy przedstawiani są jako "toksyczni". Nieczuli i okrutni "z definicji", bo stosują presję psychiczną i stawiają wymagania; wnoszą w jego kształtującą się świadomość prawdy i wartości tradycyjne: wiarę w Boga, chrześcijańską moralność, szacunek dla poznawania rzeczywistości na drodze klasycznego kształcenia umysłu. Są dla proroków antypedagogiki niebezpieczni z samej tylko racji posiadania nad dzieckiem władzy rodzicielskiej, podczas gdy ono powinno być "wolne".

Idee mają konsekwencje

Myśli ojców antypedagogiki nie przedstawia się dziś wystarczająco jasno, nie istnieje na ten temat publiczna debata z udziałem rodziców, nauczycieli, naukowców. Antypedagogika kwitnie na uczelniach pedagogicznych i na niezliczonych kursach podnoszenia kwalifikacji dla nauczycieli. Dzięki jej ekspansji następuje redefinicja roli szkoły. W jej duchu przeprowadzane są kolejne reformy oświaty, z których najwięcej niepokoju budzi ostatnia.

"Proste gromadzenie faktów i wiedzy jest czynnością tak dalece indywidualną, że całkiem naturalnie przeobraża się ono w egoizm" - pisał J. Dewey w pracy "Szkoła i społeczeństwo" z 1899 r. "Nie ma żadnego oczywistego uzasadnienia społecznego dla zwykłego zdobywania wykształcenia - ono nie daje żadnej widocznej korzyści społecznej". I dalej: "Wprowadzenie zajęć aktywnych, studiowanie przyrody, elementarnych wiadomości o sztuce, o historii, przesunięcie przedmiotów czysto symbolicznych i formalnych na drugi plan, zmiana klimatu moralnego w szkołach... to nie są jakieś tam drobnostki. Nie pozostaje nic innego, jak zespolić wszystkie te czynniki, nadać im pełne znaczenie i dokonać tego, by te idee i wynikające z nich ideały całkowicie opanowały nasze szkolnictwo" (por. J. Dewey "The school and society", Chicago 1899, cyt. za Pascal Bernardin "Machiavel nauczycielem. Manipulacje w szkolnictwie. Reformy czy plan zniszczenia?", Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski 1997).

Gdy patrzy się dziś chociażby na szkoły publiczne w Stanach Zjednoczonych, to istotnie, trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały one już całkowicie opanowane przez idee Deweya. Pozostaje jeszcze wyjaśnić, czym są "przedmioty czysto symboliczne i formalne". Cechą "nowoczesnej" szkoły jest ograniczanie klasycznego nauczania, czyli kształcenia umysłu. Ogranicza się coraz bardziej dostęp do wiedzy z dziedziny historii, języka ojczystego, wyeliminowane zostało nauczanie języków starożytnych. Jak pisze francuski znawca reform oświaty, przeprowadzanych w duchu rewolucji społecznej, Pascal Bernardin: "Rola szkoły została zdefiniowana na nowo, a jej priorytetowym zadaniem nie jest już kształcenie umysłu, lecz przekazywanie nauk 'niepoznawczych' i 'przyuczanie do życia w społeczeństwie'. Zaznacza się tu ponadto wola przeobrażania wartości, postaw i zachowań uczniów (i nauczycieli). Dla urzeczywistnienia tych zamiarów stosuje się techniki manipulacji psychologicznej i prania mózgów". Szkoła "urządzona" w myśl założeń rewolucji pedagogicznej ma prowadzić przede wszystkim "nauczanie etyczne, kulturalne, społeczne, praktyczno-życiowe, czyli w istocie swej polityczne i światopoglądowe", dodaje francuski publicysta. W innym zaś miejscu udowadnia, że nauczanie niepoznawcze prowadzi do czystej indoktrynacji, pozbawionej wszelkiej treści intelektualnej lub - w pewnych przedmiotach - już nią jest (por. P. Bernardin, op. cit.).

"Bardzo wielu ludzi żyło, zmarło i zdobyło sławę, to znaczy wycisnęło ślad na swej epoce, nigdy nie wszedłszy w bliższą zażyłość z jakimikolwiek pismami. Wiedza, do jakiej doszli ci niewykształceni ludzie, w ogólnym podsumowaniu, prawdopodobnie jest bardziej osobista, bardziej bezpośrednia, bardziej związana z ich środowiskiem i zapewne w znacznej części bardziej przydatna w życiu. (...) Niewykształceni są wolni od pewnych pokus, takich jak lektury niedorzeczne i występne. My jesteśmy być może skłonni do przypisywania nadmiernego znaczenia błyskotliwej ogładzie i studiom niezbędnym dla jej zdobywania".

Kto jest autorem tych zaskakujących słów, prawdziwej pochwały nieuctwa? Czy jakiś domorosły wiecowy mówca, wiejski mędrek, który dorwał się do mównicy w Hyde Parku i snuje swoje dziwaczne teorie ku uciesze publiczności?

Nie, słowa te wyszły spod pióra twórcy pierwszego laboratorium psychologii w Stanach Zjednoczonych prof. Granville'a Stanleya Halla (cyt. za P. Bernardin, op. cit.).

Była to osobistość wpływowa, o liczącym się autorytecie naukowym. "Wywarł on znaczny wpływ na amerykańską psychologię i pedagogikę i, co ważne, był profesorem J. Deweya, amerykańskiego pedagoga u początków 'rewolucji pedagogicznej'". Z przekonań politycznych był socjalistą, który zaciekle atakował inteligencję. Z kolei o tym, jaka była pozycja J. Deweya w ówczesnym środowisku akademickim Ameryki, najlepiej świadczy fakt, iż jeden z jego studentów (Elwood P. Cubberly) został dziekanem wydziału pedagogiki w Stanford, którego z kolei słuchaczem był William C. Carr, jeden z założycieli UNESCO. Wielu uczniów Deweya utworzyło katedry nauk pedagogicznych w całych Stanach. "Stamtąd, w łączności ze swym odgałęzieniem sowieckim, ruszyli na podbój świata i instytucji międzynarodowych [odpowiedzialnych za oświatę - przyp. E.P.P.]", pisze P. Bernardin. John Dewey twierdził, że "uspołecznienie musi iść w parze z upadkiem kultury, wykształcenia i inteligencji, pojęcia 'czysto indywidualnego'. Nie można więc mieć uspołecznienia bez degradacji indywidualnego myślenia i wykształcenia". W swojej pracy "The school and society" pisał: "Teoria dziedziczenia przyzwyczaiła nas do pojęcia zdolności indywidualnych, tak umysłowych, jak fizycznych, dziedzictwa rasy; stanowią one kapitał, którego jednostka jest dziedzicem z przeszłości i depozytariuszem dla przyszłości. Natomiast teoria ewolucji oswoiła nas z poglądem, wedle którego duch nie może być uważany za własność indywidualną, wyłączną, lecz przedstawia sobą dojrzewanie wysiłków i dorobku myślowego ludzkości" (cyt. za P. Bernardin, op. cit.). Triumf tego rodzaju poglądów w dzisiejszej edukacji jest bezsporny. Wielki krzyk, jaki podnosi się za każdym razem, gdy stawiane są znaki zapytania przy teorii ewolucji Karola Darwina, jest tego najlepszym dowodem. "Nie dziwmy się przeto - konkluduje Bernardin - obniżeniu poziomu szkolnictwa, do którego takie idee prowadzą w sposób nieunikniony. Rozmyślnie spowodowane, ma ono zniszczyć inteligencję, 'pojęcie czysto indywidualne, antyspołeczne i reakcyjne" (por. P. Bernardin, op. cit.).

"Niewinni czarodzieje"

Kształcenie w podobnym duchu - choć wychodzące z odmiennych założeń - proponował Rudolf Steiner (1861-1925), założyciel modnych obecnie w Europie tzw. szkół waldorfowskich. Ksiądz Andrzej Zwoliński zwraca uwagę na to, że w szkołach tego typu nie ma ocen i sprawdzianów, co pozwala "wyeliminować niezdrową rywalizację i uczenie się 'na ocenę' i 'uwalnia od stresów'. 'Szkoła bez stresów' nie ma jednak za zadanie nauczenie jakiejkolwiek treści, przekazanie wiedzy, lecz 'rozwój świadomego ''ja'', wydobycie 'ukrytych zdolności każdego dziecka'" (por. ks. Andrzej Zwoliński "Tajemne niemoce", Biblioteczka KSM nr 14, Kraków 1994).

"Jak pisał R. Steiner: 'Nie chodzi o to, żeby podawać teoretyczne prawdy, lecz o to, żeby dusze nasze wzmocniły się i skrzepły do czynu'. To, co jest wyniesione ze szkoły, 'powinno w taki sposób żyć w naszych duszach, abyśmy w każdej chwili byli gotowi wziąć czynny udział w rozwoju świata'. Czy nie widać tu wyraźnych analogii z myśleniem socjalisty J. Deweya, którego pedagogikę włącza się dziś umiejętnie niemal we wszystkie programy nauczania i do szkół wszystkich szczebli? Wychowanie do dyspozycyjności, bez dostatecznego rozeznania w zawiłościach praw rządzących choćby życiem społecznym, prowadzi wprost do nowego zniewolenia, tym groźniejszego, że zbudowanego na delikatnym podkładzie życia duchowego", konkluduje ks. A. Zwoliński.

Wśród nurtów reformujących polską szkołę w latach 90. ubiegłego wieku znalazło się też miejsce dla metody pedagogicznej Celestyna Freineta, francuskiego komunisty i anarchisty z początku XX wieku, której głównymi elementami są wprowadzanie chaosu poznawczego, samooceny uczniów, odejście od autorytetu nauczyciela i nastawienie na swobodę ekspresji ucznia.

