22 grudnia 2018 (sobota), 22:14:14
Gdy Kościół był młody
Zachowuję coś, co przesłał mi mailem Karol. Autor: Ernest Loosley
(...)
CZĘŚĆ I
Gdy Kościół był młody:
Nie miał: - budynków - grup wyznaniowych (denominacji) - struktur organizacyjnych - Nowego Testamentu - własnego słownictwa - systemu dogmatycznego - niedzielnego odpoczynku (w pogańskim świecie)
1. BUDYNKI
Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał budynków. Zacznijmy nasze rozważania od tego uderzającego faktu. To, że Kościół nie miał budynków, jest najbardziej widocznym elementem odróżniającym Kościół na początku od Kościoła dzisiejszego. W umysłach większości dzisiejszych ludzi słowo "kościół" oznacza na przede wszystkim budynek sakralny, rzadko kiedy coś więcej. A jednak na samym początku pierwotny Kościół nie posiadał budynków i skutecznie działał przez wiele lat nie wznosząc żadnych budowli. Ten znaczący fakt, może nas wiele nauczyć na temat istoty charakteru Kościoła. W ciągu pierwszych kilku lat swojego istnienia Kościół zgromadzał się w świątyni jerozolimskiej. Władze żydowskie wkrótce zwróciły się przeciwko niemu i zabroniły wykorzystywania świętych miejsc do głoszenia ewangelii. Podobnie, gdy nowy ruch rozprzestrzenił się poza Palestynę, żydowskie synagogi były najczęstszym miejscem, gdzie apostołowie rozpoczynali swoją misję (Dz 13,5.14.43; 14,1; 17,1.2.10.17; 18,4.26; 19,8). Otwarcie, na jakie zdobywały się te z natury zamknięte społeczności żydowskie, gdziekolwiek docierali apostołowie, było zjawiskiem sprzyjającym i przygotowanym przez Opatrzność. Lecz co działo się wówczas, gdy te drzwi zamykały się przed nimi, jak to się wkrótce okazywało? (Dz 18,7; 19,9). Apostołom nawet nie przychodziło na myśl, aby nabywać lub wznosić "chrześcijańskie" budynki. Nie ma żadnego dowodu na istnienie jakiegokolwiek chrześcijańskiego budynku w czasach Nowego Testamentu i jeszcze długo potem.1 Aż do czasu nawrócenia się cesarza Konstantyna na początku czwartego wieku nie wzniesiono niczego, co miałoby "kościelne" ambicje architektoniczne.2 Przez cały ten czas Kościół wykonywał swoją misję bez własnych budynków oraz bez ciężarów i odpowiedzialności, jakie nakłada na właściciela posiadanie nieruchomości. To samozaparcie świadczyło o mądrości. Oczekiwanie na rychły powrót Pana w naturalny sposób powodowało, że wydatki na nieruchomości stawały się niepotrzebne. Sytuacja zmieniła się po kilkudziesięciu latach, lecz nawet gdy nadzieje na Jego rychły powrót opadły, Kościół ciągle nie posiadał budynków. Natomiast tym, co rzeczywiście ciągle trwało, były nowe fale prześladowań, które pojawiały się przez trzy pierwsze wieki chrześcijaństwa. Wówczas nieruchomości kościelne, jeśliby Kościół takowe posiadał, byłyby pierwszą rzeczą, którą by utracił. Budynki byłyby narażone na ataki i konfiskaty bardziej niż sami chrześcijanie.3 Było więc wiele mądrości w postępowaniu chrześcijan, unikających podejmowania budowy miejsc na zgromadzenia. Gdzie więc chrześcijanie zgromadzali się na nabożeństwa i dla podtrzymywania społeczności? Istnieją dowody, że w niektórych miejscowościach zapewniali sobie prawo do legalnej egzystencji przez rejestrowanie się w formie towarzystwa pogrzebowego4 i jako takie towarzystwo wynajmowali szkoły lub sale, które służyły im jako miejsca zgromadzeń. (Takie rozwiązania zdarzały się jednak dopiero w późniejszym okresie.) W okresie apostolskim chrześcijanie zazwyczaj zgromadzali się w prywatnych domach. Fakt
ten znajduje częste potwierdzenie w Nowym Testamencie. Wzmianka o uczęszczaniu do świątyni (Dz 2,46) ma bezpośredni ciąg dalszy w praktykowaniu "łamania chleba po domach". Powtarza się to na końcu 5. rozdziału Księgi Dziejów: "Nie przestawali też codziennie w świątyni i po domach nauczać i zwiastować dobrą nowinę o Chrystusie Jezusie". Nie wszystkie domy uczniów były jednakowo wygodne, lecz wydaje się, że ci, którzy mieli odpowiednie pomieszczenia, oddawali je do dyspozycji Kościoła. Życie i aktywność społeczna były ściśle związane z domami członków wspólnoty. Wśród pierwszych, którzy otworzyli swoje domy dla chrześcijan w Jerozolimie, była Maria, matka Jana Marka. Gdy Piotr został uwolniony z więzienia w środku nocy, instynktownie skierował swoje kroki do tego właśnie domu, "gdzie było wielu zgromadzonych na modlitwie" (Dz 12,12). W innym miejscu Nowego Testamentu czytamy, że Pryska i Akwila mieli "zbór w ich domu" (Rz 16,5; 1Kor 16,19), podobnie było w przypadku Nymfasa (Kol 4,15) i Filemona (w. 2). W Koryncie, po opuszczeniu synagogi, Paweł kontynuował działalność w domu Tycjusza Justusa, "bojącego się Boga, którego dom sąsiadował z synagogą" (Dz 18,7). Te cytaty wskazują, że zgromadzanie się w domach było powszechnie stosowaną praktyką! Musimy więc uświadomić sobie, że pierwotny Kościół regularnie zbierał się w małych, domowych grupach, prowadząc nabożeństwa, praktykując społeczność i obchodząc wieczerzę Pańską wśród bezceremonialnego otoczenia swoich rodzinnych domów! Czasami, dla celów ewangelizacyjnych, apostołowie angażowali się w działalność na zewnątrz i wynajmowali jakiś budynek. W Efezie (po rozstaniu się z władzami synagogi) Paweł "począł codziennie nauczać w szkole Tyranosa" (Dz 19,9). Wydaje się, że była to sala wykładowa, która mogła być wynajmowana lub udostępniana do takich celów. Prawdopodobnie Pawłowi nigdy się nie zdarzyło, aby gdziekolwiek rozpoczął zbieranie funduszów na zapewnienie lokalnemu zborowi miejsca na nabożeństwa. Fundusze, które zbierał, były przeznaczone na zupełnie inny cel: na pomoc ubogim wierzącym w Jerozolimie (Rz 15,25-27; 1Kor 16,1-3; 2Kor 8,1-4; 9,1-2; Gal 2,10; Dz 24,17). Pomoc materialna dla tych, którzy całkowicie poświęcili się pracy Pańskiej, była również istotnym elementem ofiarności w chrześcijańskich wspólnotach (1Kor 9; 1Tes 2,9; 2Tes 3,8-9). Tak, pierwsi chrześcijanie zbierali pieniądze. Ale dzisiaj w tej sferze budynki zajmują pierwsze miejsce, a wspólnota - drugie. Dzisiejsza pomoc charytatywna (filantropia) wlecze się daleko z tyłu, na trzecim planie potrzeb. Pomoc charytatywna, gdy Kościół był młody, zajmowała, jak się wydaje, pierwsze miejsce, wspieranie pracowników - drugie, podczas gdy opłaty za budynki występowały jedynie okazjonalnie przy wynajmowaniu pomieszczeń. Pierwsi chrześcijanie zupełnie nie znali problemu podejmowania specjalnych wysiłków na zakup gruntu, wznoszenie budynku lub spłacanie zaciągniętej na ten cel pożyczki. Sił, których nie tracono na budynki, można było użyć dla bardziej duchowych celów. Dzisiaj nasze nieruchomości są często naszym problemem. Próbując ewangelizować jakąś okolicę, wznosimy tam budynek i w ten sposób zostajemy przygwożdżeni do tego miejsca. W ciągu jednego lub dwóch pokoleń okolica może się zupełnie zmienić, lecz my tam zostajemy, uwiązani do budynku. Otoczenie może zamienić się w teren, gdzie są tylko sklepy, biura i składy, ale budowla pozostaje w miejscu, nieruchoma i wieczysta. Dotrzymywanie kroku zmianom społecznym i zapewnianie duchowej posługi ludziom w zmieniających się warunkach staje się znacznie trudniejsze, gdy Kościół jest obciążony problemem nieruchomości. Dla pierwszych chrześcijan taki problem nie istniał. Niebywale trudno jest nam wyobrazić sobie, abyśmy mogli znowu znaleźć się na etapie rozwoju chrześcijaństwa sprzed okresu istnienia budynków kościelnych. Dla nas całe życie i działalność Kościoła od stuleci skupiały się w budynkach. Ale czy mamy rację? Ewangelizacja ludzi i wznoszenie budynków stanowią jedno wspólne dzieło. Czy musimy najpierw postarać się o grunt i postawić budynek kościelny, aby dotrzeć do ludzi i pozyskać ich dla Chrystusa? Komuniści uważali, że takie kroki nie są niezbędne do rozprzestrzeniania propagandy. Wydaje się, że dążąc do pozyskania świata dla idei komunizmu, nie traktowali jako ważnej sprawy budowania sal i wypełniania ich słuchaczami. Celem, dla którego podejmujemy wysiłki, nie jest wypełnienie budynków wiernymi, lecz pozyskanie ludzi dla nowej drogi życia, aby Chrystus stał się ich Zbawicielem i Panem. Świadectwo o tej nowej drodze musi zrodzić się przede wszystkim w zwykłym, codziennym toku życia.
W ciągu bieżącego stulecia ludzie stali się bardziej ruchliwi. Dom mieszkalny nie musi stać w centrum zatłoczonego miasta, aby zapewnić ludziom wygody. Coraz częściej stawia się domy luźno rozrzucone na obrzeżach miasta. Dawniej wieś była na ogół zespołem domów skupionych wokół kościoła. Obecnie ludzie mogą mieszkać wszędzie.5 To rosnące rozproszenie populacji bardzo utrudnia Kościołowi misję towarzyszenia ludziom. Gdzie mają stać budynki kościelne, jeśli nie ma oczywistego centrum życia społecznego? Nie można ich stawiać wzdłuż drogi co kilometr lub dwa, a przecież nie ma innego rozwiązania tego problemu, przynajmniej z punktu widzenia sposobu myślenia, do którego nawykliśmy. Poza tym w każdym niemal domu jest odbiornik radiowy i tą drogą każdy może posłuchać zwiastowania, jakiego tylko zapragnie.6 Pozostaje jedynie nie zaspokojona potrzeba społeczności z innymi w uwielbianiu Boga i w modlitwie. Tymczasem poczucie wspólnoty i udział w nabożeństwie domowym - to dwie niemal nierozdzielne rzeczy. Nasuwa się nieodparte pytanie: w jaki sposób Kościół mógłby sprostać obecnej, ciągle zmieniającej się sytuacji, gdyby nigdy nie miał budynków kościelnych? Trzeba by się zastanowić, czy odpowiedź nie jest następująca: Kościół musiałby rozwinąć i upowszechnić ideę "zborów domowych", zachęcając grupy sąsiadów do zgromadzania się w domach poszczególnych ludzi i do brania aktywnego udziału w społeczności w mniejszych grupach. Znacznej części problemów, które nękają nas obecnie, nie da się rozwiązać w ramach tradycyjnego budowania miejsc na nabożeństwa. Musimy przestawić nasz sposób myślenia na inny tor. A Kościół pierwszego wieku może nam coś pożytecznego zasugerować, po prostu dlatego, że wtedy jeszcze nie ustanowiono doktryny twierdzącej, iż jeśli chcesz zdobyć człowieka dla Chrystusa, to musi on przede wszystkim przyjść i zasiąść w budynku kościelnym podczas nabożeństwa. Jest jeszcze inny, głębiej sięgający problem, który dotyczy związku budynków z rozwojem chrześcijaństwa. Ponieważ na początku Kościół nie posiadał budynków, groziło mu mniejsze niebezpieczeństwo nadawania nieproporcjonalnej wartości rzeczom materialnym kosztem duchowych. Nam zaś grozi niebezpieczeństwo przykładania zbyt wielkiej wagi do budynków i spraw, które są z nimi związane. Posłuchajmy, co mówi Pan: "Nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu. [...] Nadchodzi godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie; bo i Ojciec takich szuka, którzy by Mu tak cześć oddawali. Bóg jest duchem, a ci, którzy Mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie" (J 4,19-24). W tych słowach Chrystus wyraził fundamentalną zasadę oddawania czci Bogu. Miejsce jest nie istotne: "tu" lub "tam" nie ma żadnego znaczenia. Chodzi nie o zewnętrzne miejsce pobytu, lecz o życie i ducha w ludzkim wnętrzu. Nie pozwólmy, aby pochłonęły nas sprawy materialne i zewnętrzne; skoncentrujmy się raczej na rzeczach duchowych i wiecznych. Nawet najtrwalsze rzeczy materialne podlegają rozpadowi. Mole i rdza dokonują swego dzieła. Budynki kościelne niszczeją tak samo jak budynki świeckie. "To wszystko ma ulec zagładzie." (2Ptr 3,11) Jezus powiedział również: "Czy widzisz te wielkie budowle? Nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony" (Mk 13,2). Ostaną się nie rozpadające się kamienie, lecz nieśmiertelne ludzkie życie.7 Sprawą o najwyższym znaczeniu musi być dla nas to, co się ostanie, gdy najtrwalsze ziemskie rzeczy będą się rozpadać. Kaplica, do której przychodzisz na nabożeństwo, może pewnego dnia zostać zburzona. Co wtedy poczniesz? Prawdziwy, nieprzemijający Kościół nie jest zbudowany z cegieł lub kamieni. Prawdziwy Kościół i jego architektura nie noszą żadnego podobieństwa do wzorców podawanych w podręcznikach. Jest on zbudowany z ludzkiego materiału, który Pan kształtuje dzień po dniu, aby coraz bardziej przypominał Jego ideał. Oddawanie czci Bogu nie polega na wyznaczeniu godzin nabożeństw, szczególnych dni i poświęconych miejsc. Oddawanie czci polega na otwarciu umysłu i serca przed Bogiem, któremu oddaje się cześć. To jest ta prawdziwa budowla, którą prawdziwi słudzy Chrystusa budują od pierwszych dni Kościoła. Gdy Kościół był młody, nie miał żadnych budynków, z wyjątkiem jednej budowli nie zbudowanej rękami ludzkimi.
2. GRUPY WYZNANIOWE
Gdy Kościół był młody, nie miał żadnych grup wyznaniowych. Oto kolejna wielka różnica w porównaniu z dzisiejszym Kościołem. Jako coś oczywistego łączymy pojęcie Kościoła chrześcijańskiego z istnieniem denominacji. W potocznej mowie używamy słowa "Kościół" w sensie, jaki nie był znany w czasach Nowego Testamentu: "Do jakiego Kościoła należysz?" Natomiast w czasach Nowego Testamentu "Kościół" oznaczał albo ogół wierzących w Chrystusa, albo lokalne zgromadzenie (zbór) w jakiejś miejscowości. "Kościół" nigdy nie oznaczał jakiejś części chrześcijan, oddzielonych od reszty z racji swoich wierzeń lub praktyk. Pomimo pojawiających się trudności, które groziły powstaniem tragicznych rozłamów we wspólnocie, ta zasada charakteryzowała Kościół w pierwszym wieku jego istnienia. Opisując najwcześniejszy okres historii Kościoła Łukasz często używa wyrażenia "jednomyślnie" (Dz 1,14; 2,46; 4,24; 5,12; 15,25). Jednomyślność naśladowców Chrystusa była cechą charakterystyczną, którą, zdaniem Łukasza, należało odnotować. Przywódcy szczerze starali się utrzymać istnienie tej jedności, chociaż w praktyce była to jedna z najtrudniejszych rzeczy do zrobienia. I rzeczywiście, nie upłynęło wiele czasu, gdy we wspólnocie i organizacji Kościoła zaczęły się pojawiać sprzeczne szkoły myślenia. Dobrze znany hymn "Szczęśliwi ci, którzy pierwsi uwierzyli" ("Happy the souls that first believed") opisuje sytuację przed rozłamem tak, jak ją rozumiał Charles Wesley: "Pełni cichości i prostoty naśladowcy Baranka Żyli tym samym, mówili i myśleli to samo." Jeśli nawet było to prawdą, to jednak nie pozostało prawdą na zawsze! To, że pierwotny Kościół nie znał żadnych podziałów denominacyjnych, charakteryzujących jego późniejszą historię, nie wynikało z ujednoliconego sposobu myślenia i postępowania, lecz z faktu, że istniało coś, co łączyło ich wszystkich w jedność pomimo różnic w poglądach. Ludzie odpowiedzialni walczyli o utrzymanie jedności, podczas gdy współcześni walczą o utrzymanie podziałów. Różnice poglądów, które powstawały w tamtych czasach, były równie poważne jak współczesne spory doktrynalne. Jednak w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów odmienność ówczesnej sytuacji polegała na dojrzałości duchowej ludzi zaangażowanych w spór. Sobór w Jerozolimie, opisany w 15. rozdziale Dziejów, miał wielkie znaczenie historyczne i pociągnął za sobą wiele skutków. Można się domyślać, że w tej sytuacji łatwo mogły się zrodzić podziały denominacyjne. Przywódcy Kościoła uświadamiali sobie to niebezpieczeństwo i podjęli kroki przeciwdziałające rozłamowi. Jeśli nawet ich decyzje (w. 28 nn.) wydają się nam logicznie niekonsekwentne, to mimo wszystko posłużyły zachowaniu jedności Kościoła. W całej historii Kościoła można znaleźć wiele podobnych przeciwstawnych tendencji - obejmujących szerokie lub wąskie zagadnienia, poglądy liberalne i konserwatywne, tolerancyjne i surowe - jednakże zbyt często rywalizujący liderzy przejawiali taką złość i postawę wykluczającą wszelki kompromis, że nie szukali i nie znajdowali żadnego porozumienia. Zbór w Koryncie jest ilustracją działania jeszcze innego czynnika prowadzącego do rozłamów. Pewne grupy zborowników podkreślały swoją odrębną, grupową lojalność za pomocą partyjnych haseł, takich jak "Ja jestem Pawłowy, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy", inni natomiast (prawdopodobnie w duchu takiej samej nienawiści do pozostałych partii) określali siebie jako "Chrystusowych" (1Kor 1,12). Używanie imion przywódców jako punktu wyjścia dla rozłamu jest zjawiskiem często występującym w sferze religii; por. luteranie, brownici, wesleyanie, cambellici itd. Jakże łatwo separatystyczny ruch w Kościele może skupić się wokół nazwiska jednego z wybitnych liderów. Na uznanie zasługuje fakt, że w pierwotnym Kościele - pomimo pojawiających się czasami ostrych sporów (np. Gal 2,11) - osobiste stosunki między przywódcami miały wpływ raczej jednoczący niż prowadzący do rozłamów. Jeszcze inna możliwość rozłamów pojawiła się w związku z organizacją. W miarę jak rozwijała się praca i pomnażała się liczba wiernych, powstawało pytanie, na jakich zasadach ma się opierać organizacja codziennego życia Kościoła. Czy skuteczniej i lepiej będzie on funkcjonować w ten, czy też w inny sposób?
W najwcześniejszym okresie praktycznie wszyscy, którzy przyłączali się do społeczności Ciała Chrystusowego, poprzednio chodzili do synagogi. W późniejszym okresie do zborów dołączali ludzie nowo nawróceni wprost z pogańskiego świata, którzy nie wnosili z sobą uprzedniej znajomości synagogi. Lecz mimo to ich przeżyciu Chrystusa ani doświadczeniu wzajemnej społeczności niczego nie brakowało. Otaczający świat podsuwał różne wzory i modele organizacyjne (przykłady synagogi, społeczeństwa, rodziny i władz państwowych), ale jak Kościół powinien zorganizować swoje powszednie życie? Każdy rodzaj otoczenia wywierał nań jakiś wpływ. Nie było więc zasadniczego powodu, żeby poszczególne społeczności chrześcijańskie miały zaadaptować do swoich potrzeb dokładnie ten sam model. Dr Streeter ("The Primitive Church") utrzymuje, że istnieją ślady siedmiu różnych określeń Kościoła w Nowym Testamencie i we wczesnej literaturze chrześcijańskiej. Episkopalianie, prezbiterianie i independenci (niezależni) - wszyscy mogą uzasadnić swój szczególny porządek kościelny na podstawie odpowiednich fragmentów Pisma. Jest więc jasne, że było wiele okazji do rozłamów, gdy tylko dochodziło do dyskusji na temat "porządku". Jeśliby ktoś był dostatecznie głupi, żeby wysunąć ideę, że jeden typ organizacji życia kościelnego jest prawidłowy, a wszystkie inne błędne, to taki spór mógłby stać się źródłem rozłamu w Kościele. A więc znowu mamy element, który łatwo mógł wytworzyć "denominacje". Tak się jednak nie działo! Kościół pierwotny zachowywał jedność nie dlatego, że nie było powodów do podziałów. Możliwości podziałów, jak widzieliśmy, istniały! Czy podział na denominacje - z czym mamy dziś do czynienia - był nieunikniony? Czy to jest jedyna odpowiedź na powszechny uniformizm? Jeśli różnorodność może istnieć tylko na bazie podziałów, to musimy zaakceptować podziały. Za wszelką cenę musimy zachować prawo do wolności, samodzielnego myślenia, obrony własnego punktu widzenia, wnoszenia osobistego wkładu w wiarę, którą wyznajemy. Jeśli ta wolność jest możliwa jedynie w systemie oddzielnych wspólnot, wówczas musimy zaakceptować tę sytuację. Jednakże Kościołowi, gdy był bardzo młody, udało się w jakiś sposób utrzymać jedność pomimo, że już wtedy pojawiło się tak wiele tendencji rozłamowych. Jak Kościół pierwotny zachowywał jedność ducha w spójni pokoju? Jak udawało im się zachować jedność pomimo różnorodności idei, różnic zdań między liderami, rozmaitości sposobów wyrażania się i wielu autorytetów oraz mnóstwa innych czynników, które powodowały podziały? Na szczęście mamy dokumenty, które pokazują nam przykłady przywódców, którzy stanęli wobec takiego problemu i poradzili sobie z nim. Spośród wszystkich miejsc Korynt był chyba najlepszym przykładem zboru, w którym szczególnie przejawiały się elementy różnorodności. Był to, jak wielu współczesnych duchownych mogłoby go określić, "bardzo trudny zbór". "Zbór koryncki był pełny sporów - nie tylko na temat wierzeń i praktyk, ale również w sprawach konkretnych, w których członkowie pozywali się do sądów; działy się również jeszcze gorsze skandale. Grecy, którzy stanowili w nim większość, mieli wszystkie wady greckiego umysłu, ale niewiele, jak się wydaje, z jego wielkości, dlatego też zbór cechował się wszelkiego rodzaju błędnym rozumowaniem. Jego członkowie wywodzili się z judaizmu i z pogan. Byli wśród nich asceci i wegetarianie, [...] grupa 'uduchowionych', którzy popadali w transy, miewali wizje i w ekstazie 'mówili językami'. Z tą grupą stowarzyszona, a może nawet skonfliktowana, lecz na pewno podobna do niej, była inna, pełna sprzeczności grupa - wyzwolona z ciała, żyjąca w duchu i dlatego swobodnie oddająca się cielesnym przyjemnościom, podczas gdy dusza wznosiła się ponad to wszystko. Kwitła rozmaitego typu teozofia oraz wszelkiego rodzaju dziwactwa - jednym z nich był chrzest w intencji zmarłych - a wszystko to działo się w atmosferze zmąconego rozumowania."8 Mamy tu wszystkie elementy postawy rozłamowej i doprowadzone do absurdu podziały na denominacje. Jaką metodę zastosował Paweł, aby rozprawić się z tego rodzaju niebezpieczeństwem, które mogło podzielić Kościół na wiele skłóconych sekt? Główną rzeczą, najistotniejszą i mającą trwałą wartość, którą zajmuje się Paweł, jest odejście od poszczególnych detali i skupienie uwagi na ideałach i zasadach. Wprowadza przy tym pojęcie
Kościola jako Ciała Chrystusa, a potem wyjaśnia i rozwija pełne znaczenie tej prawdy (1Kor 12). "Jesteście skomplikowaną zbiorowością ludzi, bardzo różniących się między sobą pod każdym względem; tak jak członki ludzkiego ciała różnicie się wielkością i kształtem, pozycją i funkcją. Lecz nie jesteście sobie wrodzy, tak jak członki ciała nie są wrogo względem siebie nastawione. Nie jesteście od siebie niezależni, tak jak członki ciała nie mogą udawać, że są niezależne. Nie powinniście niesfornie i przewrotnie postępować, tak jak pojedynczy członek ciała lub grupa członków nie może buntować się lub postępować nielojalnie wobec całości. Wszyscy tworzycie wspólnotę. Bogactwo różnorodności waszych darów podnosi użyteczność całego organizmu. Macie doskonałą rozpiętość zdolności, które możecie wykorzystać, wzajemnie pomagając sobie w służbie. Wy wszyscy, wraz z wszystkimi waszymi zdolnościami możecie doświadczać życia ciała jako całości; ciałem nie jest bowiem ten lub inny członek, ta lub inna grupa członków, ta lub inna część, lecz jesteście nim wszyscy, mocno z sobą wzajemnie związani." Przypowieść Pawła to wielka, natchniona deklaracja. Jego analiza zagadnienia jest majstersztykiem. W naszych czasach Ciało cierpi - i to niepotrzebnie - ponieważ nikt nie słucha poselstwa Pawła. Nikt dzisiaj nie nauczył się tej lekcji. Jest jednak jeszcze coś więcej. "Chcę wskazać wam jeszcze wspanialszą drogę - powiada apostoł. - Tym, czego wszyscy naprawdę potrzebujecie, jest więcej miłości. Nie bądźcie kłótliwi, nieuprzejmi i pewni siebie; miłujcie się nawzajem. Nie obrażajcie się i nie bądźcie nieżyczliwi, zapalczywi i gotowi wierzyć złu; miłujcie się nawzajem. Miłość jest cierpliwa i uprzejma. Miłość nie zna zazdrości. Miłość nie popisuje się i nie pyszni. Miłość nie jest niegrzeczna, egoistyczna, skora do gniewu ani nie myśli nic złego. Miłość nie raduje się z niesprawiedliwości, ale radośnie staje po stronie prawdy. Miłość nie baczy na błędy. Miłość jest pełna ufności, pełna nadziei, pełna wytrwałości. Miłość nigdy nie ustaje."9 Taka nauka dosięga korzeni rzeczy! Czy nie mogłaby nas uchronić przed niemal wszystkimi rozłamami, które nastąpiły w ciągu całej historii Kościoła? Czy nie mogłaby uleczyć wszystkich podziałów, które obecnie istnieją? Czy nie mogłaby pokazać, że naprawdę wszyscy należymy do Tego, którego imię nosimy? Gdy Kościół był bardzo młody, nie było w nim podziałów denominacyjnych. Gdy podrósł, stracił sprzed oczu ideał jedności. To przestało być cennym nabytkiem! Dzisiaj Kościół znowu musi szukać tej jedności. A gdy Kościół wojujący stanie się Kościołem triumfującym, jego podziały znikną wraz z wszystkimi innymi niedoskonałościami. Nazwy, sekty i podziały przeminą; Ty, o Chryste, będziesz wszystkim we wszystkim.
3. STRUKTURY ORGANIZACYJNE
Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał struktur organizacyjnych ani przepisów postępowania. Aby w pełni pojąć znaczenie tego faktu, potrzeba chwili zastanowienia. Obecnie nie ma na świecie żadnej instytucji, która byłaby bardziej zorganizowana niż Kościół chrześcijański. A jeśli chodzi o zasady postępowania, to istnieje przynajmniej jedna na każdą sytuację. Pełny zestaw tych zasad tworzy wielkich rozmiarów zbiór oficjalnych pism. Część Kościoła, do której należę, posiada zasady postępowania spisane na ośmiuset stronach. Kiedy tylko chcę dowiedzieć się, co należy zrobić w danej sytuacji, zaglądam do skomplikowanego indeksu. Oszczędza się sobie wielu kłopotów, gdy żyje się według zasad. Nasze zasady określają wszystko i nie ma od nich odwołania. Kościół bez organizacji - toż to przecież rzecz prawie nie do pomyślenia! A jednak Jezus powołał swój Kościół w takich warunkach. I oczekiwał, że będzie on w stanie funkcjonować bez organizacyjnego skrępowania. Nie poświęcił również swego ziemskiego czasu na pouczanie swoich naśladowców, jak cały ruch ma być zorganizowany i kierowany. Miał coś ważniejszego do zrobienia.10 Jak kiedyś wysłał ich "bez sakiewki, torby i sandałów", tak samo teraz znowu wysyła ich bez wyposażenia, które współczesny Kościół uważa za niezbędne do działania. A mimo to apostołowie wyznali, że im "niczego nie brakowało" (Łk 22,35). Musimy przyznać, że ta potężna organizacja, którą mamy, należy do rzeczy nieistotnych i że bez niej nadal będzie istniał Kościół chrześcijański, skuteczny i zwycięski! Siła przekonywania Kościoła, która jest przejawem życia i która zmienia się i przystosowuje do
zmieniających się warunków - to jedno. Zupełnie czym innym jest sztywna i raz na zawsze ustalona forma. Nie można zaliczyć formy i organizacji Kościoła chrześcijańskiego do spraw najważniejszych i najistotniejszych. Te rzeczy, jak można wykazać, są nieistotne i drugorzędne. "Przez ponad sto pierwszych lat wszelka organizacja Kościoła musiała być mniej lub bardziej nieformalna i była bardziej sprawą moralnego prestiżu niż prawnego porządku."11 Wczesne dokumenty chrześcijańskie świadczą o rozwoju, który nie był wszędzie absolutnie jednakowy i jednolity. Rozwój Kościoła charakteryzował się lokalnymi różnicami i modyfikacjami. I znowu tego właśnie możemy oczekiwać, jeśli wierzymy, że to życie kształtuje formy, natomiast formy nie przynoszą życia. Wczesny Kościół odrzucał ideę, że tylko jedna forma jest słuszna i niezmienna. Począwszy od pierwszego rozdziału Dziejów Apostolskich obserwujemy podejmowanie przedsięwzięć, które miały zapewnić wspólnocie harmonijne odbywanie nabożeństw. "Jednomyślnie trwali w modlitwie" (w. 14). Następny rozdział (w. 46) pokazuje pewien rozwój, który nastąpił po wydarzeniach Pięćdziesiątnicy. "Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach" wzmacniali i podtrzymywali swoje nowo odkryte doświadczenie przez nabożeństwo i społeczność. Ich powszednie życie wzbogaciło się o następny element w czwartym rozdziale (w. 32 nn.). Nie poprzestając na duchowym wyrażaniu więzi i wspólnoty, co przeważało w ich środowisku, rozszerzyli przejawianie swojego duchowego życia na rzeczy materialne i zgodzili się wspólnie dzielić to, co posiadali. A więc można sądzić, że ten nowy krok traktowano wówczas jako taką samą część życia Kościoła, jak i poprzednie działania. Jeśli więc któraś z cech tego pierwotnego okresu może być traktowana jako precedens na przyszłość, to ta praktyka jest równie wyraźnie uzasadniona, jak każda inna. Dlaczego mamy tak starannie badać inne przejawy działalności z tamtego okresu, a pomijać właśnie ten? Temu "eksperymentowi" pozwolono przeminąć. Jednakże byłoby interesującą rzeczą postawić pytanie, dlaczego ten lub inny szczególny przejaw życia i społeczności pierwotnego Kościoła powinien być uważany za szczególnie ważny i na zawsze obowiązujący. Z drugiej strony, jak to się stało, że bez skrupułów pozwolono, aby elastyczność i brak formalizmu pierwotnego Kościoła przeminęły i zanikły? W miarę upływu lat przejawy życia Kościoła zmieniały się, aby dać wyraz wewnętrznemu życiu. "Forma" była wytworem ducha. Ta "forma" była elastyczna, a nie sztywna; przystosowująca się, nie ostateczna. Każdy krok podejmowano mając pewność, że żywy Duch Święty był obecny, aby podpowiedzieć i poprowadzić. Kiedy przestaje się polegać na obecności i prowadzeniu Ducha Świętego, wtedy nie ma znaczenia, czy organizacja jest elastyczna, czy też sztywna! W obu przypadkach Kościół przestaje wypełniać swoją funkcję w świecie. Każda grupa zgromadzająca się dla określonego celu składa się z ludzi posiadających rozmaite dary. Zdrowy rozsądek podpowiada, że powinniśmy wykorzystać dar każdego człowieka w taki sposób, aby mógł on wnieść najlepszy wkład w realizację wspólnego celu. Wydaje się, że to stanowiło fundamentalne założenie pierwotnej chrześcijańskiej wspólnoty. Kościół nie pojawił się jako wytwór umysłu Chrystusa w postaci całkowicie zaplanowanego porządku, ustalonych stanowisk i hierarchii. Pozostawiono wolne pole dla podejmowania takich kroków i rozwiązań, jakie mogły wydawać się słuszne Kościołowi w miarę jego rozwoju. Dary i charaktery Szczepana, Filipa i pozostałych pięciu diakonów zostały wykorzystane w taki sposób, aby odpowiednio dobrać ludzi do okoliczności, a dary do potrzeby. Istnienie ludzi posiadających dary doprowadziło do powstania stanowisk, a nie odwrotnie! Żywi ludzie, trwający w kontakcie ze swoim Mistrzem i zaangażowani w nowy ruch, byli teraz również gotowi rozszerzać Jego dzieło w każdy dostępny im sposób. Każdy człowiek otrzymywał pracę do wykonania zgodnie ze swoimi możliwościami. Każdy, zgodnie z przejawiającymi się w nim zdolnościami, był przygotowywany do służby kaznodziei, nauczyciela, przełożonego, zajmującego się finansami lub do innego dzieła, które Kościół mógł mu powierzyć. Urzędy powstawały, ponieważ byli ludzie wyposażeni w wielką różnorodność darów. Człowiek posiadający dar zawsze był na pierwszym planie. Na pierwszym miejscu nie urząd, lecz człowiek! Urząd sprawowany przez człowieka nie posiadającego niezbędnego daru jest tylko bezużyteczną częścią nieruchomej maszyny. Wewnętrzne życie i doświadczenie Kościoła musi znajdować swój wyraz i przybierać wyraźne i rozpoznawalne formy. Same formy mogą poprawnie kształtować się w szerokim zakresie różnorodności, o ile tylko wiernie wyrażają jego wewnętrzny charakter. Struktura organizacyjna jest jedną z tych rzeczy, którym nikt nie ma prawa przypisywać uniwersalnego znaczenia. Nigdy żaden podział ani rozłam nie powinien wynikać tylko z różnic poglądów w kwestii organizacji, porządku lub formy. Istnieje cała gama różnic wśród tych, którzy uczestniczą w tym samym podstawowym doświadczeniu chrześcijańskim. A gdy Kościół był bardzo młody, nie miał struktur organizacyjnych ani ustalonych reguł postępowania.
4. NOWY TESTAMENT
Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał Nowego Testamentu. Kościół jest starszy niż Nowy Testament. Ruch, który pojawił się w Palestynie i został opisany w Ewangeliach i w początkowych rozdziałach Dziejów Apostolskich, był pozbawiony wspomagającej literatury! Pod tym względem uderzająco różni się on od współczesnych ruchów religijnych. Jezus nie pisał broszurek, kazań, autobiografii, dzienników ani pism apologetycznych. Nie pozostawił po sobie żadnej spuścizny literackiej i nie wyznaczył wykonawcy swego testamentu literackiego. Pierwszym odruchem uczniów nie było pisanie, lecz zwiastowanie. Gdy Pan wysłał dwunastu a potem siedemdziesięciu uczniów, dał im polecenie, aby zwiastowali Królestwo Boże. W Wielkim Poleceniu z Ewangelii Mateusza (28,19-20) zostało użyte słowo "uczcie". Jest jasne, że Pan miał na myśli zwiastowanie ustne. Apostołowie nie mieli literackiego przygotowania. Atmosfera, w której działali, także wcale nie była podobna do fikcji literackiej. Piśmiennictwo wyrosło z potrzeby sytuacji. W miarę jak Kościół się rozwijał, ludzie pisali, ponieważ chodziło o zaspokojenie szczególnych potrzeb Kościoła! Nie można prawdziwie zrozumieć ani Ewangelii, ani Listów w oderwaniu od okoliczności, w których Kościół się rozwijał. Po prostu porównywanie i drobiazgowe analizowanie dokumentów, kiedy siedzi się wygodnie za biurkiem - to bardzo niedoskonały sposób na zrozumienie Nowego Testamentu i Kościoła, gdy był młody. Kościół i jego literatura były rezultatem wielkiego, tętniącego życiem, duchowego ruchu. A więc Kościół musi być postrzegany w kontekście tego ruchu. Spróbujmy przedstawić Kościół z najwcześniejszego okresu, zwracając uwagę na częstotliwość występowania słowa "świadczyć", używanego przez samego Chrystusa (np. Łk 24,48).12 (Możemy przyjąć, że to słowo oznaczało "propagować".) Jak apostołowie zaczęli wypełniać zadanie polegające na składaniu świadectwa? W swoim pierwszym publicznym przemówieniu Piotr przycisnął słuchaczy do muru, oskarżając ich przed ich własnym sumieniem i dowodząc, jak straszną pomyłkę popełnili, gdy ukrzyżowali Jezusa. W tym pierwszym przemówieniu występuje pewien element literacki w postaci trzech cytatów z już istniejącej literatury - ze Starego Testamentu. Użycie tych cytatów uzasadniał oczywisty fakt, że słuchający byli Żydami. Dlatego też w wielu punktach istniała zgodność poglądów słuchaczy i zwiastujących, a więc wiele rzeczy było oczywistych. Celem zwiastowania było więc jedynie ustalenie faktu, że Jezus (pomimo, że został ukrzyżowany) był Mesjaszem. W miarę jak w nowym ruchu rosła liczba nowo nawróconych, coraz pilniejsza stawała się potrzeba udzielenia im dalszego pouczenia i wskazówek. Nowi ludzie potrzebowali zaktualizowanej nauki, aby mogli mieć tę samą pozycję, co ci, którzy osobiście słyszeli słowa Jezusa. Trzeba więc było zebrać pewne opowieści z Jego życia. Rzecz jasna, ci, którzy je znali, musieli opowiadać je innym. Pamiętajmy przy tym, że najwcześniejszy czas funkcjonowania Kościoła był okresem przedpiśmiennym! Cały przekaz odbywał się ustnie. Zwróćmy uwagę, że nawet wówczas, gdy wreszcie powstała Księga Dziejów Apostolskich, pewien człowiek, Teofil, otrzymał zapewnienie, że wszystko, czego go nauczono, zostało mu przekazane zgodnie z tym, co opowiedzieli "naoczni świadkowie i słudzy Słowa" (Łk 1). W przeszłości całe żydowskie życie, obyczaje i kultura opierały się na ustnym przekazie, a nie na literaturze! Na słowie przekazywanym z ust do ust! Ustne ćwiczenie, przez powtarzanie, było podstawową metodą nauczania. Literatura żydowska została spisana dopiero po rozpoczęciu się ery chrześcijańskiej. Przedtem wszystkie wypowiedzi żydowskich nauczycieli były zapamiętywane przez uczniów. Nie możemy też powiedzieć, że wierzący z początkowego okresu mieli jeden, spójny "program nauki", który był powszechnie stosowany. Nie istniała identyczność przedstawiania nauki aż do czasu wynalezienia druku. Każdy zbór mógł mieć do tego własne podejście. Więcej, każdy apostoł opowiadał tę samą historię na swój własny sposób, a każdy człowiek miał skłonność do podkreślania tych części historii, które szczególnie do niego przemawiały albo które były dla niego szczególnie żywe, ponieważ dokonały w nim duchowego dzieła. Gdy Kościół był bardzo młody, historię opowiadano nieskończenie wiele razy wszelkiego rodzaju słuchaczom, krytycznym i życzliwym, w Kościele i poza nim. A wszystko to działo się bez spisanej literatury! Tak działo się w Kościele w Palestynie i w Syrii. Gdy jednak chrześcijaństwo zaczęło się rozszerzać, zasoby Kościoła zostały poddane narastającemu napięciu. Zapotrzebowanie na wykwalifikowanych nauczycieli nie mogło być wszędzie zaspokojone przez naocznych świadków wydarzeń z życia Pana. Ta sytuacja stała się jedną z przyczyn, które spowodowały, że zwiastowanie zostało spisane. Okoliczności sprawiły, że spisanie słów stało się nieuniknioną koniecznością. (Prawdopodobnie ta sytuacja spowodowała, że pierwsze pisane próby dotyczyły Ewangelii.) Wreszcie stało się jasne, że nastąpił punkt zwrotny. Właściwie nie ma potrzeby śledzić historii powstania Nowego Testamentu poza ten punkt. Około 65 r. po Chr. napisana została również większość listów nowotestamentowych, co było spowodowane (podobnie jak w przypadku Ewangelii) aktualnym rozwojem sytuacji w zborach i wśród pracowników. Wkrótce Kościół miał już, w najpełniejszym sensie, swój Nowy Testament. (Proces ostatecznej selekcji ksiąg zakończył się dopiero w czwartym lub piątym stuleciu.) Większość wierzących z pierwszego wieku nigdy nie widziała "Nowego Testamentu" ani nie interesowała się tą sprawą! Czy uświadamiamy sobie, co to znaczy? Kościół mógł istnieć i działać naprawdę skutecznie bez Nowego Testamentu! Objawienie Boga w Jezusie Chrystusie i interpretacja tej historii, która docierała do ludzi przekazana ustnie i spisana przez tych, którzy pierwsi otrzymali polecenie opowiedzenia tego innym - to wszystko sprawiło, że cały ówczesny świat został poruszony! Nowy Testament jest produktem życia pierwotnego Kościoła, który był w bliskim kontakcie z autentycznymi uczniami Jezusa. Kościół tętnił nowym duchowym doświadczeniem, które wypływało z osobistego kontaktu z Mistrzem. To było jego największą wartością! Poznanie Go udzielało niepodważalnego autorytetu. Poznanie Go - na tym polega nowe życie w Chrystusie. Ci, którzy przekazywali poselstwo, znali Go. Możemy być całkowicie pewni, że nad dostarczeniem ewangelii światu czuwała wszechmocna Opatrzność Boża. W sprawie najwyższej wagi, jaką było przekazanie przyszłym pokoleniom objawienia danego w Chrystusie, bez wątpienia wszystko spoczywało w ręku Bożym. Lecz również ta sama ręka Boża sprawiła, że Kościół powstał do życia, wzrastał, pomnażał się i wstrząsnął dwoma kontynentami... nie mając Nowego Testamentu! Gdyby apostołowie zebrali się na naradę w Jerozolimie, aby podjąć decyzję o spisaniu biografii Chrystusa, która mogłaby służyć ludziom w ciągu następnych dwóch tysięcy lat, jakie dzieło by wtedy powstało? Z pewnością coś zupełnie innego niż to, czym dzisiaj dysponujemy. Coś innego, ale nie lepszego. Nie byliby w stanie stworzyć niczego bardziej reprezentatywnego, właściwszego ani równie wartościowego. Pisząc dla zaspokojenia bieżącej potrzeby, dla wypełnienia istniejącej luki, dla zaspokojenia potrzeb nowo nawróconych - jednocześnie osiągnęli to, że ich pisma stały się ponadczasowe. Stwierdzamy więc, że dzięki łasce Opatrzności Bożej zaistniał literacki przekaz poselstwa Kościoła i było to całkowicie dziełem Boga; oraz że gdy Kościół był bardzo młody, nie miał Nowego Testamentu.
5. WŁASNE SŁOWNICTWO
Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał własnego słownictwa. Wszystkie terminy, które obecnie są charakterystyczne dla chrześcijaństwa, zostały zapożyczone lub celowo stworzone. Chrześcijaństwo wyrosło w środowisku judaistycznym i od początku korzystało z wielu pojęć zaczerpniętych z terminologii żydowskiej. Te pojęcia zostały przejęte w całości i należą do nas tak samo, jak należały do starotestamentowych wierzących.
Stary Testament został przetłumaczony na język grecki i jego grecka wersja była w powszechnym użytku wszędzie tam, gdzie znajdowali się greckojęzyczni Żydzi; oznaczało to, że Kościół chrześcijański dysponował wielkim zbiorem religijnych słów i że te słowa posiadały znaczenie ustalone już w żydowskim Piśmie Świętym. W tym fakcie dostrzegamy działanie Opatrzności przygotowującej grunt dla chrześcijaństwa. Jakże wielką zaletą było to, że kaznodzieje wczesnego okresu mieli gotowe słownictwo religijne o szerokim zakresie znaczenia i ekspresji. Lecz chrześcijaństwo nie było tylko jedną z sekt judaizmu. Czas to wkrótce pokazał. Oto pojawiło się na świecie nowe zjawisko wnoszące nowe pojęcia i nowe doświadczenia, które wymagały nowych form wyrazu. Dlatego też wraz ze słowami, które już stosowano w tym samym sensie, jak w Starym Testamencie, w Nowym Testamencie pojawiły się nowe wyrażenia odnoszące się do nowych pojęć. Najbardziej jaskrawym przykładem jest wyrażenie, którym określano naśladowców Chrystusa. Sam Chrystus był przez kaznodziejów wczesnego okresu nazywany "Jezusem z Nazaretu" (Dz 2,22; 3,6; 6,14; 22,8; 26,9) lub "Jezusem Chrystusem z Nazaretu" (4,10). Nazwa "nazarejczycy", nadawana naśladowcom Chrystusa, miała związek z miastem, w którym mieszkał Jezus. Rozpoczynając mowę oskarżycielską przeciwko Pawłowi podczas rozprawy sądowej przed namiestnikiem Feliksem, Tertullus opisał Pawła jako "przywódcę sekty nazarejczyków" (24,5). Dowodzi to, że naśladowcy Jezusa z Nazaretu byli dobrze znani pod tą nazwą. Zdumiewającą jest rzeczą, że tego określenia nie używa się zazwyczaj w odniesieniu do nas! Nieco później w tym wczesnym okresie ruch chrześcijański był również nazywany "drogą" (9,2) - to wieloznaczne wyrażenie nie zachowało się jednak w następnych wiekach. Kilka lat później tego samego wyrażenia używano w Efezie. Przeciwnicy żydowscy "mówili źle wobec ludu o drodze" (19,9), a później Demetriusz sprowokował "niemałą wrzawę z powodu drogi" (19,23). (W oryginale nie ma słowa "Pańska" - przyp. tłum.) Czyż tej nazwy nie używano raczej z tego powodu, że charakterystyczną cechą tego nowego ruchu był nowy sposób życia, a nie wyznanie wiary? Słowo "droga" z całą pewnością pasuje do pojęcia, które współcześnie określamy jako "nową drogą życia". Możemy również odnaleźć inne fragmenty Pisma, w których słowo "życie" nabiera pełniejszego znaczenia. Jezus jest "Sprawcą (Księciem, Autorem lub Wodzem) życia, którego Bóg wzbudził z martwych" (3,15). Po wypuszczeniu z więzienia apostołowie otrzymali od anioła polecenie, aby "poszli i wystąpili w świątyni, i głosili ludowi wszystkie słowa tego życia" (5,20 gr.). Chrześcijanie w Jerozolimie, usłyszawszy od Piotra historię jego wizyty w domu Korneliusza, zawołali: "Tak więc i poganom dał Bóg upamiętanie ku żywotowi" (11,18). To słowo w swojej prostocie jest bardziej uderzające niż znacznie dziś popularniejsze wyrażenie "życie wieczne". Można podać jeszcze kilka innych przykładów pokazujących, że Kościół, gdy był bardzo młody, po omacku poszukiwał dokoła odpowiednich wyrażeń opisujących go i ludzi, którzy do niego należeli! Interesującym przykładem jest słowo "apostoł". Słowa tego używał Jezus, aby opisać i nazwać dwunastu, których wybrał spośród wielkiej grupy uczniów (Łk 6,13), i prawie wyłącznie do nich odnosi się ten termin w Nowym Testamencie. Ale nie zupełnie! Paweł w każdym razie nie pozostawia wątpliwości, że ma prawo być traktowany jak apostoł na równi z pozostałymi (1Kor 9,1). Łukasz zalicza również Barnabę do apostołów (Dz 14,4.14). Pisząc do Tesaloniczan, Paweł traktuje zarówno Sylwana i Tymoteusza, jak i siebie, jako apostołów (1Tes 2,6-7). Widzimy więc, że sens tego słowa został tu rozszerzony i objęto nim rosnącą liczbę wybitnych pracowników Kościoła. Coś spowodowało zahamowanie tej tendencji. Wyrażenie to praktycznie wyszło z użycia z końcem pierwszego wieku. Również słowo "uczeń" ma interesującą historię. Najpierw odnoszono je do tych, którzy byli w bliskim osobistym kontakcie z Jezusem, jak uczniowie ówczesnych szkół żydowskich ze swoimi rabinami. Wyrażenie to było nadal używane w Księdze Dziejów jako zwykła nazwa tych, którzy stali się członkami chrześcijańskiej wspólnoty. Później nagle zniknęło i nie spotykamy go nigdzie więcej w Nowym Testamencie. Widocznie uznano, że odnosiło się ono przede wszystkim do tych, którzy osobiście zetknęli się z Chrystusem i byli Jego naśladowcami podczas Jego życia na ziemi, i dlatego też użycie tego słowa ograniczono wyłącznie do takiego znaczenia. Prawdopodobnie taki jest sens wyrażenia "dawny uczeń" w odniesieniu do Mnazona z Cypru (Dz 21,16). Należał on do pierwotnej grupy uczniów. Możemy tylko domyślać się, co się dalej stało z tym słowem, na podstawie wzmianki w historii o ucieczce Pawła z Damaszku, gdzie Łukasz powiada, że "uczniowie zabrali go w nocy, przerzucili przez mur i spuścili w koszu" (Dz 9,25 - w niektórych tekstach greckich można odczytać: "jego uczniowie"). Ale takie użycie tego słowa jest tutaj chybione. Nigdzie więcej nie znajdujemy słowa "uczniowie" z wyjątkiem tych sytuacji, w których odnoszą się one do Pana Jezusa i Jego naśladowców. Być może pamiętali, co im powiedział: "Ale wy nie pozwalajcie się nazywać Rabbi, bo jeden tylko jest Nauczyciel wasz, Chrystus, a wy wszyscy jesteście braćmi" (Mt 23,8). Kościół, który nie miał ustalonego i sztywnego słownictwa, ale poszukiwał własnej terminologii, w miarę potrzeby selekcjonując, modyfikując i odrzucając różne wyrażenia, był interesującym zjawiskiem. Co dostrzegamy w tym zjawisku? Widzimy Kościół cieszący się wolnością Ducha Świętego! Miał radosną świadomość, że jest przezeń prowadzony, gdy robił rozmaite kroki. My natomiast wszystkiemu nadajemy sztywną formę. Takie uzależnienie się od litery wskazuje na brak zależności od Ducha Świętego. Kościół, który już raz posiadał wolność wyboru i decyzji w takich sprawach, wciąż jeszcze może uwolnić się od form, od niereligijnej terminologii, uwolnić się, aby używać nowych słów do opisywania ludziom swojego przeżycia. Albowiem Duch Święty, który prowadził pierwsze pokolenie naśladowców Chrystusa, nie jest ani martwy, ani umierający, lecz wciąż dostępny w pełni swojej mądrości i mocy, aby kierować sprawami Chrystusowego Kościoła.
6. SYSTEM DOGMATYCZNY
Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał własnych dogmatów ani "wykoncypowanej teologii",13 ani pełnego, precyzyjnie zdefiniowanego zbioru doktryn chrześcijańskich. Każdy odłam współczesnego Kościoła chrześcijańskiego jest przygotowany do przedstawienia swoich doktryn. Poglądy doktrynalne zostały tak dogłębnie opracowane, że na każde pytanie, jakie mogłoby się pojawić, otrzyma się wnikliwą odpowiedź. Jeśli się dochodzi do wniosku, że ostatnie słowo już zostało wypowiedziane i system jest doskonały, to znaczy, że został zrobiony pierwszy krok do umysłowej atrofii. Nasze pojmowanie prawdy nigdy nie może być ostateczne. Zawsze jest tylko jakimś przybliżeniem, zawsze istnieje gdzieś przed nami możliwość szerszej wizji i jaśniejszego poznania. Pierwotny Kościół nie posiadał wypracowanego wyznania wiary. Najwcześniejsze wyznania wiary miały się pojawić dopiero w następnych stuleciach. Kościół dysponował tylko szeregiem faktów, które dostarczały materiału dla umysłu; wszystkie te fakty były związane z życiem i służbą, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa z Nazaretu. W tym świetle przyjrzyjmy się wyrażeniu "słowo". "Wszyscy, którzy się rozproszyli (po śmierci Szczepana), chodzili zwiastując słowo - dobrą nowinę" (8,4 gr.); jednakże "głosili słowo tylko samym Żydom" (11,19 gr.). Gdy Piotr przemawiał do Korneliusza i jego przyjaciół, "zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających tego słowa" (10,44 gr.). Paweł i Barnaba "opowiedzieli słowo w Perge" (14,25), natomiast później Pawłowi i Sylasowi "Duch Święty zabronił głoszenia słowa w Azji" (16,6 gr.). Berejczycy "przyjęli słowo z całą gotowością" (17,6), a w Koryncie "Paweł oddał się całkowicie słowu" (18,5). Nie możemy traktować tego wyrażenia, występującego we wszystkich tych cytatach, we współczesnym sensie - jako "Biblii" lub "Nowego Testamentu". Musimy rozpoznać, wraz z Lutrem,14 różnicę między "słowem" a drukowaną książką. To słowo oznacza poselstwo chrześcijańskie, objawione, przemyślane, wyznawane i zwiastowane. Słowo jest powszechnie uznanym chrześcijańskim stanowiskiem i wezwaniem. Apostołowie musieli przygotować to poselstwo, gdy szli je głosić. To oznacza, że ci wspaniali ludzie nie otrzymali od Chrystusa gotowego lub wyuczonego na pamięć poselstwa. Cechą charakterystyczną chrześcijańskiego orędzia było to, że nie zostało podane w postaci gotowego produktu. Ono powstawało stopniowo. W swoim pierwszym przemówieniu, w dniu Pięćdziesiątnicy, Piotr określił Jezusa jako "męża, którego Bóg wśród was uwierzytelnił przez czyny niezwykłe, cuda i znaki, jakie Bóg przez Niego między wami uczynił" (2,22). Później, po oznajmieniu zmartwychwstania Pana, Piotr zwiastował wywyższenie Pana Jezusa "prawicą Bożą" (w. 33) i wezwał swoich słuchaczy, aby przyjęli za prawdę fakt, że "Bóg uczynił Go i Panem, i Chrystusem, tego Jezusa, którego wy ukrzyżowaliście" (w. 36). Inne wyrażenia, które spotykamy w pierwszych rozdziałach Dziejów, są nam dziś mniej znane. Jezus jest "sługą Boga" (3,13.26; 4,27.30 - gr.; inne przekłady podają: "Synem" - przyp. tłum.), z wyraźnym odniesieniem do cierpiącego sługi z Księgi Izajasza 53. Jest On "Świętym i Sprawiedliwym" (3,14), "Sprawcą (Początkodawcą, Autorem) życia" (3,15), "Chrystusem przeznaczonym dla was" (3,20). "On jest kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym" (4,11). Jest "Wodzem i Zbawicielem", którego Bóg wywyższył, "aby dać Izraelowi możność upamiętania i odpuszczenia grzechów" (5,31). "Bóg namaścił go Duchem Świętym i mocą (...), chodził, czyniąc dobrze i uzdrawiając wszystkich opętanych przez diabła, bo Bóg był z nim" (10,38). Teraz "On jest Panem wszystkich" (10,36) oraz i "ustanowionym przez Boga sędzią żywych i umarłych" (10,42). Te fragmenty Pisma dają nam pewne wskazówki co do procesu, który zachodził w sercach apostołów, gdy Kościół był bardzo młody. Pisma Starego Testamentu dostarczały im terminologii, która pomagała im w przekazywaniu poselstwa Jezusa. W związku z tym musimy pamiętać, że sam Mistrz był ich przewodnikiem (patrz: rozdz. 4). Ich własne słowa miały jednocześnie często charakter osobistego świadectwa. Gdy Kościół był bardzo młody, nie miał pism Nowego Testamentu. A mimo to był prawdziwym Kościołem i wykonywał najważniejsze zadanie, do jakiego został powołany. Zdobywał nowych wiernych i uczył ich, jak żyć użytecznym życiem i poświęcać się sprawie Chrystusowej. Zachowywał jedność, która później stała się niemożliwa, gdy lubujący się w filozofii Grecy zyskali przewagę na soborach Kościoła. Zbyt często ścisła definicja prowadzi tylko do podziałów. Próby ścisłego zdefiniowania Osoby Chrystusa przekraczające to, co było niezbędne do nabożeństwa i misji Kościoła, przyniosły jedynie rozdarcia, które nie zostały dotąd uzdrowione. Czy odziedziczone błogosławieństwo mamy zamienić w przekleństwo, podnosząc różnice intelektualne do takiego poziomu ważności, że chrześcijanie, którzy nie mogą myśleć identycznie, muszą znaleźć się w oddzielnych wspólnotach? I nie mieć ze sobą społeczności? Ani nawet zgromadzać się razem wokół stołu Pańskiego? Lepsza jest prostota, niedojrzałość i niedoskonałość nauki pierwotnego Kościoła niż taka sprzeczność z Duchem Chrystusowym! Powtórzmy jeszcze raz: gdy Kościół był bardzo młody, "teologia teoretyczna" nie wchodziła w skład jego poselstwa. Przeżycia, których doświadczali ludzie przyjmujący ofertę zbawienia, były autentyczne. I dla wszystkich, którzy chcą przyjść do Boga przez Chrystusa, wierząc, że Bóg jest taki, jakim został objawiony w Chrystusie, te same przeżycia są dostępne dzisiaj... bez odwoływania się do jakiejkolwiek teorii teologicznej. Zbawienie nie przychodzi dzięki dobrze opracowanej teologii, lecz dzięki podjęciu ryzyka zaufania Bogu, który został objawiony w Jezusie Chrystusie.
7. NIEDZIELNY ODPOCZYNEK
Ten rozdział nie odnosi się do Kościoła w Jerozolimie w pierwszym okresie, lecz do Kościoła w pogańskich miastach. W tych miastach, gdy Kościół był bardzo młody, nie miał dnia odpocznienia, sabatu. Spróbujmy uświadomić sobie, co to oznaczało. Dla przeciętnego chrześcijanina, urodzonego i wychowanego w chrześcijańskim kraju, jednym z pierwszych doświadczeń życiowych związanych z religią jest świętowanie jednego, szczególnego, religijnego dnia w tygodniu - dnia wyróżniającego się zamkniętymi sklepami i przerwami w pracy, uczęszczaniem na nabożeństwa i przestrzeganiem zwyczajów innych niż w pozostałych dniach. Religia i niedziela są tradycyjnie nierozłącznie ze sobą związane. Wyłamanie się ze szczególnego sposobu przestrzegania niedzieli jest powszechnie traktowane jako jawny i rzucający się w oczy znak "odstępstwa". Wielu z nas trudno byłoby sobie wyobrazić prawdziwie religijnych ludzi, którzy jednocześnie nie przestrzegają niedzieli w konwencjonalny sposób. Lecz jeśli chcemy ujrzeć wierny obraz życia pierwotnego Kościoła w pogańskim mieście, musimy zmienić swój sposób myślenia.
Podział czasu na siedmiodniowe odcinki był już znany i stosowany w społeczeństwie greckim i rzymskim w okresie, gdy nastała era chrześcijańska. (Obyczaj ten trafił do Rzymu z Babilonu przez Egipt.) Ale żaden z tych siedmiu dni nie wyróżniał się niczym szczególnym. Żaden z tych dni nie był poświęcony religii ani też nie był dniem odpoczynku. Rzymianie nie mieli dni świątecznych wyznaczanych rytmem dni tygodnia. Dni świąteczne były związane z poszczególnymi miesiącami. Świąteczny dzień odpoczynku zdarzał się w nieregularnych odstępach, gdy wypadało jakieś święto pogańskie. Z drugiej strony, żydowscy osadnicy podtrzymywali swój zwyczaj przestrzegania sabatu nawet w obcym kraju. Ich zwyczaj świętowania jednego dnia w tygodniu jako dnia odpoczynku i nabożeństwa był szeroko znany jako jedno z ich dziwactw. Dzień sabatu w synagogach dawał apostołom najlepszą okazję do przekazania poselstwa Żydom (Dz 13,14.42.44; 17,2; 18,4; 16,13). Apostołowie korzystali sami z tej możliwości, ale przestrzegania sabatu nie włączali do swego poselstwa dla pogan. Gdy Paweł opuścił zbory w Galacji, zaczęto w nich przestrzegać "dni i miesięcy, i pór roku, i lat". Paweł potraktował to jako oznakę poważnego duchowego odstępstwa. "Czemu znowu zawracacie do słabych i nędznych żywiołów, którym ponownie, jak dawniej, służyć (poddać się w niewolę - gr.) chcecie?" (Gal 4,9 nn). Z drugiej strony podział tygodnia na siedem dni był uznawany przez wszystkich jako status quo (1Kor 16,2). Widoczne jest również szczególne znaczenie nadawane pierwszemu dniowi tygodnia (Dz 20,7). Pierwszy dzień był dniem słońca, ale chrześcijanie unikali używania nazwy mającej pogańskie skojarzenia i dlatego nazywali go dniem Pańskim (od dnia zmartwychwstania) (Obj 1,10). Lecz pierwszy dzień tygodnia dla nikogo - ani dla chrześcijan, ani dla ich pogańskich sąsiadów - nie był dniem świątecznym ani wolnym od pracy. Świat funkcjonował w tym dniu tak samo, jak i w inne dnie. Żadne regularne święta lub dni odpoczynku nie pojawiły się jako rezultat niesystematycznych świąt pogańskich. Pierwszego dnia tygodnia chrześcijanie pracowali i wracali ze swoich wyczerpujących zajęć, aby łamać chleb i modlić się. Również nikomu nie zalecali w swoim zwiastowaniu, jako części poselstwa, przestrzegania dnia odpocznienia w jednym dniu tygodnia. Chociaż z humanitarnych powodów było to bardzo pożądane, oni jednakże mieli ważniejsze zadanie do spełnienia. Kościół chrześcijański był najbardziej aktywny i ekspansywny, gdy nie świętował "niedzieli", tak jak to rozumiemy w naszych czasach. Kościół nie podejmował żadnych wysiłków, aby przekonać świat do uznawania szczególnego dnia odpoczynku. "Mniemanie, że skuteczność Kościoła chrześcijańskiego zależy ściśle od przestrzegania Dnia Pańskiego, oznacza zignorowanie lub niezrozumienie precedensu pierwszych trzech wieków chrześcijaństwa."15 Począwszy od 321 r. po Chr. sytuacja się zmieniła. Po swoim nawróceniu Cesarz Konstantyn nakazał powszechnego zaprzestania pracy w miastach "w czcigodnym dniu słońca", zezwalając na prace wiejskie, ponieważ były one uzależnione od pogody i pór roku. Kościoły ewangelikalne odziedziczyły swoją tradycję z dwóch różnych źródeł. Jedno nakazywało przestrzegać sabatu, a drugie go odrzucało. Pierwsze wywodzi się z dziedzictwa purytańskiego, gdzie obowiązywało ścisłe przestrzeganie sabatu. W odróżnieniu od tego, co przyniosła reformacja, angielscy purytanie identyfikowali Dzień Pański z sabatem (który obchodzili pierwszego dnia po sobocie). Usiłowali też sprawić, aby wszyscy traktowali przestrzeganie dnia odpocznienia jako część religii chrześcijańskiej. W 1595 roku Nicholas Bownd, w książce zatytułowanej "Prawdziwa doktryna sabatu" ("The True Doctrine of the Sabbath"), odważnie przeniósł przestrzeganie żydowskiego sabatu na niedzielę. Domagał się, aby ten dzień odpocznienia został prawnie usankcjonowany. W ciągu następnego stulecia pojawiła się ponad setka książek popierających ten punkt widzenia.16 To krańcowe stanowisko stopniowo zanikało, w miarę jak dobiegał końca ruch purytański. Drugie źródło tradycji sięga czasów znacznie późniejszych. Właściwie trwa to na tyle krótko, że trudno je nazwać tradycją. Wyrosło ono ze współczesnego zainteresowania życiem i nauką Chrystusa. Właściwie każda wzmianka o sabacie w związku z Chrystusem zawiera krytykę purytańskiego poglądu na sposób świętowania tego dnia. Jednym z oskarżeń wytoczonych przeciwko Jezusowi było to, że naruszał sabat. Nie zdobywa się takiej reputacji przez purytańskie przestrzeganie sabatu! Jezus podnosił wagę tego, co wewnętrzne i duchowe, a pomijał sprawy zewnętrzne i formalne. Trudno jest więc przypisać ważność i świętość jednemu dniu wykluczając pozostałe. Ludzie, którzy wychowali się w takiej atmosferze, nie mogą pojąć, że chrześcijaństwo, identyfikujące się z takim rozumowaniem, jest zniewolone swoistym "sabatarianizmem" (legalistycznym podejściem do obchodzenia sabatu - przyp. tłum.). Jeśli rozważa się sprawę przestrzegania szczególnych dni z humanitarnego punktu widzenia, to obchodzenie niedzieli jako dnia odpoczynku powinno się pozostawić tym, którzy chcą go tak traktować albo odrzucić. Lecz jeśli chodzi o religijny aspekt tego dnia, chrześcijanin nie może odwoływać się do pomocy prawa ani stosować jakiegokolwiek przymusu. Jeśli dzień nie jest poświęcony Bogu w duchu radosnej i dobrowolnej ochoty, to wówczas staje się tylko zewnętrznym obrzędem - takim, jaki Jezus potępiał. Wyrażenie "bezczeszczenie sabatu" nie znajduje się na chrześcijańskiej liście grzechów. Należy do żydowskiej listy, która została w tak dogłębny sposób zmieniona przez krzyż Chrystusa, że w większości stała się nieaktualna. Żyjemy w świecie, który ugania się za przyjemnościami i odpoczynkiem w niedzielę, podczas gdy niewielu ludzi obchodzi ten dzień jako Dzień Pański. Pierwotny Kościół znajdował się właśnie w takiej sytuacji! Świat zajmował się zwykłymi sprawami w każdym dniu tygodnia, włącznie z dniem, który chrześcijanie chcą poświęcić dla Pana. Jest wiele podobieństwa między tymi dwoma sytuacjami. Nasza sytuacja jest taka: hałas świeckiej pracy jest prawie zupełnie wyciszony, lecz odpoczynek tego dnia ma świecki charakter. Możemy jednak wykorzystać ten dzień dla duchowego pożytku, jeśli tylko tego pragniemy. Czy w okolicznościach podobnych do naszych pierwotny Kościół zainicjowałby kampanię na rzecz przestrzegania Dnia Pańskiego? Oczywiście, że nie. Byłoby to zadanie niemożliwe do wykonania i oznaczałoby zaczynanie czegoś od niewłaściwego końca. Czy więc Kościół poddał się słabości i niemocy, wyznając, że bez specjalnego dnia nic nie może zrobić dla zwiastowania ewangelii? W żadnym razie. Ponieważ Kościół nie był w stanie nakłonić ludzi, aby przychodzili na chrześcijańskie nabożeństwa w dniu słońca, zastosował inne metody... i kontaktował się z niewierzącymi codziennie, biorąc udział w powszednich zajęciach i świeckiej pracy. Kościół wykorzystywał każdą możliwość, aby pozyskać swoich bliźnich dla Chrystusa. Dobrze byłoby, gdybyśmy zdali sobie sprawę z obecnej sytuacji. Ogólne nastawienie do niedzieli zmieniło się zasadniczo - zarówno na dobre, jak i na złe. Dzisiaj jest znacznie mniej możliwości pozyskania ludzi spoza Kościoła przez otwarte nabożeństwa organizowane w Dniu Pańskim. To oznacza, że trzeba bardziej wytrwale i systematycznie wykorzystywać możliwości, których dostarczają powszednie sytuacje codziennego życia. Współczesny chrześcijanin, podobnie jak jego bracia i siostry z pierwszego okresu działania Kościoła, musi składać świadectwo o swojej wierze wśród swoich sąsiadów, krewnych i współpracowników. W taki sposób szerzyło się chrześcijaństwo, gdy Kościół był bardzo młody i gdy nie było dnia odpoczynku ani poświęconych budynków, a wizyty chrześcijańskich pracowników zdarzały się tylko czasami, kiedy przechodzili przez dany teren.
GDY KOŚCIÓŁ BYŁ MŁODY
Rzeczywiście miał: - doświadczenie wiary - naukę pochodzącą od Chrystusa - ewangelię
8. DOŚWIADCZENIE WIARY
Zajmiemy się teraz rzeczami, które pierwotny Kościół naprawdę posiadał. Gdy był bardzo młody, miał doświadczenie wiary. Stawiamy to na pierwszym miejscu, ponad wszystkim innym. Pierwotny Kościół nie miał Nowego Testamentu, nie posiadał dopracowanej teologii ani dobrze zakorzenionych tradycji. Ludzie, którzy nieśli Chrystusa pogańskiemu światu, nie posiadali formalnego wykształcenia ani profesjonalnego przeszkolenia, mieli jedynie wielkie doświadczenie wiary. Było to doświadczenie, a jego "wszystkie zasady i cała filozofia sprowadzały się do prostej reguły chodzenia w światłości".17 Pragniemy teraz zbadać, co było treścią i sensem tego doświadczenia wiary, które tak niezwykle ich pobudzało. Najpierw zwróćmy uwagę na dzień Pięćdziesiątnicy. Większość z nas powiedziałaby, że tu tkwi tajemnica, którą chcemy odkryć. Ale czy tak jest naprawdę? Nikt, kto jest ewangelicznym chrześcijaninem, nie zamierza pomniejszać znaczenia Pięćdziesiątnicy w życiu pierwotnego Kościoła. Ten dzień przyniósł wielkie przeżycie Kościołowi i apostołom. Powinno ono nieustannie wpływać na Kościół po wszystkie czasy. Dar udzielony tego dnia pochodził od wywyższonego Pana (Dz 2,33). To przeżycie dało uczniom niezbędną pewność, że On wciąż żyje, że jest zainteresowany rozwojem swego Kościoła. Są jednak w wydarzeniu Pięćdziesiątnicy elementy, które wydają się leżeć poza zasięgiem doświadczenia, jakie może stać się naszym udziałem. Rozległ się z nieba szum jakby wiejącego gwałtownego wiatru; języki z ognia rozdzieliły się i usiadły na każdym z zebranych; mówili innymi językami, tak jak im Duch poddawał - to wszystko świadczyło o niezwykłości tego wydarzenia. Jeśli historia apostolskiego przeżycia ma mieć dla nas wartość, wtedy to, co im się wydarzyło, musi się powtórzyć w naszym życiu. Gdy bliżej przyjrzymy się tej sprawie, stwierdzimy, że ci ludzie nie składali świadectwo o Pięćdziesiątnicy. Świadczyli o czymś, co wydarzyło się przed Pięćdziesiątnicą. Początkiem ich przeżyć był Jezus Chrystus, a nie Duch Święty. Spróbujmy przeanalizować doświadczenie wiary, które jako pierwsze stało się własnością tych ludzi. Co było ich natchnieniem, co nimi kierowało? (1) Musimy zacząć od faktu, że przez trzy lata przebywali w towarzystwie Jezusa. "I powołał ich dwunastu, aby byli z nim" (Mk 3,14). To było przeżycie o bezcennej wartości. Być w świętej społeczności z Jezusem przez te miesiące i lata - jakich innych dwunastu ludzi w całej historii ludzkości spotkał taki przywilej! Byli z Nim w czasie sukcesów i popularności, byli z Nim w czasie ciemności i pozornej klęski; w miastach i w wioskach, na polu i na brzegu morskim, na górze i nad jeziorem; byli z Nim, gdy nauczał i czynił cuda, gdy spotykał Go sprzeciw nienawidzących Go faryzeuszy i gdy brał na ręce małe dzieci; byli z Nim wśród tłumów, a potem w ciszy i samotności; a przez cały czas w ich życie wlewało się coś z bogactwa Jego duszy. Podczas swego życia na ziemi przez trzy lata Jezus poświęcił tym ludziom wiele energii! Wydaje się, że prywatne rozmowy z uczniami były dla Niego równie ważne jak to, co mówił publicznie. Gdy tłumy się rozchodziły, mogli siedzieć przy Nim i prosić Go o dalsze wyjaśnienia. Zachęcał ich do zadawania pytań, a wiele fragmentów Ewangelii zawiera odpowiedzi, których im udzielał.
Takie było doświadczenie, które tak pobudzało tych ludzi. Nie nauka. Nie informacja. Liczyło się to, kim On był! To ich zmieniło. Od Niego nauczyli się, na czym polega prawdziwa duchowość - to poprawiało i wypierało ich własne wyobrażenia o dobroci i pobożności. To było pierwszym wielkim elementem ich doświadczenia. Sam Jezus potraktował to doświadczenie przebywania z Nim jako główny punkt kwalifikujący ich do służby: "Ale i wy składacie świadectwo, bo ze mną od początku jesteście" (Jn 15,27). Gdy powstało wśród nich puste miejsce po śmierci Judasza, to jakiej cechy szukali w człowieku, który miał do nich dołączyć? Mieli jedno wymaganie - musiał on być z Panem Jezusem od początku (Dz 1,21). (2) W miarę upływu czasu apostołowie coraz bardziej uświadamiali sobie, że to wymaganie dotyczy wszystkich pracowników. Niezbędne jest poczucie stałej obecności (oraz kierownictwa i pomocy) Chrystusa - zmartwychwstałego, uwielbionego i żyjącego w nich. Niewidoczny, lecz realny i rozpoznawalny Pan, mieszkający wewnątrz nich! Mistrz dotrzymał swej obietnicy, że będzie z nimi przez wszystkie dni ich życia (por. Mat 28,20). Trwająca w nich obecność Pana Jezusa zastępowała to, czego doświadczali w Jego towarzystwie w Galilei i Judei. Musiał odejść od nich w ciele, aby mógł być jeszcze bliżej wszystkich swoich naśladowców w duchu (Jn 16,7). To było ich przywilejem. Jest to również nadal niezmiennym przywilejem! To doświadczenie jest dostępne dla nas wszystkich. Jest tak samo możliwe dla Ciebie i dla mnie, jak było możliwe dla pierwszego pokolenia wierzących! Ktoś, kto nigdy nie znał Chrystusa w ciele, jak znali Go pierwsi apostołowie, mógł jednak powiedzieć: "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus" (Gal 2,20). Ten człowiek poznał i doświadczył, że Pan w nim mieszka. Powziął decyzję, że jego głównym pragnieniem będzie, "żeby Go poznać i doznać mocy zmartwychwstania Jego, i uczestniczyć w cierpieniach Jego" (Flp 3,10). Paweł osiągnął poczucie najgłębszej i najbliższej społeczności z Chrystusem. Jest to społeczność znacznie bliższa niż sama fizyczna bliskość. Nieporównywalnie bliższa! Być może skłonni jesteśmy zazdrościć apostołom ich przywileju, że przebywali w towarzystwie Jezusa. Ale naprawdę nie jesteśmy pod tym względem upośledzeni. Jeśli nawet nie możemy zacząć od tego samego punktu, w którym oni zaczęli, to jednak w pełni możemy uczestniczyć w doświadczeniu, jakie oni mieli po wniebowstąpieniu Chrystusa. Było to doświadczenie dojrzalsze i trwalsze - doświadczanie żywej i bliskiej społeczności między każdym z nich a zwycięskim, wywyższonym ponad niebiosa Panem. (3) Ta stała obecność Chrystusa dawała im poczucie siły, kompetencji i gotowości do sprostania każdej nowej sytuacji. Ci ludzie nigdy nie byli zagubieni, niepewni, co mają robić. Mieli dostęp do niewyczerpanego źródła łaski, mądrości i mocy, aby czerpać zapasy z niewidzialnej sfery, które nigdy nie mogą zostać wyczerpane. Ludzie, którzy czuli, że wszystkie zdolności, posiadane i używane przez Jezusa w czasie Jego życia w ciele, wciąż czekały na przyjęcie i użycie (J 14,12), nie wzdragali się przed żadnym zadaniem stającym przed nimi jako wyzwanie. Również my nie powinniśmy się cofać, jeśli tylko żywimy prostą wiarę i pełne zaufanie oraz jeśli doświadczamy żywego, królującego, mieszkającego w nas Pana! (4) Pierwsi chrześcijańscy pracownicy byli przepełnieni radością i poczuciem, że muszą dzielić się między sobą oraz z innymi tą nieprawdopodobną rzeczą, która się im zdarzyła i została im powierzona. Łukasz opisuje tych ludzi, gdy dziesięć dni przed Pięćdziesiątnicą wracali do Jerozolimy z wielką radością i nieustannie błogosławili Boga w świątyni (Łk 24,52-53). Po Pięćdziesiątnicy opis ten się powtarza: "Przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu" (Dz 2,46-47). Przejawiali wielkie pragnienie przekazania innym ludziom "dobrych wieści" i wszelkiego innego dobrodziejstwa, jakiego tylko mogli udzielić. (5) Krystalizowało się w nich przekonanie, że ta dobra rzecz, którą posiedli, była właśnie tym, czego świat potrzebował, i że odpowiedzialność, aby powiedzieć o tym światu, rzeczywiście spoczywała na nich. "Oto w Chrystusie, i tylko w Chrystusie, jest zbawienie" - powiada Piotr. Z tym przekonaniem poszedł w świat i zwiastował Chrystusa jako jedynie wystarczającego Zbawiciela. Ta dynamiczna pobudka miała swoje źródło w Panu, który w nim mieszkał.
Jan wyraził to w spokojny i zarazem poruszający sposób: "Co było od początku, co słyszeliśmy, co oczami naszymi widzieliśmy, na co patrzyliśmy i czego ręce nasze dotykały, o Słowie żywota. (...) Co widzieliśmy i słyszeliśmy, to i wam zwiastujemy, abyście i wy społeczność z nami mieli" (1J 1,1.3). Czy odważymy się powiedzieć, że wielkie przeżycie to nie wszystko? Więc posłuchajmy anioła. "Idźcie - powiedział anioł - a wystąpiwszy, głoście ludowi w świątyni wszystkie słowa tego Życia" (Dz 5,20 - gr.; por. rozdz. 5). Życie! Obfite życie! Wieczne życie! Życie pełne bogactwa, smaku, wartości i zdolne do udzielania się innym; takie życie, jakiego nigdy przedtem nie można było doświadczyć. Życie samego Boga. Jeśli jest takie życie i środki do jego podtrzymania, wtedy nie ma znaczenia, czy czegoś brakuje. Życie, które potrafi się rozprzestrzeniać, może tworzyć nowe formy i wyzwalać sposoby działania. To życie zawiera w sobie nadzieję, możliwości i obietnicę nieskończonego rozwoju. W pierwotnym Kościele brakowało wielu rzeczy, które w późniejszych wiekach uznano za ważne! Lecz chętnie byśmy je porzucili, gdybyśmy tylko mogli mieć więcej owego życia - czyli pełniejszego, bogatszego, głębszego i żywszego doświadczania obecności i mocy żyjącego Chrystusa! To jest życie, którego nam tak boleśnie brak, Więcej życia i to pełniejszego - tego pragniemy. Jeśli pragnienie tego życia jest prawdziwe i szczere, to znajdzie ono wyraz w postanowieniu, aby zacząć tam, gdzie zaczęli apostołowie! Pragnienie, aby Go poznać, przejawi się w bliższej zażyłości i stałej społeczności z Chrystusem. Przecież to On jest Drogą! Jest tą Drogą, ponieważ jest życiem. Gdy Jego życie będzie w nas obecne, pojawi się też duchowa skuteczność w zaspokajaniu licznych potrzeb. Ludzie będą rozpoznawać, że - tak jak to było z apostołami - jesteśmy z Jezusem (Dz 4,13).
9. NAUKA POCHODZĄCA OD CHRYSTUSA
Gdy Kościół był bardzo młody, miał również bogatą naukę pochodzącą od Chrystusa. Ktoś mógłby pomyśleć, że "przeżycie" jest stanem emocjonalnym, przemijającym uczuciem. Gdyby tylko na tym polegało to wszystko, co posiadał Kościół, gdy był młody, jego zapał prędko by ostygł, a członkowie ruchu staliby się ospali i utraciliby ducha. Lecz Jezus zostawił uczniom coś tak głębokiego, że ciągle zastanawiamy się nad tym z rosnącym przekonaniem, iż jest w tym pokarm dla umysłu nie tylko dla ich i dla naszych czasów, ale również dla wszystkich czasów mających dopiero nadejść. Ewangelie zostały napisane wtedy, gdy wszystko mogło być sprawdzone przez tych, którzy słyszeli słowa Pana. To, co On czynił i mówił, zostało zarejestrowane w pisanej formie, gdy wciąż jeszcze było świeże w pamięci apostołów. Apostołowie tym właśnie "napełnili Jerozolimę". Paweł nakazał Tymoteuszowi, aby "strzegł tego, co mu powierzono" (1Tym 6,20; gr. - depozytu), a ten depozyt prawdy pochodził od samego Chrystusa. Od pierwszych dni uczniowie "trwali w nauce apostolskiej" (Dz 2,42). Pełnia prawdy, jaką zwiastował Jezus w obecności apostołów, była jedną z istotnych rzeczy, które podtrzymywały ich więź. A więc pierwotny Kościół miał nie tylko doświadczenie wiary, lecz również naukę pochodzącą z ust Jezusa. Nauki, które przekazał swoim uczniom, były, rzecz jasna, rezultatem Jego własnego doświadczenia. Co składało się na "ten depozyt", do strzeżenia którego został wezwany Tymoteusz? Jezus przyniósł ludziom nowe objawienie Boga, oparte na tym, że "był tam", a więc pochodzące z pierwszej ręki. W tym świetle zbladły wszystkie inne poprzednio znane wyobrażenia dotyczące Boga i naszej z Nim więzi. Dla naszego pokolenia nauka Jezusa stanowi wyzwanie, przed którym nie możemy uciec. Jeśli w ogóle zdążamy do czegoś wyższego niż nasze obecne osiągnięcia, jeśli sięgamy po coś lepszego, zawsze dotyczy to Chrystusa. Czy więc to jest właśnie prawdziwe bogactwo Kościoła? Czyż Kościół nie został niezwykle ubogacony, jeśli posiada ten skarb Chrystusowych słów, wynikających z tego, kim On był i czego sam doświadczył. Pierwotny Kościół, choć biedny pod innymi względami, był bogaty tym, co posiadał. Jego celem stało się rozpowszechnianie poselstwa czerpanego z zasobów zgromadzonych w pamięci pierwszych słuchaczy. Współczesny Kościół znajduje tu dziedzictwo najbardziej godne tego, by się go trzymać i je rozpowszechniać. Nauka Jezusa, pochodząca z Jego duchowego skarbca, jest słowem życia na nową drogę życia. Dopóki nadzieja na lepszy świat pozostanie niezrealizowana, dopóty musimy zachowywać dla siebie i zwiastować ludziom słowa naszego Pana Jezusa. Nie ma innego poselstwa, które mogłoby zaspokoić potrzeby świata.
10. EWANGELIA
Gdy Kościół był bardzo młody, miał ewangelię. Wiedział, że jego doświadczenie było czymś, czym musi dzielić się z innymi. Po prostu nie mógł postępować inaczej. "My bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy" (Dz 4,20). Bogata nauka i doświadczenie Kościoła miały tak wielką wagę, że nie można się było oprzeć przekonaniu o konieczności ich rozpowszechniania. "Oto napełniliście nauką waszą Jerozolimę" (Dz 5,28). Przyczyną, dla której wiele religijnych systemów zawiodło, była niezdolność do udzielenia mocy uwalniającej człowieka z grzechu i niewoli zła. Człowiek potrzebuje pomocy z zewnątrz, aby sprzeciwić się tkwiącej w nim sile ciążenia, ściągającej go w dół. W zwiastowaniu poselstwa Nowego Testamentu rozbrzmiewa radość. "Wielki zachwyt, który Jezus z całą pewnością przewidział i którego zamierzał udzielić wszystkim, którzy Jego przyjęli, oraz Jego radość dawania i ich radość przyjmowania - to wszystko jest radością, która przekracza nasze możliwości pojmowania."18 W pierwszym okresie apostołowie dzielili się z ludźmi tym radosnym zapałem swego Mistrza. Rozgłaszane poselstwo okazało się prawdziwym poselstwem dobrych wieści. Apostołowie nieustannie sprawdzali to nowe duchowe odkrycie na coraz dalszym i dalszym polu. Czy sprawdzi się w innych warunkach niż w Jerozolimie i z innymi ludźmi, wychowanymi w odmiennej religijności? Wypróbowali to. Sfera ich działalności rozszerzała się kolejno na Damaszek, Fenicję, Cypr, Antiochię, całą Azję Mniejszą, a stamtąd na Europę, aż dotarła do takich miast jak Filippi, Tesaloniki, Korynt i w końcu do Rzymu. Rezultat poselstwa został sprawdzony we wszelkiego rodzaju społeczeństwach: wśród Żydów i pogan, wolnych obywateli i niewolników, ludzi wykształconych i prostych. Jaki był tego rezultat? "Słowo Boże, które w was wierzących też skutecznie działa" (1Tes 2,13). To działa! Paweł, który najpierw zwiastował słowo w miastach Galacji i w innych miejscach, zaniósł je również na drugą stronę Morza Egejskiego i zastanawiał się, czy w innych warunkach będą podobne rezultaty. Z wielką radością i zadowoleniem powiedział nowo nawróconym chrześcijanom, że "dziękuje Bogu nieustannie" za sposób, w jaki "przyjęli zwiastowane słowo". Doświadczenie potwierdzało, że ewangelia łaski Bożej w Chrystusie jest właśnie tym, czego świat najbardziej potrzebuje. Ewangelia, która działa, jest największym skarbem, jaki ludzie mogą posiąść. Apostołowie mieli taką ewangelię. Wciąż ją mamy i ona wciąż działa! Ówczesny świat rozczarował się starą, pogańską religią i pilnie szukał czegoś prawdziwszego i dającego pełne zaspokojenie. Ten oczekujący świat stworzył pierwotnemu Kościołowi możliwość wystąpienia i przedstawienia swego poselstwa. Dzisiaj istnieją powody, aby sądzić, że ludzie nie mogą znaleźć i nigdy nie znajdą trwałego zaspokojenia bez doświadczenia żywego Chrystusa i Jego Kościoła jako fundamentu swego życia. Mamy poselstwo, które obudzi pragnienie wśród naszych bliźnich i jednocześnie przyniesie im najpełniejsze zaspokojenie. Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność. Istnieje jednak niebezpieczeństwo zejścia na boczny tor. Nie można oczekiwać, że świat będzie poważał naszą ewangelię i pragnął ją mieć, jeśli my będziemy przejawiać do niej niewielkie zaufanie i jeśli będziemy próbować sprzedawać dodatki wraz z naszym głównym "towarem". Ewangelia łaski Bożej jest dla Kościoła zapasem towaru na sprzedaż. Sprzedawanym nie za pieniądze, lecz oferowanym darmo jako dar Boży w Chrystusie. Nie mamy w tym żadnego innego, własnego interesu, a więc też nie mamy żadnego powodu, by cokolwiek do ewangelii dodawać. Gdy Kościół był młody, zgromadzał się w domach i żył w kręgu jedynej w swoim rodzaju wspólnoty, miał prostą, niewyszukaną ewangelię; i ta ewangelia działała. Bogatsi o wiele rzeczy, których pierwotny Kościół nie posiadał, nie straćmy wszystkich naszych korzyści godząc się na ubóstwo w tym, co najważniejsze. Oni posiadali doświadczenie w wielu sprawach, w których my jesteśmy ignorantami, a byli ignorantami w wielu dziedzinach, które my znamy. Wróćmy do pierwszych i najważniejszych rzeczy. Cokolwiek byśmy sądzili na temat tego, co oni mogli lub czego nie mogli dać ludziom, to jednak Kościół, gdy był młody, oferował Zbawiciela, a następnie wspólnotę Kościoła jako miejsce dla tych, którzy zostali zbawieni, aby tu mogli wieść swoje życie!
Ernest Loosley
POSŁOWIE OD WYDAWCY Kiedy się czyta książkę pastora E. Loosley'a, uderza jedna rzecz, którą pominięto. Gdy Kościół był bardzo młody, miał jeszcze jedną rzecz do zaoferowania. Żadne inne ruchy lub religie nigdy nie oferowały niczego choćby nawet odrobinę podobnego. Co było tym nowym i niezwykłym elementem Kościoła, gdy był młody? Kościół mógł dać siebie. Człowiek, który spotykał Chrystusa - gdy Kościół był młody - był poruszony i zdumiony bogactwem, które otrzymywał przez to, że Pan w nim zamieszkał. Potem przychodził do wspólnoty wierzących i doznawał ponownego zdumienia. Cud powszedniej społeczności, troska, ochrona i wspólnota Kościoła - zupełnie nowe stworzenie - to było całkowicie nowym doświadczeniem. Ludzie zbawieni byli innymi istotami i mieli środowisko, w którym mogli żyć i które było jedynym w swoim rodzaju środowiskiem właśnie dla nich. Nikt nigdy nie znał niczego podobnego do Kościoła - wspólnoty odkupionych. W tym tkwiła jeszcze jeden aspekt siły przyciągania Kościoła, gdy był młody. On sam! Dzisiaj Kościół już nie jest młody, a jedną z rzeczy, którą tak rzadko daje, jest nieopisana, w żaden inny sposób nieosiągalna radość życia wewnątrz jego ram, w społeczności Chrystusowej, pośród innych braci i sióstr. W swoich szczytowych momentach Kościół ponownie odkrywał swoją chwałę, piękność i siłę przyciągania. W dawnych czasach świat spoglądał na wspólnotę wierzących i był całkowicie wstrząśnięty, oszołomiony i zdumiony, oraz odrobinę zaciekawiony, sposobem życia wierzących - tak blisko ze sobą związanych, zawsze cieszących się wspólną radością i okazujących całkowite braterstwo w codziennym życiu. To było tą wielką siłą przyciągania, którą dostrzegali ludzie patrzący z zewnątrz. W szczytowym okresie swego rozwoju Kościół nabierał Bożego charakteru, który nadawał mu piękno i przyciągał zauroczonych ludzi do niego... i zarazem do Pana Kościoła.
Przypisy
1. Wzmianka o synagodze w Jk 2,2 nie jest wyjątkiem. Niemal na pewno należy rozumieć to w sensie "zgromadzenia" lub "spotkania". Por.: Mayor, James, wyd. III, s. 82 nn.
2. Encyclopaedia of Religion and Ethics, I: 340, 697; III: 247.
3. Np. edykt Waleriana z 257 r. po Chr., konfiskujący chrześcijańskie świątynie i cmentarze.
4. T.R. Glover, Jesus in the Experience of Men, s. 15
5. Ten autor nie mógł przewidzieć rozrośniętych przedmieść, wielkich ośrodków handlowych, wysokiej stopy życiowej i posiadania kilku domów!
6. Gdyby mógł nas zobaczyć dzisiaj, wyposażonych w 300-kanałową antenę telewizji satelitarnej, sześć telewizorów kolorowych i cztery odtwarzacze wideo, 200 kaset audio, ponad 10000 taśm z muzyką i ultrastereofoniczny, wielofazowy zestaw stereofoniczny.
7. Gareth and Lynette.
8. Jesus in Experience of Men, s. 155 nn.
9. 1Kor 13 wg Weymoutha i Moffatta.
10. A.C. Benson, The House of Quiet, rozdz. XX.
11. Streeter, The Primitive Church, s. 258.
12. Dz 1,8.22; 2,32; 3,15; 4,33; 5,32; 10,39.41; 13,31.
13. Streeter, The Primitive Church, s. 45.
14. Encyclopaedia of Religion and Ethics, VIII, 203b.
15. "Preachers' Magazine", April 1932, s. 143.
16. Expository Times, July 1931, s. 440a.
17. The Primitive Church, s.45 nn.
18. Lily Dougall, Pro Christo et Ecclesia, ss. 149, 151.
Słowa kluczowe:
kościół
Komentarze: (0)
Skomentuj notkę