w prozie Hanny Krall są fakty pewnie że opisane emocjonalnie ale to są fakty Żydzi w Palestynie nie kwapili sie do pomocy Żyom w Polsce od samego początku wojny - patrz misja Jana Karskiego do USA -
co do Miłosza ... on oskarżał bez żadnych podstaw cały naród polski
Cz. Miłosz, autor „Pieska przydrożnego" (gazetowyborcza nagroda „Nike"), poszedł jeszcze dalej. I zaszedł dalej — do Nobla (J. Narbutt: „Miłosz brnął w pogoni za sukcesem, podlizując się międzynarodówce kosmopolitów i antypolonistów. Zapłacono mu za to Noblem"). Oba pieski przydrożne — i Gombrowicz, i Miłosz — nie kochały (delikatnie mówiąc) Polski, polskości i Polaków, lecz o ile Gombrowicz gardził tym wszystkim, to urodzony na Litwie Miłosz prócz pogardy czuł również zwierzęcą wprost nienawiść „kresową", tę charakterystyczną, nieuleczalną złość (lub raczej wściekłość), którą Litwini, Białorusini i Ukraińcy czują wobec „ Koroniarzy " i „Lachów". Zawsze twierdził, że nie jest Polakiem i że nie czuje się Polakiem ani trochę — jest stuprocentowym Litwinem (dziwne tedy, że nie osiadł w ukochanym, wolnym już Wilnie, i że nie podpisywał się per Miłoszevicius lub Miłoszevickas, lecz tylko pozornie dziwne — na Litwie nie było michnikowskiego różowego „Salonu" robiącego mu klakę i „szmal"', zaś Kraków wybrał, jak tłumaczył, bo ten przypomina Wilno). Głosił to całemu światu — w radiu francuskim przedstawił się: „ — Jestem Litwinem, który pisze po polsku". Co jest znowu dziwne (że po polsku), bo na kartach swych „Prywatnych obowiązków" stwierdził: „Zamiast ogłaszać książki po polsku, z równym powodzeniem można by było umieszczać rękopisy w dziuplach drzew". Swoją niechęć do języka polskiego wyrażał bez ustanku, tak przy użyciu poezji (poetycko zwał ów język „mową nierozumnych i nienawidzących" tudzież „mową pomieszanych, chorych na własną nienawiść"), Jak i przy użyciu prozy, zarzucając językowi Polaków „ niechlujność fonetyczną" („Piesek przydrożny") oraz „ciamkanie, syczenie, bełkotanie, arytmię, bezkształtność i bijące wszelkie rekordy ubóstwo literackich form" („Prywatne obowiązki"). J. Majda: „Okazuje się, że Miłosz nie jest jednym z nas, lecz człowiekiem zewnętrznym i zupełnie nam narodowo obcym, wręcz obcokrajowcem, gdyż pasją jego twórczości literackiej stało się obrzucanie Polaków i języka polskiego złośliwymi oszczerstwami".
Nie tylko Polaków i języka — również Polski jako państwa i polskości jako takiej. Polska to był dla niego „irytujący obszar między Niemcami a Rosją" („Prywatne obowiązki"), którego właściwie nie powinno być — „Dla Polski nie ma miejsca na Ziemi" („Rok myśliwego"). Mawiał: „Polska to Ciemnogród" („Prywatne obowiązki"), z lubością dokładając grubszą obelgę, zaczerpniętą u pewnego hitlerowca: „«Anus mundi» — odbytnica świata. To określenie Polski odnotował pewien Niemiec w 1942 roku" („Abecadło Miłosza"). Zapytywał też siebie (w wierszu „Natura"): „Na jak długo starczy mi nonsensu Polski?", i wreszcie znalazł rozwiązanie: „Gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj w powietrze" („Rodzinna Europa"), „Prymas Tysiąclecia", kardynał S. Wyszyński, przeczytawszy kilka antypolskich fraz Miłosza, wybuchnął (świadectwo M. Okońskiej): „ — Może czlowiek błądzić, ale nie ma prawa o tym pisać, upowszechniać tego, zatruwać tym duszy narodu! Tego czynić nie wolno! To jest wobec narodu zbrodnia!".
„Anus" Miłosza musiał być obszerny, jeżeli ów Litwin trzymał tam nie tylko cały „ten kraj", lecz i jego mieszkańców:
„Nieszczęsnych Polaków, umiejących myśleć tylko politycznie, mam w dupie" („Zaraz po wojnie"). Miał tam również orła polskiego, więc kiedy amerykański wydawca umieścił orła na projekcie okładki miłoszowego (wielce paszkwilanckiego) podręcznika do historii literatury polskiej, Miłosz się wściekł; później wspominał („Prywatne obowiązki"): „Na okładce był orzeł bez korony. Mój list — ze są dwa orły, jeden z koroną, drugi bez, i że żadnego sobie nie życzę — wprawił wydawcę w najwyższe zdumienie (...) Przyznaję, że na «polskość» jestem alergiczny" (ta alergia nie przeszkodziła mu wziąć „chlebowca" — Orderu Orła Białego). Przyznał również, iż trwa to u niego od dziecka — od wczesnej młodości czuł „obsesyjną nienawiść" do Polaków („Zaczynając od moich ulic"). Nie przeszło mu to nigdy — nigdy nie polubił „świń": „Polak musi być świnią, ponieważ się Polakiem urodził" („Prywatne obowiązki").