Antypedagogika, czyli zachęcanie dziecka, by szło "własną drogą", lekceważąc niebezpieczeństwa, szeroko rozpowszechniona jest w produkcji rozrywkowej przeznaczonej dla dzieci, począwszy od książek, filmów, zabawek, skończywszy na grach komputerowych. Można by rzec, że tak jak dawna kultura zajmowała się w dużej mierze ustawianiem przed dzieckiem znaków ostrzegawczych, ponieważ jej celem było uczynienie z dziecka osoby, która posługuje się rozumem, uczy się oceniać, potrafi utrzymać w ryzach swoje instynkty, kieruje się w życiu zasadą miłości bliźniego (temu służyło katechizowanie dzieci i wychowywanie w tzw. kindersztubie - kształtowaniu u dzieci dobrych manier), tak dzisiejsza tendencja kulturowa, manifestująca się przede wszystkim w kulturze masowej, stawia sobie za cel "wychowanie" całkowitego dzikusa, który nie liczy się z nikim i niczym, gardzi zakazami moralnymi i depcze wszystkich, którzy staną na drodze do realizacji jego zachcianek. Od własnego rozwoju, który połączony jest zawsze z wysiłkiem, z koniecznością kształtowania charakteru, a więc wymaga ćwiczeń woli, wyrzeczeń, wytrwałości w podnoszeniu się z upadków - a tego nasz dzikus się brzydzi - woli elektroniczne przyrządy, które po naciśnięciu pilota przeniosą go w "krainę szczęścia", za jedyny zaś cel życia godny jego wysiłku uważa bogactwo. A zatem ludzie, którzy przychodzą na świat - jak uważał Jean-Jacques Rousseau - są "dobrymi dzikusami" i powinni takimi pozostać, trzeba ich trzymać jak najdalej od tonującego tę pierwotną "dzikość" wpływu rodziny, środowiska kulturotwórczego i od prawdziwej oświaty. A jeżeli ktoś, dajmy na to dziecko z dobrej rodziny, już przyswoił sobie trochę kultury i nauczył się dobrych manier w rodzinnym domu, to należy uczynić wszystko, by go do stanu dzikusa, jako jedynego gwarantującego "pełny rozwój" i "pełne szczęście", utożsamiane w myśl filozofii hedonizmu z przyjemnością - doprowadzić. Przyjrzyjmy się paru przykładom.

Zabawialnia

"Ten kraj nie był podobny do żadnego innego kraju na świecie. Zaludniony był wyłącznie przez chłopców. Najstarsi mieli czternaście lat, najmłodsi - zaledwie osiem. Na ulicach radość, hałasy, piski, aż się w głowie mąciło! Wszędzie gromady smarkaczy: ci grają w kręgle, tamci w kostki, jedni bawią się piłką, inni jeżdżą na welocypedach albo na drewnianych konikach, ci bawią się w ciuciubabkę, a inni urządzają wyścigi, jedni przebrani za pajaców połykają płonące pakuły, a drudzy deklamują, ci śpiewają, tamci wywracają koziołki; jedni chodzą do góry nogami, a drudzy biegają za kółkiem, ten się przechadza w mundurze generała, w hełmie z liścia i z szablą tekturową, ten się śmieje, ten ryczy, ten woła, ten klaszcze w dłonie, ten gwiżdże, ten gdacze jak kura po zniesieniu jajka...".

W taki sposób Carlo Collodi, autor "Pinokia", przedstawia realia "Krainy Zabawek" (w adaptacjach filmowych, np. u Walta Disneya, zamienionej na "Wyspę Szczęścia").

Dziś miejsce takiej "totalnej" rozrywki i zabawy, w której nie ma umiaru, zostało niejako rozciągnięte na całą przestrzeń tworzonego z myślą o dzieciach przemysłu i edukacji. Zabawą ma być właściwie wszystko. Także jedzenie - o czym świadczą reklamy przeznaczone dla dzieci i co mogą poświadczyć tysiące mam udręczonych koniecznością wymyślania różnych atrakcji w czasie posiłku, by tylko porcja jedzenia znalazła się we właściwym miejscu; niepokojące jest to, że wiek, w którym zabawia się dzieci, by tylko jadły, niebezpiecznie się wydłuża. W coraz większej ilości świątyń urządza się - według wzorów protestanckich - specjalne miejsca, gdzie mniejsze i większe dzieci, w czasie gdy rodzice uczestniczą w Eucharystii, mogą oddać się bez przeszkód ulubionym zabawom. Same Msze św. dziecięce stają się niekiedy okazją do popisów kapłanów o charakterze aktorsko-cyrkowym, a towarzyszy im głośny śpiew, swobodne wypowiedzi, wyrywanie się do konkursów, klaskanie, pokazywanie rękami, kołysanie się, buczenie, odgrywanie scenek, słowem - repertuar rodem z teatrzyku lub cyrku. (W czasie jednej z Eucharystii celebrans, przekonany o swojej vis comica, położył się podczas kazania pod ołtarzem i, nałożywszy uprzednio na głowę śmieszną czapeczkę, a na nos karykaturalne różowe okulary, udawał rybę.)

Swoisty "dogmat" o tym, że dzieci muszą być zabawiane w każdej sytuacji, by mogły na czymś skupić uwagę, jest przyjmowany bezkrytycznie przez wielu rodziców i nauczycieli, a nawet nakazywany przez dyrekcje szkół, które na różnych kursach przeprowadzanych w duchu nowej ideologii zostały utwierdzone w przekonaniu, że jeżeli uczniowie nie uważają na lekcji czy zachowują się w sposób naganny, to jest to wina nauczyciela, który nie umie ich dobrze zabawić. Dzieci, które są nieustannie zabawiane, którym dostarcza się wciąż nowych zabawek i nowego typu rozrywek, zamiast okazywać swoją wdzięczność, są coraz bardziej znudzone i domagają się na co dzień coraz bardziej wyszukanych, głośnych lub ekstremalnych atrakcji i rozrywek. Świadczy o tym chociażby sposób urządzenia tzw. centrów rozrywki dla dzieci - notabene do złudzenia przypominających cytowany wyżej opis "Wyspy Szczęścia" vel "Krainy Zabawek", choć przy wykorzystaniu najnowszych technologii, a wszystko najczęściej przy akompaniamencie ogłuszającej muzyki, w jaskrawych światłach, ostrych kolorach, by jeszcze bardziej pobudzić emocje; towarzyszy zaś tym szarpiącym psychikę przeżyciom wyszukany "bąbelkowy" posiłek. Ten styl rozrywki jest z pewnością jakąś odpowiedzią na tryb życia wielu dzieci, które gros czasu spędzają przy komputerze i telewizorze i potrzebują zabaw ruchowych. Znamienne jest jednak, że w tego typu "przybytkach rozrywki" nie ma miejsca na spokojną zabawę, a mnogość doznań i ich coraz większa ekstremalność oraz konieczność poświęcania na nie coraz większej ilości pieniędzy i czasu wskazują, jak zmieniają się oczekiwania pod presją reklamy i atmosfery w mediach. Niektórym rodzicom wydaje się być może, że i psychika najmłodszych została już ostatecznie "wysycona" zwykłą, "prostą" zabawą i wciąż potrzebuje nowości, wciąż pragnie "czegoś mocniejszego". A dobrze rozkręcony biznes potrafi w tej dziedzinie wszystko i nie ma żadnych hamulców. Na pewno zaś nie będzie się kierował względami zdrowego rozsądku, tak niezbędnego, by ocenić, czy ten typ rozrywki jest korzystny dla dziecka z punktu widzenia jego zdrowia psychicznego i fizycznego.

W szponach ojców - tyranów?

 Styl wychowania w czasach, gdy obowiązywały reguły klasycznej pedagogiki, zakładał oddzielenie zabawy od nauki - chyba że nauka dotyczyła dzieci małych, kilkuletnich, gdzie łączenie nauki i zabawy jest nieodzowne - i takie gospodarowanie rozkładem dnia, żeby nie było czasu na bezczynność czy oddawanie się banalnym rozrywkom "dla zabicia czasu". Powszechnie upatrywano w bezczynności, zbijaniu bąków źródło demoralizacji, wypaczania charakterów. Walczyły z nią wszystkie rodziny posiadające ambicje dobrego wychowania dzieci. Instrukcja opracowana przez Stanisława Kostkę Zamoyskiego, XII ordynata, jednego z najzamożniejszych i najbardziej kulturalnych ludzi swojej epoki, przeznaczona dla jego synów, zawierała następujący rozkład zajęć w ciągu dnia: dzieci należało budzić o godzinie wpół do szóstej rano. "Twarz, uszy powinni umyć zimną wodą, przyniesioną poprzedniego dnia przez służącego do pokoju. Następnie umyć zęby (...), włosy uczesać i szczotką wyczyścić głowę. Ręce umyć mydłem, a potem natrzeć masłem migdałowym. Po ubraniu się, klęcząc, głośno zmówić pacierz. Potem powiedzieć sobie 'dzień dobry' jak przyjaciele i pozdrowić nauczyciela przełożonego. Następnie od godziny 6.00 do 7.00 rozmawiać, przebywając z nauczycielem, od godziny 7.00 do 8.00 zająć się pisaniem dla formowania ręki, od godziny 8.00 do 9.00 śniadanie, po nim spacer rekreacyjny, od godziny 10.00 do 11.00 nauka matematyki i języka polskiego, od godziny 11.00 do 12.00 czytanie przez chłopców Pisma Świętego, od 12.00 do 13.00 samodzielne tłumaczenie z języka francuskiego wskazanych przez nauczyciela tekstów, od 13.00 do 14.00 lekkie śniadanie i rekreacja, od 14.00 do 15.00 rekreacja i spacer, zajęcia z nauczycielem tańca, od godz. 15.00 do 16.00 obiad i rekreacja do 17.00, od godz. 17.00 do 18.00 co drugi dzień czytanie z matką po francusku oraz czytanie urywków z Pisma Św., uczenie się wiersza francuskiego na pamięć, od 18.00 do 19.00 tłumaczenie z łaciny na język niemiecki, od 19.00 do 20.00 lekcja niemieckiego, od 20.00 do 21.00 kolacja i rekreacja, o 21.00 kładzenie się spać, po zmówieniu klęcząc pacierza i powiedzeniu sobie 'dobranoc'". Ten rozkład zajęć znajdował się na tablicy w pokoju lekcyjnym młodych Zamoyskich. "W pokoju do nauki każdy z chłopców miał swój stolik, na którym nie mogło być żadnej zabawki, lecz tylko rzeczy przeznaczone do nauki. Zabawki znajdowały się w miejscu do tego specjalnie przeznaczonym, porządnie ułożone, bo jak twierdził Stanisław K. Zamoyski: 'regularność i porządek, są to dwie rzeczy najpotrzebniejsze człowiekowi, które od najmłodszych lat w nałóg obrócić trzeba'" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, "Nauka domowa możnowładztwa i ziemiaństwa polskiego w XIX wieku", w: "Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX wieku", Wydawnictwo Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz 2004). Instrukcja ojca dla synów - wśród nich był późniejszy gen. Władysław Zamoyski, wielki polski patriota działający na emigracji (1803-1866) - akcentowała również konieczność przestrzegania dyscypliny. "Najmniejsze nawet nieposłuszeństwo lub innego rodzaju złe zachowanie dziecka powinno być karane. Można mu było zatem nakazać klęczeć przez kwadrans lub dłużej, zabronić jeść kolacji, wytrącić 8 dukatów z pensji otrzymywanej od rodziców, a jeśli i to by nie przynosiło pożądanego skutku, nauczyciel - wychowawca powinien zawiadomić ojca celem surowszego ukarania" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, op. cit.).

Tu zauważyć należy, że dzisiejsza niezrozumiała awersja do kar - przede wszystkim w szkole, bo rodzice potrafią w tej materii zachować wiele zdrowego rozsądku - owocuje najmniej oczekiwanymi - z punktu deklarowania skutków przez pomysłodawców tej "bezstresowej" teorii - rezultatami w postaci coraz większej swobody w nieposłuszeństwie, psotach, a wreszcie i wybrykach chuligańskich, o czym przekonała się większość pedagogów narażonych wręcz, wskutek beztroskiego przyzwolenia na swawole wychowanków, na fizyczne zagrożenie z ich strony.

Warto przytoczyć przykład jeszcze jednej rodziny polskiej arystokracji, dziś pomawianej niejednokrotnie o "wielkopańskie zepsucie", w podobnym duchu wychowującej dzieci, mianowicie Teresy z Lubomirskich i Eustachego Kajetana Sapiehów. Eustachy Sapieha - syn (1916-2001) w swoich "Niedemokratycznych wspomnieniach" pisze o karach, jakie otrzymywał w rodzinnym domu za kłamstwo i niegrzeczne odezwanie się do starszej osoby, "oba grzechy oczywiste", jak zaznacza. Przypomina też, jak jego starszy brat Lew "kiedyś niegrzecznie odezwał się do stajennego i oberwał za to baty i to szpicrutą" (por. "Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy". Wydawnictwo Safari Poland 1999). Po tych dyscyplinujących zabiegach chłopcy raczej nie nastręczali rodzicom utrapień. Z małymi wyjątkami. "Ostatnie lanie dostałem już po moich pierwszych wakacjach szkolnych za straszenie przyjeżdżających chłopów i interesantów w przebraniu, w balowej masce matki i wymachując wiatrówką, z okrzykiem 'stać, bo będę strzelał!' (por. "Tak było", op. cit.). Prawdziwe, nie przenośne, lanie "na goły tyłek", jak pisze Eustachy Sapieha, "wlepił mi osobiście ukochany nauczyciel, Wacław Iwanowski" w prywatnej szkole w Pszczynie. "Wychowanie domowe - zaznacza Eustachy Sapieha - nie mogło odbywać się bez użycia pasa. Były też inne kary, jak zamknięcie w pokoju przez cały dzień czy zakaz spaceru konnego albo pozbawienie leguminy. Były to kary za grzechy tak oczywiste i tak dla nas zrozumiałe, że nie wywoływały żadnych sprzeciwów moralnych czy psychologicznych. Pamiętam doskonale wszystkie moje 'wskóry', nigdy nie dawane w uniesieniu czy chwilowej złości, ale zapowiadane, czasem parę godzin wcześniej. Dziewczynki nigdy pasa nie dostawały, więc ich rzadkie kary były bardziej wyrafinowane. Izia za to, że była niegrzeczna dla Michała, musiała przy Mamci, przepraszając, pocałować go w rękę; biedny służący Michał po tej scenie upadł na kolana i rozpłakał się" (por. "Tak było", op. cit.).

Czy autor wspomnień stał się w wyniku tej "ewidentnej przemocy fizycznej" dorosłych kaleką psychicznym, jak zapewne orzekłaby dziś znaczna część pedagogów, psychologów humanistycznych i terapeutów, wsparta urzędniczym dekretem? Należy wątpić. Skończył studia na prestiżowej uczelni i podchorążówkę. Brał bohaterski udział w kampanii wrześniowej, siedział w obozie jenieckim, a po wojnie, zmuszony do emigracji, przez blisko pięćdziesiąt lat, by uniknąć nędzy, żył życiem afrykańskiego pioniera: karczował kamienistą ziemię w Kenii, przecierał dziewicze szlaki na sawannach i w dżungli, własnymi rękami wznosił kolejne domy dla rodziny, wyposażał je własnoręcznie wykonanymi meblami - by nie kupować jedynie dostępnej indyjskiej tandety. Aby zarobić na skromne życie pod zwrotnikiem, kolejno: organizował i wyposażał tartak, skupował złom, wydobywał z ziemi rubiny, prowadził safari, zawodowo polował, a jednocześnie pomagał innym osiedleńcom, dbał o staranną edukację czworga dzieci. Słowem, w skrajnie trudnych warunkach wykuwał godziwą egzystencję i walczył o spokojny byt dla swojej szybko powiększającej się rodziny.

* * * * *

"Na wszystkich placach urządzane były teatrzyki z płótna, od rana do wieczora przepełnione tłumem chłopców, a na murach domów można było wyczytać napisane węglem takie na przykład słowa: 'niech rzyją zabafki' (zamiast 'niech żyją zabawki'), 'nie hcemy hodzić do szkuł!' (zamiast 'nie chcemy chodzić do szkół'), 'precz z rahónkami' (zamiast 'precz z rachunkami') i tym podobne kwiatki. Stanąwszy w mieście, Pinokio, Knot i inni chłopcy, którzy przybyli z okrąglutkim człowieczkiem, od razu rzucili się w wir zabaw i, co nietrudno sobie wyobrazić, w parę minut zaprzyjaźnili się ze wszystkimi. I któż się czuł szczęśliwszy od nich, któż był bardziej zadowolony?" (Carlo Collodi, "Pinokio").

Dzisiejsi kontynuatorzy atrakcji rodem z Wyspy Szczęścia także nie zabraniają pisać na murach domów - nawet na tych świeżo odnowionych czy nowo wybudowanych - co ślina na język przyniesie oraz rysować dowolne, możliwie duże i jaskrawe kompozycje. Nawet organizują - jak dzieje się to w wielkich miastach amerykańskich - konkursy na najlepsze "graffiti", twierdząc, że przyczyniają się w ten sposób do rozwoju młodych talentów, a w ogóle to lepiej, żeby młodzież malowała mury, niż miałaby podpalać samochody.

Stanisław Kostka Zamoyski, prócz tego, że wymagający w narzucaniu obowiązków i reżimu dnia swoim synom, w ogóle "nie przewidywał bezczynności również podczas rekreacji. Uważał bowiem, iż w czasie wolnym, gdy synowie znudzą się bieganiem lub zabawami, powinni uczyć się na pamięć wierszy polskich, aby potem jak dobrze nauczą się, mogli pełnym głosem recytować je przed rodzicami. Dobrze byłoby także, aby w godzinach wolnych ćwiczyć dzieci w tych umiejętnościach, których się uczą. I tak przykładowo: z geografii wziąć atlas do ręki i kazać wyszukiwać położenie różnych miejscowości, rzek itp. Dawać różne przykłady z arytmetyki do wyliczenia, wzbudzając w chłopcach ciekawość. Pytać, co sami czytali, aby to opowiedzieć" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, "Nauka domowa możnowładztwa i ziemiaństwa polskiego w XIX wieku", w: "Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX wieku". Wydawnictwo Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz 2004).

Jak wyglądał rozwój intelektualny chłopców przy takim zakresie obowiązków?

Dzięki programowi dnia wypełnionemu zajęciami synowie Stanisława Kostki Zamoyskiego już w wieku dzisiejszych gimnazjalistów byli w nauce samodzielni i twórczy. Gdy mieli po 13 lat, "obowiązywało ich nadal pisanie zwane 'ćwiczeniem się w formowaniu charakteru', tłumaczenie łaciny historycznej, czytanie tekstów łacińskich Juliusza Cezara oraz sztuka tłumaczenia i pisania listów. Kontynuowano naukę arytmetyki i geometrii z zastosowaniem w praktyce. Powtarzano historię starożytną, w szczególności grecką i rzymską, z uwzględnieniem geografii. Kontynuowano historię Polski na podstawie dzieł M. Kromera i późniejszych historyków ojczystych. Odbywała się nauka historii naturalnej" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, op. cit.). Jako 16-latkowie mieli kondycję intelektualną studentów. Czytali mowy Cycerona - oczywiście w oryginale - polskie mowy sejmowe, dawną "poezję bohaterską i dramatyczną". Uczyli się również prawa polskiego i międzynarodowego, zajmowali się historią powszechną, pogłębiali wiadomości z fizyki na temat statyki, mechaniki i optyki. Pożądane były lektury z literatury pięknej, czytano więc najwybitniejsze dzieła klasyki.

To wszystko było możliwe dzięki ojcowskiemu geniuszowi, który rozwijał umysły swych dzieci systematycznie i wszechstronnie, licząc każdą dosłownie minutę w ich kalendarzu zajęć, by nie była stracona. Musiał mieć ogromną świadomość, że okres dzieciństwa i wczesnej młodości jest najlepszym i jedynym czasem wyjątkowej chłonności, gdy pojąć można niemal wszystko - w potrzebnym wymiarze - i gdy charakter nabiera pożądanych cech, z punktu widzenia przyszłej roli ojca rodziny, przywódcy, gospodarza, żołnierza czy męża stanu; charakter się doskonali, o ile jest ćwiczony w dochodzeniu do cnót.

Z podobnego założenia, by nie uronić ani sekundy z cennego czasu, danego przez Boga, nie roztrwonić go na próżnych rozrywkach, nieistotnych, z punktu widzenia dobra własnego czy rodziny zajęciach, wychodziła Zofia Zamoyska z Czartoryskich (1780-1837), żona Stanisława Kostki. W liście do córki, Jadwigi, mającym charakter życiowego poradnika, w którym dzieliła się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, pisała: "Lubisz zajęcie, moja droga, niech ci to zamiłowanie pozostanie, jest to skarb nieoceniony, a jak próżnowanie, lenistwo, są źródłem wielu błędów, nie licząc straty czasu, co znajduję zbrodniczym. Bądź czynna, nie odkładaj na jutro, co dziś zrobić można..." (por. Zofia z Czartoryskich Zamoyska, "Rady dla córki", Oficyna Hieronim, przy współpracy Fundacji Servire Veritati, Wydawnictwa Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2002). Przestrzegała przed nadmiarem zbyt lekkich lektur (powinno ich być nie więcej niż dwie, trzy rocznie). I zalecała: "Kształć swoje talenty, wydoskonalaj je, wszędzie gdzie będziesz, zabierz stosunki z ludźmi utalentowanymi. Korzystaj z każdej sposobności, aby brać dobre lekcje literatury, muzyki, rysunku (por. Zofia z Czartoryskich Zamoyska, op. cit.).

Znamienne są też wspomnienia Anny z Branickich Wolskiej, która wychowywała się przed wojną w pałacu w Wilanowie: "Rodzice wybudowali nam w parku mały domek zwany Dolinką. Chatka kryta była słomą. W izbie stały trzy krzesła, trzy miseczki, wisiały trzy ściereczki, a w klatkach mieszkały trzy króliki i trzy gołębie na stryszku. Wszystkiego po trzy dla trzech córek. Za tym domkiem był ogródek, a tam grządki, o które musiałyśmy same dbać, pieląc je i podlewając. W ten sposób przyzwyczajano nas do obowiązków. Tych obowiązków było wiele" (por. Marek Miller, "Arystokracja", Wydawnictwo Tenten, Warszawa 1998).

Zdrowy dydaktyzm, co do skrzętności gospodarowania czasem i unikania nadmiaru rozrywek, przewijał się w całej literaturze dziecięcej przed obowiązującą dziś linią poprawności politycznej w wychowaniu zapoczątkowaną przez Jeana Jacques'a Rousseau. Nurt ten owocował wspaniałymi arcydziełami, dziś najczęściej zapomnianymi - ostatnią chyba wielką powieścią tego nurtu była książka Rudyarda Kiplinga (laureata Nagrody Nobla za twórczość dla dzieci i młodzieży!) pt. "Kapitanowie zuchy", wydana w Polsce w 1970 roku. Poświęcona jest przemianie zepsutego pochlebstwami, bogactwem i brakiem zajęć chłopca, który przymusowo spędza kilka miesięcy na kutrze rybackim i staje się młodzieńcem zdolnym do mierzenia się z życiem, spragnionym wiedzy i rozumiejącym znaczenie hierarchii spraw, otwartym wobec ludzi, pogodnym, szanującym rodziców i zdolnym do prawdziwej przyjaźni.

Pożeglować w inne światy

Dziś dominuje w tej dziedzinie nurt książek z gatunku fantasy, gdzie mnoży się wizje nierealnych, coraz bardziej ekscytujących, uwodzących wyobraźnię, często mrocznych i ociekających krwią i perwersją, światów. I przygód - całkowicie spoza czasu i znanej nam przestrzeni, przenoszących dzieci w dziedzinę czyichś wizji narkotycznych. Jedna z tłumaczek tego typu literatury z języka niemieckiego wyjawiła mi, że gdy bierze taką książkę do ręki, już od pierwszych zdań jest w stanie stwierdzić, która z nich napisana została pod wpływem środków halucynogennych. "Odrealnienie", jak mówi się popularnie, ukazanie umysłowi i zmysłom dziecka rzeczywistości całkowicie fikcyjnej, jako tej upragnionej, pociągającej, bo tam dzieją się te najbardziej niesamowite historie, wciąganie dziecka w stany rozkołysania rozbudzonej ponad miarę wyobraźni, po to, by rzeczywistość tu i teraz wydawała mu się nudna i nijaka, by nie chciało jej poznawać, zgłębiać i angażować się w nią, by marzyło o nierealnym świecie wizji i szaleńczych przygód - z rodzaju rojeń prawdziwych szaleńców, a nie uniesionych fantazją artystów - wydaje się założonym celem wielu autorów i wydawców książek. A przede wszystkim - filmów i gier komputerowych.

Klasyczna literatura dziecięca operowała konkretem. Był nim człowiek, inne dziecko, dorosły. Czasem zwierzę, pies, ptak lub kot, których przygody odzwierciedlały przygody małego człowieka w gęstwinie nowo poznawanej rzeczywistości, niczym w przepastnej, budzącej zaciekawienie, ale i strach, puszczy. Były też postacie symbolizujące dobro lub zło, wyraźnie od siebie oddzielone: dobra wróżka, zła czarownica. A więc był to świat realny, przedstawiony realistycznie lub za pomocą symboli albo poetyckich metafor. Przygotowujący do zderzania z prawdziwymi problemami, prawdziwymi wyborami w dorosłym życiu, gdzie dobro i zło jest obok siebie i trzeba umieć je rozróżniać, by rozumieć rzeczywistość, by potrafić w sposób dojrzały wybierać dobro. Dziś zło w literaturze i filmach dla dzieci nader często ukrywa się pod maską dobra. Wiele postaci jest niejednoznacznych. Te złe mają cechy uwodzicieli i twarze urzekająco piękne, potrafią olśnić "mądrością". Kształty się rozpływają, kontury zacierają, nieznane, trudne do odcyfrowania symbole wprowadzają na grząski, chybotliwy, niepewny grunt.

Znamienne jest, że obcowanie z obrazem na ekranie, o wiele częściej niż ze słowem, angażuje zmysły, nie umysł, nie rodząc refleksji. Do tego dochodzi miałkość treści - i odbiorca pozostaje sam na sam z uczuciem pustki, a zarazem - gdy korzysta w nadmiarze z migających obrazków - z uzależnieniem psychicznym od rytmu pulsujących dźwięków i barw.

"Zaroiło się wokół mnie od dziwnych postaci - wspomina swoje pierwsze wtajemniczenia w sztukę samodzielnego czytania Jerzy Narbutt - pięknych, biednych, wesołych, złych, silnych, szpetnych, bogatych, wytwornych, okrutnych, smutnych, dobrych, pysznych, miłych, tchórzliwych, pokornych, rycerskich, nieśmiałych, gwałtownych. Jedne pokochałem z miejsca, do innych poczułem odrazę, pewne wzruszały mnie, pociągały, inne przerażały. Były takie, które podziwiałem - i takie, nad którymi się litowałem. A w sumie? Była to szkoła uczuć. Rzecz dzisiaj bardzo rzadka. Telewizja - złodziej czasu? Przede wszystkim - złodziej intymności" (por. Jerzy Narbutt, "Wyrzucony na brzeg życia. Wspomnienia", Unia, Katowice 2005).

W krainie żabiego skrzeku

"Wyobraźcie sobie człowieczka, który był bardziej szeroki niż wąski, miękki i tłusty jak kulka masła, z twarzyczką jak pomarańcza, z wiecznie uśmiechniętą buziunią i łagodnym, pieszczotliwym głosem, takim jak głos kota łaszącego się do pani domu" (Carlo Collodi, "Pinokio").

W tradycyjnym wychowaniu wielką wagę przywiązywało się do rozróżnienia piękna i brzydoty - w myśl zaleceń klasycznych pedagogów, dziecko obcując z pięknem (dziełami sztuki, muzyką poważną, przyrodą), osiąga harmonijny rozwój, pełnię możliwości twórczych i pełny zakres zdrowia psychicznego; piękno ma też właściwości "lecznicze" w przypadku nerwic, stanów pobudzenia, skłonności do agresji. Dziś literatura i rozrywka dla dzieci często epatuje brzydotą. Popularne komiksy są szkołą złego smaku, przyzwyczajają do wulgarności i prostactwa. Ale nie tylko. To, co w naszej kulturze zawsze budziło obrzydzenie, co łączyło się z naturalistycznym przedstawieniem czynności fizjologicznych czy rozrodczych, np. świata zwierząt, dziś jest jednym z ulubionych motywów propozycji "artystycznych" dla dzieci. Jedna ze znajomych matek zaprezentowała mi niedawno kupioną na międzynarodowych targach książek pozycję o tytule zawierającym dosłowną nazwę odchodów ludzkich i zwierzęcych, przeznaczoną dla dzieci. Platon pisał: "Szukajmy artystów, którzy czerpią natchnienie z dobra i piękna, aby tylko wspaniałe dzieła syciły dusze naszej młodzieży". Książeczki dla dzieci tego typu, jak wyżej opisana, zrodziła ideologia uznawania obrzydliwości za znakomity temat "sztuki". Granice dowolności zostały tu już po wielekroć przekroczone. Upadły jakiekolwiek kanony i tabu. Dziś każdy, kto szokuje, może być uznany za "artystę". Perwersyjne zdjęcia dorosłych i dzieci zdobią światowe galerie, dając ponure świadectwo antychrześcijańskiej i antyludzkiej kultury. "Lecz nawet, gdy nasze pociechy nie są tak brutalnie wykorzystywane, zawsze stanowią cel przesłania mówiącego, że wszelkie normy przeszkadzają tylko w życiu; że wszystko jest dozwolone; że nic nie ma znaczącej wartości ani nie zasługuje na szacunek. Dokładnie to samo wkłada się do młodych głów w wielu szkolnych klasach i uniwersyteckich audytoriach. To samo powtarza się do znudzenia w tekstach heavymetalowych piosenek i w treści popularnych komiksów, które w niczym nie przypominają niewinnych historyjek z czasów naszej młodości. Mówi się tam, że nie ma rzeczy dobrych i złych, porządnych i odrażających. Wszystko jest jednakowe, ma taką samą wartość i musi być tolerowane, a nawet popierane, w imię wolności", pisali Amerykanie James C. Dobson i Gary L. Bauer jeszcze w 1990 roku (por. James C. Dobson, Gary L. Bauer, "Dzieci w niebezpieczeństwie", Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1997). Dziś, 18 lat później, jesteśmy świadkami ogromnego przyspieszenia w niszczeniu tkanki kulturowej i moralnej, scalającej nasze społeczeństwo i pozwalającej czuć się bezpiecznie rodzinom. W Polsce ten nurt w propozycjach literatury dla najmłodszych zapoczątkował cykl powieści o Harrym Potterze. "Brzydkie zabawy", krojenie żab, wyrywanie skrzydeł muchom, przyrządzanie "upiornych" mikstur itp. zawsze w jakiś sposób fascynowało, zwłaszcza chłopców, na pewnym etapie ich rozwoju psychicznego. Uwodzenie dzieci tymi wątkami, rozbudzanie naturalnej, dziecięcej ciekawości, która jeszcze nie zna kulturowych i obyczajowych granic, po to, by prowadzić ich ku odrażającym obrazom i scenom, budzącym głęboki moralny sprzeciw, nawet u ludzi dorosłych, których wrażliwość nie jest tak wyostrzona, ku naturalistycznym opisom okrucieństwa, zadawania bólu i śmierci, rodzi pytania podstawowe: jaki jest tego cel? Co zamierza się osiągnąć tą propozycją skierowaną - przy niesłychanie nachalnej reklamie - można tu już mówić o gigantycznym przemyśle reklamowym zbudowanym dla jednej tylko książki - przy próbach narzucania tej pozycji także szkołom jako lektury - dla najmłodszych, najniewinniejszych?

Tu należy odesłać rodziców i wychowawców do publikacji znawcy zagadnienia ks. Aleksandra Posackiego, który na łamach "Naszego Dziennika" od lat analizuje zawartość cyklu p. Rowling, mylnie określanego jako książki "przygodowe", ukazując ich inicjacyjny charakter i idąc notabene za myślą - wówczas jeszcze kardynała - Josepha Ratzingera, który wyraźnie przestrzegał rodziny chrześcijańskie przed publikacją inicjującą w dziedzinę mroczną i niebezpieczną dla umysłu i dla duszy człowieka. Bagatelizowanie tego zjawiska, uspokajanie, że to wszystko dzieje się przecież oficjalnie, w radiu, telewizji, w "szacownych" wydawnictwach - nawiasem mówiąc, książkę tę prezentowano kilka lat temu na Targach Książki Katolickiej w Warszawie - a więc nie może tam być nic niewłaściwego, bo to tylko taka konwencja, gra, zabawa, "udawanie zła", "zwariowana moda" - kto by się oburzał na modę, etc. - jest poważnym grzechem zaniechania w stosunku do najmłodszych Polaków.

I wreszcie sprawa dziecięcej agresji. Niegdyś pilnie baczono, by ją ograniczać, umiejętnie wychowywać chłopców, by byli waleczni, dzielni, umieli się obchodzić z bronią. W dobrych domach pozwalano na bieganie z łukiem i z procą, ale pilnowano, by nikt z tego powodu nie ucierpiał. Eustachy Sapieha: "Od maleńkości wbijano nam w głowę, że nawet kijem nie wolno w nikogo wymierzyć, a co dopiero z jakiejś broni, nawet zabawkowej. Nasz ojciec był słusznie przekonany, że można nas już w bardzo młodocianym wieku puszczać bez opieki z flowerem w ręku. Zasada: 'jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści', była nam bardzo mocno utwierdzana w głowach. Jak dziś widzę te do cna nieokiełznane dzieci, godzinami studiujące przed telewizorem techniki zabijania ludzi i mierzące w każdego kopiami kałasznikowów, to wątroba się we mnie przewraca" (por. "Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy". Wydawnictwo Safari Poland 1999).

Żeby dzieci poczuły w pełni "wyzwalającą radość" strzelania do bliźniego, zorganizowano na wielką skalę - w Polsce dostępne od ok. 10 lat - za odpowiednią odpłatnością, gry polegające na ostrzeliwaniu się pociskami z farbą, na specjalnie ukształtowanym terenie, ogrodzonym - tzw. paintball. Zabawa w wojnę, gdy widać czerwone plamy na twarzy kolegi, do którego się wymierzyło, to zabawa prawdziwie ekscytująca.

Ku bezpiecznej przyszłości

"...a Gołąb widząc, że płaczę, powiedział mi: 'widziałem twojego tatusia, który budował sobie czółenko, żeby popłynąć na poszukiwanie ciebie' - a on mi powiedział: 'Chcesz pojechać do twojego tatusia?'. 'Jeszcze jak! Ale kto mnie tam zawiezie?' - a on powiedział: 'Ja cię zabiorę'. 'W jaki sposób?' - a on mi powiedział: 'Wsiądź na mnie jak na konia' - i tak lecieliśmy przez całą noc, a nazajutrz rano wszyscy rybacy, którzy patrzyli na morze, powiedzieli mi: 'Jest tam pewien biedny człowiek w łódeczce, który tonie - a ja z daleka cię poznałem, bo serce mi to mówiło...'" (Carlo Collodi, "Pinokio").

Czy można się dziwić, że coraz większa liczba rodziców w USA i w Europie, zamiast wysyłać dzieci do szkół, organizuje nauczanie domowe? Charakterystyczny jest tu przykład Stanów Zjednoczonych, w których zaczęła się rewolucja pedagogiczna. Walka amerykańskich rodziców o prawo do nauczania dzieci w domu - bo trzeba je było wywalczyć i w ciągu wielu lat tej batalii, trwającej od końca lat 70. ubiegłego wieku, nie brakowało represji ze strony urzędników i sądów wobec zdeterminowanych ojców i matek - jest w istocie walką z przejawami nadużyć instytucji publicznej, jaką jest szkoła indoktrynująca dzieci w duchu socjalizmu i liberalizmu. Jakie są przyczyny popularności nauczania domowego, które według niektórych szacunków obejmuje dziś ok. 2,6 miliona dzieci? Słaby poziom edukacji publicznej, przemoc w szkołach, obowiązkowa edukacja seksualna, niszcząca wrażliwość, zatruwająca świadomość dzieci. A także areligijność szkół, czy wręcz wrogość wobec chrześcijaństwa, zbytnie przywiązanie do teorii Darwina. Wreszcie "marnowanie czasu i rutyna systemu kontrolującego przyswajanie wiedzy nie są do zaakceptowania przez myślącą część amerykańskich rodziców" (Korespondencje Natalii i Mateusza Dueholm ze Stanów Zjednoczonych, "Najwyższy Czas!", w latach 2002-2007). "Typowa rodzina, w której praktykuje się nauczanie domowe, jest głęboko religijna. Większość rodziców mówi, że jednym z powodów ich decyzji o uczeniu w domu jest pragnienie nauczenia dzieci, że Jezus powinien być Panem ich życia" (por. Natalia i Mateusz Dueholm, op. cit.). W wielu domach rodzinnych i w niektórych najlepszych prywatnych szkołach obserwuje się powrót do nauczania klasycznego, gdzie jedno z ważniejszych miejsc zajmuje łacina. Dlaczego? Język angielski stał się językiem uniwersalnej komunikacji międzynarodowej, lecz na jakim poziomie? Czy umożliwia wymianę myśli, czy jest językiem refleksji? Już Platon zauważył, że "nie ma szans rozwoju nauka, która nie wychodzi poza potrzeby kupców". A George Orwell przestrzegał: "Nie widzi pan, że prawdziwy cel nowomowy to zwężenie granic myśli. (...) Każdego roku coraz mniej słów i przestrzeń myśli coraz bardziej się kurczy - rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały. Nowomowa jest anglosocem, a anglosoc jest nowomową - dodał z pewnym rodzajem mistycznej satysfakcji" (cyt. za Pascal Bernardin, "Machiavel nauczycielem. Manipulacje w szkolnictwie. Reformy czy plan zniszczenia?", Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski 1997).

Przedwojenni absolwenci gimnazjum klasycznego przodowali we wszystkich dziedzinach, byli prawdziwymi arystokratami ducha. Przypomniała o tym w swoim szkicu zamieszczonym parę lat temu na łamach "Naszego Dziennika" Joanna Maria Gondek. Dzięki znajomości łaciny można korzystać z bogactwa treści całej kultury klasycznej, z obszaru Grecji i Rzymu, wczesnego chrześcijaństwa. Umożliwia ono właściwe rozumienie i używanie pojęć, poznanie prawdziwego znaczenia słów takich jak "tolerancja" czy "integracja", zaznacza autorka. (Dziś ich sens jest powszechnie wypaczany). "Nietrudno dostrzec konsekwencje pewnych przesunięć znaczeniowych, rozpoczynających się od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. (...) Wybitnie uporządkowany, przejrzysty charakter języków klasycznych jest odbiciem kultury intelektualnej Greków (tu narodziła się nauka) i Rzymian (tu narodziło się prawo). Wszystko, co składa się na język w jego warstwie składniowej, leksykalnej i etymologicznej, odznacza się tu logicznym uporządkowaniem i stanowi dobre ćwiczenie rozumowania, wnioskowania, argumentacji i stawiania pytań", przypomina autorka.

Łacina to wielka szkoła myślenia. Dlatego musiała zostać wyrzucona ze szkoły skrojonej na miarę wizji antyinteligenckiego Deweya czy komunisty Freineta. Dziś jednak w coraz większej ilości miejsc inicjatywę edukacyjną przejmują rodzice. Chcą bronić własne dzieci, nie szczędząc środków, prześcigając się w pomysłach. Świadomie lub nie przejmują pałeczkę po wielkich polskich arystokratach, jak patriotyczny ród Zamoyskich, mający ogromne poczucie odpowiedzialności za powierzone im przez Boga potomstwo.

Czy powrót łaciny oznacza nową "rewolucję"? Zapewne. Tym razem konserwatywną i nowoczesną zarazem. Tak twierdzi wybitny włoski pisarz Vittorio Messori: "Istnieje przepis na to, jak być nowoczesnym, wręcz awangardowym - w Kościele, ale też poza nim. Wystarczy mocno trzymać się Tradycji, tej prawdziwej, nie porzucać towarzystwa starożytnych i czekać. Wcześniej czy później historia to ponownie odkryje, a ty, dzień wcześniej uważany za żywy anachronizm i reakcjonistę, zostaniesz okrzyknięty prorokiem, który umiał daleko sięgnąć spojrzeniem... Nie ma nic bardziej nowoczesnego niż powrót do tego, co stare, zwłaszcza do tego, co najstarsze - do Nowego Testamentu" (por. Vittorio Messori, "Śledztwo w sprawie Opus Dei", wydawnictwo m, Warszawa, Kraków 2002).


Fragmenty wykładu wygłoszonego na międzynarodowej konferencji pt. "Ochrona życia, zdrowia i godności dziecka" 29 maja br. na UKSW w Warszawie, zorganizowanej przez rzecznik praw dziecka dr Ewę Sowińską oraz ks. prof. Tadeusza Guza, dziekana Wydziału Zamiejscowego Nauk Prawnych i Ekonomicznych KUL w Tomaszowie Lubelskim.


Kategorie: , _blog


Słowa kluczowe: antypedagogika, Ewa Polak-Pałkiewicz, bicie dzieci


Komentarze: (2)

Ordan var Brustaborg, November 18, 2009 14:07 Skomentuj komentarz


Zgadzam się z większością tez artykułu (nie dotyczy to kreacjonizmu jego autorki; sam wierzę, że świat został stworzony przez Boga, ale biblijny opis stworzenia, chociaż prawdziwy jest metaforą - Bóg mógł posłużyć się ewolucją, zaś wszystkim ideologom z prawicy i lewicy, jadącym na Darwinie i z Darwinem, mówię stanowcze - NIE!) Moje drugie zastrzeżenie dotyczy literatury fantasy, bowiem jak w każdym gatunku, tu też są dzieła dobre (najlepsze to dzieła Tolkiena i C.S.Lewisa)i złe. Nie można jednak z powodu ,,Harrego Pottera'' twierdzić, że CAŁA literatura fantasy jest pisana pod wpływem narkotyków i jest diabelskim, masońskiom spiskiem w celu ogłupiania młodych czytelników. Z panią Polak - Pałkiewicz nie zgadzam się też w paru innych sprawach (,,Mistrz i Małgorzata'', Gombrowicz, podbój Meksyku), ale podoba mi się, że krytykuje polską szkołę publiczną - ową pożalowania godną wylęgarnię bandytów i idiotów, którą Giertych na próżno usiłował uleczyć. Pozdrawiam

anonim, December 2, 2009 16:22 Skomentuj komentarz



http://akademiafamilijna.pl/component/content/article/3-aktualnopci/36-kilka-ss-karach

Kilka słów o karach
Piątek, 09. Styczeń 2009 11:18

Jeśli chcemy, żeby stosowane przez nas kary były skuteczne, trzymajmy się pewnych reguł. Kary powinny być:
NIELICZNE
Nie mogą być zbyt liczne: kiedy ciągle kogoś upominamy i bez przerwy na niego krzyczymy, nie przyniesie to żadnego skutku. Nie nadużywajmy tej metody, bo przestanie spełniać rolę wychowawczą

KRÓTKIE
Krótka kara jest dużo efektywniejsza od kary długofalowej. Najważniejsze, żeby dziecko wiedziało, że swoim złym zachowaniem zasłużyło sprawiedliwie na karę. Musi ją otrzymać, nie ma jednak potrzeby, żeby kara trwała całe tygodnie.

PROPORCJONALNE
Kara spada na dziecko za popełniony czyn. Często złość w którą wpadamy sprawia, że kara jest nieadekwatna do popełnionego występku.

WYCHOWAWCZE
Kara ma za zadanie oduczyć dziecko nieodpowiedniego zachowania. Najlepszą karą jest zatem naprawienie tego co zepsuło: jeśli dziecko zostawiło rozsypane zabawki za karę musi pozbierać zabawki swoje i młodszego rodzeństwa. Jeśli chcemy nauczyć je porządku, na nic nie zda nam się, pozbawienie go za karę deseru.

ZROZUMIAŁE
Jeżeli kara ma spełniać rolę wychowawczą, musi być dla dziecka zrozumiałą. Dziecku należy wytłumaczyć, dlaczego nie może oglądać dzisiaj telewizji. Najważniejsze, żeby dziecko przeprosiło za to co zrobiło.

NATYCHMIASTOWE
W przypadku małych dzieci kara powinna nastąpić natychmiast po złym zachowaniu. Jeśli ukarzemy dziecko dopiero następnego dnia, kara taka nie będzie skuteczna.

Dzieci w wieku 9 -10 lat mogą same zastanowić się nad karą, na którą zasłużyły swoim nieodpowiednim zachowaniem.

UPRZEDZAJMY DZIECI O KARZE
Nasze działanie będzie skuteczniejsze jeżeli za pierwszym razem wyjaśnimy dzieciom dlaczego nie mają czegoś robić i uprzedzimy je, że zostaną za to ukarane. Za drugim razem należy je już ukarać. Jeśli przewinienia są duże, albo oczywiste, nie ma potrzeby udzielać dziecku pierwszego ostrzeżenia. Należy je ukarać zgodnie z zasadami jakie ustaliliśmy.

Jeśli za każdym razem będziemy grozić dziecku karą przyzwyczai się do naszych słów i będzie wiedziało, że nie stoją za nimi żadne czyny. Trzeba też pamiętać, że każde dziecko jest inne i trzeba być cierpliwym zanim podejmie się jakąś decyzję.

Skomentuj notkę
25 czerwca 2004 (piątek), 17:27:27

Zakaz bicia dzieci (z cyklu: obserwator)

1. Informacja

Rada Europy o zakazie bicia dzieci

Gazeta Wyborcza 23-06-2004

Deputowani z 45 państw Rady Europy opowiedzieli się wczoraj w Strasburgu za wprowadzeniem ogólnoeuropejskiego zakazu bicia dzieci, zwłaszcza w rodzinie.

Chcą, by poprzez mocniejszą legislację i jej nagłośnienie skończyć z powszechną obecnie praktyką bicia i poniżania dzieci oraz sądową i społeczne akceptacją takich praktyk. Z raportu Heleny Bargholtz (szwedzka liberał) wynika, że w Polsce 80 proc. dorosłych przyznało się, iż było w młodości bitych. W Rumunii, gdy zbadano 11-13-latków, 75 proc. przyznało się, że są bici, 20 proc. przy użyciu różnych przedmiotów, 15 proc. bało się wrócić do domu, by nie zostać zbite, a 5 proc. trzeba było po zbiciu udzielić pomocy medycznej. W Grecji lanie raz na tydzień dostaje co trzecie dziecko, a codziennie co szóste. W Wielkiej Brytanii co czwarta pociecha poniżej roku życia została uderzona przez matkę, a 14 proc. z "umiarkowaną surowością". Trzy czwarte ankietowanych Słowaków uważa, że rodzice powinni mieć prawo dać dzieciom "klapsa" raz na jakiś czas, a 23 proc. twierdzi, że częste bicie pociech jest akceptowalne.

Debata w Strasburgu była dość ożywiona, bo grupa deputowanych pod wodzą włoskiego senatora chadeka Renzo Guberta chciała wprowadzić zapisy, by nie uznawać za przemoc wobec dzieci "umiarkowanego, rozsądnego bicia w celach edukacyjnych, np. za świadome złe zachowanie, agresję wobec innych dzieci, rodzeństwa, systematyczne nieposłuszeństwo wobec rodziców". Te sformułowania zostały skrytykowane przez Billa Etheringtona (brytyjski laburzysta) i odrzucone w głosowaniu.

Zalecenia Rady Europy nie są zobowiązujące wobec państw członkowskich. W głośnych ostatnio procesach belgijskiego pedofila-mordercy Marca Dutroux czy siatki pedofilskiej na północy Francji wyszło na jaw, że sprawcy zbrodni sami byli w dzieciństwie bici i poniżani przez nadużywających przemocy rodziców.

2. Słowo

Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz - nie umrze.
(Księga Przysłów Salomona, rodział 23 werset 13)

3. Przemyślenie

Po przerażających wiadomościach z Łodzi (rodzice zabili swoje dzieci) oraz faktach, jakie wypłynęły przy procesie pedofila można by pomyśleć, że chodzi o dobro dzieci. Ale skoro głos rozsądku wyrażony przez włoskiego chadeka został odrzucony przekonany jestem, że chodzi o coś zupełnie innego - wydaje mi się, że to kolejny zamach na tradycyjne wartości mające swoje źródło w Bogu.

To co zapisałem wygląda jakby pochodziło od jakiegoś oszołoma z LPR ale ja naprawdę tak myślę. Wiem jednak, że pisząc to już jestem na przegranej pozycji, bo właśnie się zaszufladkowałem.

Biorąc to jednak bez emocji, tak na rozum, z przytoczonych w notce faktów wywnioskować niczego nie można. To co, że 80% Polaków przyznało się, że było w dzieciństwie bitych - ja też byłem i do dziś jestem rodzicom wdzięczny za to, że mnie wychowali - czasem, jak tego wymagałem przy pomocy niezbyt przyjemnych dla mnie metod.

O co więc tu chodzi? Zabawię się w proroka: Przed zboczeńcami to prawo dzieci nie obroni, ale skutecznie uniemożliwi wychowanie dzieci w karności oraz da możliwość ingerowania państwa w życie rodzin, które wyznają tradycyjne wartości. Zawsze się znajdzie jakaś libertyńska organizacja, która przyjdzie z pomocą bitemu i poniżanemu dziecku, które właśnie dostało klapsa.

Właśnie przez takie numery jestem coraz bardziej przeciwko Unii. Przeraża mnie Wielkie Superpaństwo nakazujące obywatelom jak żyć. Rozumiałem EWG jako otwarty obszar gospodarczy, ale ta inicjatywa PE to coś więcej niż cło, kapitał i ludzie.


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: bicie dzieci, prawo, Unia Europejska


Komentarze: (16)

w34, January 12, 2005 21:38 Skomentuj komentarz


w34 -> iza

0) Znowu czuję się głupio bo nie wychowując jestem teoretyk. Choć nie... jestem kawałkami praktyk - wszak byłem wychowywany i wiem co jak działało a co nie działało.

1) Argument biblijny jest mocny: "nie żałuj chłopcu rózgi - gdy uderzysz, nie umrze". Ale przeczytajmy to uważnie - przecież rózga to nie kij bejsbolowy, to nie nóż, nie młotek. Często od Mikołaja dostawałem rózgę ale powiedzmy, że ta była za delikatna. :-)

Tak więc jest tu mowa o karze cielesnej ale bynajmniej nie o (ja napisałaś) ostrym karom, bezwglednym biciu, poniżaniu, brutalności. A co to jest kara? O tym poniżej.

2) Piszesz co rodzice powinni i pewnie wszystko to stosujesz ale ja sama piszesz czujesz się bezradna. To masz w Piśmie Świętym radę zapisaną w Księdze Mądrości- co z nią zrobisz? Masz swoją mądrość - wybieraj.

3) Kara to (wg. moich przemyśleń) negatywny efekt konsekwentnego stosowania sprawiedliwości. Pozytywnym efektem może być nagroda bo sprawiedliwość to nic innego jak tylko konsekwentne stosowanie zasad, stosowanie prawa. Bicie dziecka w nerwach, bo mi mnie wkurzył, bo zdenerwował jest więc tym o czym piszesz: poniżaniem i na pewno nie będzie miało pozytywnego efektu. Ale bicie jako zastosowanie prawa brzmiącego tak: "jeżeli to zrobisz dostaniesz lanie" to tylko konsekwencja w efekcie której dzieciak może i zapłacze (bo dostał) ale zrozumie, że zasady są ważne, że obowiązują, że są. Dzieciak zrozumie też (i spotkałem się z tym już dwa razy) że jako osoba jest ważna, że kogoś interesuje co robi, że ktoś go ocenia, że ktoś się nim zajmuje; zrozumie, że jest częścią jakiegoś systemu zwanego rodziną, społeczeństwem, wspólnotą, gminą, państwem.

Zobacz na pożytki z tego płynące - przecież teraz, Ty jako rodzic wiesz lepiej co jest dla niego dobre a co złe. Konsekwentnym stosowaniem sprawiedliwości domowej przekażesz mu to, że prawo (w każdej postaci) jest dobre (ale nie dyskutujemy tu o tym jakie jest polskie prawo tworzone przez polski sejm)

4) Jeszcze mała uwaga o świecie. Przekonany jestem (i szweckie doświadczenia wyraźnie o tym mowią), że tak zwane "bezstresowe wychowanie dzieci" to tragedia dla społeczeństwa. Jak ma funkcjonować człowiek, który wie, że jest nietykalny, że przekroczenie prawa nie rodzi względem niego konsekwencji? Róbta co chceta... i nie będzie zapłaty. Róbta co chceta... a o negatywnach nie myślmy w tej chwili.

5) W rodzinie zawsze jest jeszcze mniejsce na milosierdzie i można zawsze zaniechać karania. Dobrze jest aby dzieciak wiedział, że nie dostaje dlatego bo rodzice go kochają i nie chcą go bić ale że maja prawo to uczynic (bo on zlamał prawo) i że czasem to czynia ale tym razem mu darują, bo np. mamy te elementy, które milosierdzie uruchamiaja a więc (uwaga, walę mądrą teologią) żal za grzechy wyznianie czyli przyznanie się so winy, wola poprawy (pewnie znasz to lepiej ode mnie). Zobacz jak już z tego miejsca blisko to wytłumaczenia dzieciakowi ewaneglii. Przecież przed Bogiem wszyscy jesteśmy winni (tak pisze np. w Rz 6.23), przecież Bóg ma prawo cały ten świat rozwalić (już raz to uczynił w potopie) a mimo to żyjemy, bo jest miłosierny, bo nas kocha. Ale będzie sąd! Będzie są ostateczny i tylko poprzez milosierdzie można się przed nim obronić ale sprawiedliwość Boga nie polega na tym, że nie stosuje on kary - stusuje - tylko Jego Syn Umiłowany poniósł ją na krzyż za nas.

6) Wiem, wiem... u Twoich dzieci mam od dziś przechlapane. Ale może kiedyś zrozumieją, tak jak ja zrozumiałem i cieszę się, że w tym względzie mój ojciec prawie nie zawiódł.

Natalia, October 11, 2009 13:40 Skomentuj komentarz


Współczuję panu....

iza...ta , która wci, January 12, 2005 20:22 Skomentuj komentarz


Czasem sama czuje sie bezradna wychowujac swoje dzieci, sa takie momenty ze siła argumentu nie dociera do umysłu moich dorastajacych pociech, ale czy to znaczy ze moge zastosowac argument siły? Jestem zdecydowanie przeciwna ostrym karom cielesnym, bezwzglednemu biciu i ponizaniu dzieci. Rodzice powionnie przede wszystkim rozmawiac ze swoimi dzieciakami, tłumaczyc pewne zasady postepowania i swoim zyciem dawac im dobry przykład. Nie mniej jednak jestem w pełni swiadoma tego, że nie zawsze to wystarcza, czasem zwyczajnie brakuje nam cierpliwosci, siły, opanowania, tracimy zdrowy rozsądek i nie wiemy jak dotrzec do młodego człowieka i co najwazniejsze przekonac go że mamy racje i chcemy jego dobra, ale z cała pewnoscia nasza bezsilnosc i brak wiedzy na temat wychowania nie usprawiedliwia brutalnej kary cielesnej....

siska, June 27, 2004 22:43 Skomentuj komentarz


trzeba byc pojebanym,zeby bic swoje dziecko-
tyle co mam do powiedzenia.
pozdro *:

zrozpaczony, October 10, 2007 14:01 Skomentuj komentarz


"Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz - nie umrze".
Ten tekst można znaleźć w biblii i pochodzi z czasów panowania Jezusa. W tamtych czasach to facet był guru a kobieta miała zajmować się domem i dziećmi. To facet o wszystkim decydował. I z tego co wiem to do 6 lat chłopiec był pod opieką matki a później przechodził pod opiekę ojca. Czy Jezus chciał by bito takie małe dzieci ? Jak sam uratował ladacznicę przed śmiercią która to sobie zasłużyła na porządne baty ! Powiedział w tedy Niech ten żuci kamieniem co jest bez grzechu ! Czy takiego samego argumentu nie powiedział by gdyby zobaczył jak Ktoś bije dziecko ? Bo na którymś z jego spotkań gromada dzieci zachowywała się niegrzecznie w gdy jeden z apostołów chciał przepędzić dzieci Jezus powiedział Iż Kto jako dziecko nie wstąpi do królestwa niebieskiego ..... Bo Pan ma w dzieciach największe umiłowanie. To dlaczego w powyższym tekście każe bić chłopca. Czyż Bóg był by kobietą i to w dodatku feministką która tak nielubi chłopców że każe ich bić. Bo nic niema o dziewczynkach, a z tego co wiem też są bite. A może chodzi o wszystkich ludzi ? Przecież jako katolicy jesteśmy DZIEĆMI BOGA ! Nawet wypowiadamy to w pacierzu " Ojcze nasz któryś jest w niebie ", " Święta Maryjo, Matko Boża ". Czy to nie są nasi prawdziwi rodzice w niebie. Czy ta matka nie bierze na Nas rózgi, a gdy nam dopiecze lecimy do kościoła i się do Niej modlimy. Dlatego sądzę że Bóg nie kazał by bić 4,5 czy 6 letniego dziecka rózgą. Każda przemoc wobec dziecka jest podła nawet zwykły klaps. Jesteśmy ludźmi wykształconymi a nie potrafimy w wychowaniu dziecka użyć swojej mądrości tylko jak te zwierzęta Bić własne dziecko. A jak słyszę tekst Byłem(a) bit(y,a) i Wyrosłem na Porządnego Człowieka I tak Samo Będę Wychowywał Własne Dziecko to chciał bym zadać takiej Osobie pytanie. Czy byłeś w dzieciństwie masochistą i to Ci się podobało !!! A jak dorosłeś zostałeś sadystą !!! Jak mówisz sobie że bijesz dziecko z miłości, to powiedz to tej kobiecie z plakatu " BO ZUPA BYłA ZA SłONA " że jej mąż też robi to z miłości.

w34, October 10, 2007 18:10 Skomentuj komentarz


#1. Jeżeli nie widzisz różnicy między karceniem a biciem to trudno. Zapewniam Cię jednak, że taka różnica jest mimo iż czasem do karcenia należy użyć (tak jak w cytowanym wersecie) uderzenia rózga.

Jeżeli chcesz bym Ci pomógł zobaczyć różnicę, to napiszę tak: skup się może nie na samej czynności i jej technice co na motywacji karcącego, efekcie jaki wywoła u karconego i na relacji wzajemnej tych dwóch osób.

#2. Bić można w wielu powodów: można chcieć kogoś poniżyć, zniszczyć, wymusić swoją wole (to wg. Clauzewitz'a jest wojna) - to jest bicie, ale nie karcenie.

Karcenie jest działaniem wynikającym z miłości. Rodzic może karcić dziecko (nawet biciem) dla jego dobra. Bóg czasem karci nas dla naszego dobra. Zobacz na to:

"Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi. Zresztą, jeśliśmy cenili i szanowali ojców naszych według ciała, mimo że nas karcili, czyż nie bardziej winniśmy posłuszeństwo Ojcu dusz, a żyć będziemy? Tamci karcili nas według swej woli na czas znikomych dni. Ten zaś czyni to dla naszego dobra, aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości."
(Hbr 12:6-10)

To mocne słowa, ale od czasów Adama nasza natura jest taka, że wymaga karcenia. I jakoś nie przekonują mnie humanistyczne teorie, że ludzie są dobrzy, że należy tylko perswazją... nie przekonują mnie, bo wolę wierzyć Bogu i Jego Słowu niż uczonym humanistom z Brukseli i Nowego Jorku.


#3. Ten tekst pochodzi z Księgi Mądrości a wiec nie z czasów Jezusa tylko jakieś 1000 lat wcześniej. Ale to nie ma znaczenia, bo wbrew pozorom ludzie nie zmieniają się i zapisana w Biblii Mądrość Boża jest zawsze na czasie.


W.

Rafal, September 29, 2008 00:46 Skomentuj komentarz


ale co wy porwnujecie biblie do dzisiejszych czasów ...
a ja uwarzam ze niema prawa nikt bic dziecka a jak by tak was ktoś bił za to ze coś zle zrobicie !!! albo nie podoba sie to komuś co robicie ... to ma was bić !!! Chore to jest ... sam nie raz dostałem i wcale to nie pomogło wręcz odwrotnie .... poto człowiek ma rozum zeby korzystać z niego .. jakby nie mozna było porozmawiać z dzieckiem i dowiedzieć czego tak robi a nie odrazu bić !!!!
A do bibli nie porównywac naszych czasów .. teraz ludzie zmienili sie ( nie biegają prawie nadzy ) ...
Agresja rodzi agresje ... i jestem za !!! chore to !!! bić dzieci swoje ....!!! chore...

w34, September 29, 2008 23:31 Skomentuj komentarz


No cóż Panie Rafale.

1. Życzę Panu powodzenia w wychowywaniu dzieci, ale zanim przyjmie Pan model szwedzki proponuję zapoznać się z badaniami dzieci pochodzących z rodzin, które stosują stresowe i bezstresowe wychowanie dzieci. Pomysł ten nie jest nowy i już spokojnie można przebadać jedno pokolenie.

Ja jednak, jako element tej społeczności będę się bardziej obawiał Pana dzieci niż dzieci jakiegoś konserwatysty.

2. Może Pan zacząć od lektury np. artykułu pt. Wyspa Szczęścia. Polecam

3. Z Pana komentarza na pewno można wyciągnąć dwa słowa, będące doskonałą esencją wypowiedzi - a obawiam się również, że całego Pana światopoglądu. Napisał Pan, że "nie ma prawa" i mimo iż dotyczy to bicia dzieci, wydaje mi się iż chciałby Pan zastosować to do wszelkich relacji międzyludzkich.

Dlaczego tak myślę? Otóż bicie dzieci (i wyraźnie zaznaczyłem, że nie chodzi tu o znęcanie się ale o klapsy, tak niezbędne w procesie wychowania) jest najbardziej czytelną dla małych dzieci formą karania. Skoro Pan chce wyeliminować karę to jest to jednoznaczne z wyeliminowaniem prawa, które w swej naturze oprócz części normatywnej - o ile ma szanować naszą wolność - zawsze musi mieć też część karną.

4. Co do ubiorów ludzi - rzeczywiście - zmieniły się. Właśnie cieszę się nowym polarem, niedostępnym jeszcze 30 lat temu. Ale zapewniam Pana, że ludzie w swej naturze nie zmienili się od czasów Adama. Mają te same motywacje a to jest ważniejsze niż to jakie mają samochody. Biblia dużo mówi o ludziach i może dlatego warto ją czytać. W.

robert, December 18, 2011 20:13 Skomentuj komentarz


Wyeliminowanie pojęcia "bolesnej" kary z rzeczywistości dorastających dzieci i nastolatków jest równoznaczne z wyeliminowaniemm konceptów prawa, autorytetu, i konsekwencji za przestepstwa! Biblia ma tysiące lat, i przez tysiące lat rodzice stosują rózgę jako karę. Gdyby była lepsza metoda, stosowaliby lepszą! Niestety, jak pani mówi, od czasów Adama nikt lepszej i skuteczniejszej kary nie wymyślił, i nikomu rozsądnemu do głowy nie przyszło, jak Szwedom, że "kary są niepotrzebne"!

Natalia, October 11, 2009 13:50 Skomentuj komentarz


Jak można podpierać się tym co napisane jest w Biblii i twierdzić, że tak Bóg nakazał, żeby usprawiedliwiać swoją skrzywioną psychikę?????

jagoda, May 8, 2010 20:57 Skomentuj komentarz


Panie Rafale i innych zbulwersowanych zapraszam do obejrzenia bardzo ciekawego dokumentu składającego się z 3 części podaję linki
http://www.youtube.com/watch?v=EFIwFnrNX1M
http://www.youtube.com/watch?v=j5_uHLDfUwk&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=nLponZVOwig&feature=related
po obejrzeniu proszę o odpowiedź na pytanie czy o to właśnie nam chodzi.

Anka, February 15, 2009 18:53 Skomentuj komentarz


Kiedy czlowiek (rodzic) uderza dziecko? Kiedy uwaza ze jest to jedyne zrodlo przekazania dziecku ze to co zrobilo jest zle, sposob na jego ukaranie, ostrzezenie, najprostsza informacje NIE. Jednak czyzbysmy nie znali zadnej innej metody i musimy siegac do szczytu skali? Taka skale czlowiek sam opracowuje i wdraza. Moj wuj np. nigdy dziecka nie uderzyl, ale gdy zmarszczyl brwi i powiedzial "psia krew" to strach blady padal na potomstwo bo u wuja to byl prawie koniec skali. Jest setka sposobow na pokazanie dziecku ze jestesmy niezadowoleni z jego zachowania, mimika, szlaban na fajna bajke itp itd.
Czym grozi szastanie klapsami? Prosta logika: zrobilem cos nie tak = klaps. Moze to zadziala w swiecie doroslym i jako manifet mojego niezadowolenia dam komus w pape?.
Klaps - NIE
Ale co maja do tego wszelkie organizacje "broniace praw dziecka" psia krew? To jak KK ktory chce narzucic model rodziny 2+ infinity. Znowu ktos cos chce/

astromaria, April 11, 2009 21:01 Skomentuj komentarz


Ktoś, kto jest silnym i pewnym siebie człowiekiem nie musi używać pięści, rózgi ani broni palnej, by inni go szanowali.

Ludzie nie szanują bijącego. Oni się go boją!

Boją się ciebie, ale tylko tak długo, dopóki twoje pięści są silne i dopóki trzymasz w rękach rózgę, kij czy strzelbę. Gdy twoje ręce staną się słabe (co kiedyś nastąpi) i ta armata ci z nich wyleci, wtedy cię podepczą i oplują.

Gdyby cię kochali, to nie musiałbyś się niczego obawiać ani w chorobie, ani w starości. Z miłością by się tobą zaopiekowali i zadbali o to, żeby ci było dobrze.

Twoje dzieci zajmą się tobą na starość, ale nie z miłości i nie z szacunku. Zrobią to ze strachu przed piekłem, bo terroryzuje je IV przykazanie. Ale w głębi serca będą czuć nienawiść do ciebie.

A potem one wychowają własne dzieci w taki sposób i tej nienawiści nigdy nie będzie końca. Z tego rodzą się pogromy, ludobójstwo i wojny. Bo skrzywdzone dzieci pragną zemsty za swe krzywdy. Nie mogąc zemścić się na rodzicach mszczą się na innych.

Wypełnij swoje serce miłością do tych niewinnych, bezbronnych i kochających cię istot, a zobaczysz, że będą grzeczne i posłuszne, bo będą chciały cię uszczęśliwić. Ty też kiedyś byłeś takim kochającym, słodkim i niewinnym dzieckiem. A twój ociec cię skrzywdził, poniżył i... zdradził. Tak, zdradził twoją miłość i ufność. Nie rób tego swoim dzieciom

Matka 3 dorosłych, nigdy nie bitych synów

Natalia, October 11, 2009 13:55 Skomentuj komentarz


Pięknie to Pani wyraziła....oby więcej takich rodziców jak Pani :)

inka, June 30, 2009 08:12 Skomentuj komentarz


Interesujący i godny polecenia artykuł. Czytałam o biciu dzieci ostatnio też ciekawy artykuł na http://dziecko.netbird.pl/a/260/13914,1 i muszę przyznać, że dowiedziałam się przy okazji wielu ciekawych rzeczy, które przyznam mnie zaskoczyły. Może ktoś podrzuci mi jeszcze jakieś informacje.

jagoda, May 8, 2010 20:49 Skomentuj komentarz


Masz rację Boże wartości od dawna idą w zapomnienie. Dzieci są coraz gorsze. Są nieposłuszne i nie znają swojego "miejsca w szeregu", wystarczy popatrzeć co wyprawiają w szkołach z nauczycielami. Boże prawa nigdy nie robiły na społeczeństwach wrażenia, szczególnie na Polakach mieniących się chrześcijanami a łamiący codziennie Boże prawo.

Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go karci.

(Ks. Przysłów 13:24, Biblia Tysiąclecia)

Sama mam dzieci i naprawdę ich nie biję, ale co się sprawdzało w stosunku do mojej spokojnej córci - teraz już nastolatki - nie skutkuje przy moim małym synku. To jest żywe srebro i żadne rozmowy nie maja na niego wpływu.

A ustawodawcy dalej niech produkują gnioty będzie więcej pracy dla psychologów którzy do ADHD i różnych dys... (dysortografia i inne), muszą wynaleźć więcej pseudo chorób żeby uzasadnić psucie całych pokoleń młodzieży. Pamiętajmy że dzieci są różne do niektórych przemówi poważna pogawędka z rodzicami (te niestety należą do rzadkości), a na innych ciężka ręka taty. Ja tak jak autor wdzięczna jestem rodzicom za każdego klapsa, bo przynajmniej wychowali mnie na ludzi, mój nieszczęsny braciszek (o 15 lat młodszy) niestety już takiego szczęścia nie miał. Każdy się zawsze nad nim litował bo najmłodszy. No to mają niezłe ziółko.
Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.