Przyczyny świniowatości Polaków są według Miłosza aż trzy: głupawy nawyk patriotyzmu (zwał go „moczopędnym środkiem narodowym" — wiersz „Toast"), obsesyjny nawyk antysemityzmu i bezsensowny nawyk katolicyzmu. Patriotyzm jako taki budził w Miłoszu permanentny gniew, gdyż był przezeń kojarzony (wręcz utożsamiany) z „nacjonalizmem" typu faszystowskiego. A czasami również z pederastią: „Kurczowy patriotyzm bywa nieraz odpowiedzią na wewnętrzną zdradę. Czy Polacy nie są podobni do niektórych homoseksualistów?" („Rodzinna Europa"). Miłosz więc unikał tego pedalstwa bardzo starannie, m.in. komunizując, już od młodości („ — Nie macie pojęcia jaką fascynującą przygodą intelektualną byt komunizm", 1992), i w dobie stalinowskiej pracując etatowo dla czerwonego reżimu. Pracą dla instytucji antykomunistycznych brzydził się zawsze:
„Pośród emigrantów byłem bodaj jedynym, który odmówił pisania dla Wolnej Europy, bo nie podobało mi się jej bicie w patriotyczny bęben i kropienie święconą wodą" („Abecadło Miłosza"). Nie podobał mu się również opór antyhitlerowski : „ Warszawa okupacyjna była dla mnie miejscem i czasem spotkania z polskim nacjonalizmem w jego najwyższym natężeniu, kiedy to występował wyłącznie jako patriotyzm, którego nikt nie ma prawa krytykować " („Rok myśliwego"). „Moja niechęć do przywódców AK była silna (...), cały konspiracyjny aparat żył nierealnością, ponieważ w siebie pompował narodową ekstazę" („Rodzinna Europa"). Wpompowali, skurczybyki, również w Litwina uważającego patriotyzm za tyfus, zmuszając go do majstrowania antologii poezji patriotycznej pt. „Pieśń niepodległa" (1942), co uczynił klnąc, ze strachu, by nie podpaść akowskim skrytobójcom, czyli „jakoś ustawić się w tamtej Polsce" (sic!). Później nigdy nie dał wznowić tej antologii: „Cisną mnie, żebym pozwolił na jej druk w Polsce. Mówię: nie chcę, bo to było dawno i nie mam z tym nic wspólnego (...), nie życzę sobie podpisywać się pod «Pieśnią niepodległą»" („Rok myśliwego").
Wszawemu patriotyzmowi Miłosz przeciwstawiał rozsądną („bierną") kolaborację. Nie tylko z sowietyzmem, również z nazizmem, o czym świadczy jego wrogość wobec zbrojnego kontestowania hitlerowskiej okupacji. J. Majda: „Miłosz był wtedy zwolennikiem narodowej bierności i lojalności wobec okupantów. Uważał, że partyzantka, konspiracje, powstania to nonsens; podawał tu za chwalebny przykład postawę Francuzów". Rzeczywiście podawał: „Jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest to normalne" („Rok myśliwego"). „Nienormalna" alias „nonsensowna" była dla Miłosza wszelka ojczyźniana walka, bitwy pod Grunwaldem nie wyłączając (nazwał Grunwald „plugawym nonsensem"). Całość tej przyrodzonej głupoty Polaków określił jako „powiązany system narodowej paranoi" („Życie na wyspach"). S. Trepka: „Oto do czego może prowadzić fałszywy blask noblisty pierwotnie zafascynowanego komunizmem, kosmopolity obcego naszej suwerenności i wypranego z uczuć patriotycznych".
Sam Miłosz — podobnie jak Kuroń i cały KOR — unikał słowa „kosmopolityzm"; zwał tę predestynację elegancko: „pewną międzynarodowością umysłu": „Moją ambicją od dawna była pewna międzynarodowość umysłu" („Zaraz po wojnie").
W liście do M. Wańkowicza serio o sobie i kpiąco o Polakach tłumaczył: „Jestem bardzo mało polski w sensie, jaki temu słowu zwykło się nadawać; standardy obowiązujące wśród szlachetnych Polaków są mi najzupełniej obce. Mój umysł jest żydowski". Dlatego wiązał się zawsze z Żydami przeciw Polakom, czując silną duchową więź: „Gdzieś na dnie tliła się myśl, że ich i moja lewicowość jest przebraniem dla naszej inności" („Rodzinna Europa"). Wolał eksponować lewicowość, zamilczając porównywalną litewską i żydowską nienawiść wobec Polaków. To on — wbrew nieustannej pomocy, jaką gojowska Warszawa i Armia Krajowa udzielały gettu — rozpowszechnił (wiersz „Campo di Fiori") jedną z najparszywszych kalumni wymierzonych w Polaków: że gdy Niemcy mordowali Żydów z warszawskiego getta, Polacy beztrosko bawili się obok muru getta na karuzeli, przy wesołej muzyczce.
Czegóż jednak można oczekiwać od katolików? Ich religię Miłosz przezwał „narodową ułudą" („Traktat teologiczny") i „glebą dla snów paranoicznych" („Prywatne obowiązki"); ich Madonnę (Najświętszą Marię Pannę Częstochowską) — „pogańską boginią" (dlaczego? — bo nie jest judaistyczna?); ich Śluby Jasnogórskie — „ przedsięwzięciem faszyzacji Polski" służącym „kropionemu święconą wodą gałgaństwu" („Tygodnik Powszechny" 1997); ich krucyfiksy — „próchnem":
„Krucyfiks chwytasz, bo tak ci bezpieczniej.
Drewno masz w ręku, a w tym drewnie próchno.
Pacierze mruczysz, ale strachem cuchną".
Jemu cuchnęła wiara katolicka, dlatego zaperzył się solennie: