Notki z roku 2008 i miesiaca numer 8


1 sierpnia 2008 (piątek), 11:29:29

Pustka w głowie (cd i dalszy)

Powoli się zapełnia ale czy to jest to o co mi chodziło?

szum

praca

szum

Maciek napisał mi, że u niego, z pustych puszek po piwie wyskakują harnasie. Ale jemu to łatwiej zaakceptować, ma to zdiagnozowane, bierze na to leki, dostaje rente. Nie, żeby to było coś dobrego albo przyjemnego - ale przynajmniej wiadomo o co chodzi a u mnie? Niby normalny, a świruje!


Cytat z szumu:

* * * CB-radio na trasie stale szumi, ale dzięki niemu wiadomo na których drogach do Częstochowy pojawiły się pielgrzymki więc należy je ominąć jadąc inaczej. * * * Warszawa, Hotel Hyatt Regency ma 5 gwiazdek a dostęp do internetu kosztuje 50zł na dobę czyli tyle co parking. * * * Cisco w Wilanowie dało nam nagrodę? Za co? nie wiem, ale odebrałem. Impreza zakłamana maksymalnie ale jedzonko dobre. * * * Przecznik żyje też w Wilanowie a na jego tarasie żyją z nim komary, których kolacja musiała być tym razem obfita. * * * duża caffe latte w Coffee heaven 10,50- i internet przez Hot Spota Ery gratis. * * * Pociągów z Warszawy na Śląsk jak na lekarstwo, a jak już są to mają mało wagonów i nie ma w nich miejsc. Dziwne to jakoś ale za to mamy Polskie Koleje PAŃSTWOWE. * * * W Warszawie widać coraz więcej muzułmańskich chust. A może to dobrze? A może nie? Nie mnie oceniać ale ja to obserwuje. Do Caffe Heaven przyszła też jedna zakonnica - zrobiło się bardziej swojsko. * * * Club Traffica dalej przyjemny tylko słonko się dziś nieco zaćmiło (na Grenlandii ponoć całkowicie" * * * Nowej książki o kotach wydawnictwa Arkady nie ma ani w Traffica ani w Empik. W Matrasie wiedzą już że jest i mogą zamówić * * *

Kategorie: osobiste, _blog


Komentarze: (2)

krisper, August 4, 2008 00:30 Skomentuj komentarz


Do niedawna byłem przekonany, że za zapełnienie tej pustki jesteśmy odpowiedzialni my sami. Dziś nie jestem nawet pewien, na ile decyzje które podejmuje są moje. I czy w ogóle są moje, czy też zdeterminowane przez niegdysiejszą decyzję moją lubo przyswojoną, które wciągneło mnie w to moje g. Ciekawe, czy w ogóle jestem w stanie spróbowac poszukac tego miejsca w stożku. Ale ja pewno znowu nie na temat.
Bóg nas kocha. Pewno nieskończenie. I tutaj mogłoby paśc wiele innych przymiotników, a jednak często dla nas to za mało lub nie to o co wydaje się nam, że nam chodziło. I o co w tym wszystkim biega?
Bo czm ta moja pustka jest? Niespełnieniem. A może lepiej, żebym sobie nie odpowiadał.

w34, August 6, 2008 18:35 Skomentuj komentarz


Pustka sprawia, że na takie pytanie muszę odpowiedzieć: nie wiem. Nie wiem bo jest pustka..... ale skoro jest dawcą i chcenia i działania to należy się odwołać do Jego woli. Jaka jest więc nasza odpowiedzialność?

Panie Janie Kalwinie - czy może pan coś pomóc? Nie? A szkoda. Ale żyć trzeba.

Na razie zapełniam pustkę pracą, nabieram tempa. Wczoraj nawet przez chwile wymyśliłem, że zarabianie pieniędzy jest fajne i zabrałem się troszkę do rzeczy.
Skomentuj notkę
5 sierpnia 2008 (wtorek), 20:59:59

khareya

Notatka polsko-hebrajska ku pamięci. Słowo "khareya" - zapisuje się tak: קריאה

Dużo ładniej wygląda to jak się to powiększy.

khareya - קריאה

A zapisuje to prawie dziś, bo wspominam sobie Khareya Investments Holdings Ltd. a przy okazji wygrzebania jakiegoś internetowego słownika polsko-hebrajskiego mogłem sobie to sprawdzić co mnie ucieszyło.


Kategorie: , _blog


Słowa kluczowe: khareya


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
11 sierpnia 2008 (poniedziałek), 20:27:27

Planowanie strategiczne po Polsku

W Polsce rozwój gospodarczy ciągle ciągnięty jest przez małe i średnie przedsiębiorstwa. Czy to dobrze czy źle? Nie wiem i nie mnie oceniać. Do tego ludzie prowadzący te przedsiębiorstwa nie mając wiedzy i doświadczeń w kapitalizmie, a dokładnie w procesach koncentracji kapitału (bo niby skąd po 45 latach komunizmu mieli by je mieć) nie planują strategicznie rozwoju tych biznesów koncentrując się na operacyjnym zysku (zwiększaniu zysku, redukcji kosztu) albo co gorsza na taktycznym "szybkim numerku".

Niestety, planowanie strategiczne wygląda często tak, jak to zapisał niejaki Mickiewicz w księdze szóstej "Pana Tadeusza".

Cytuje:

Szabel nam nie zabraknie,
szlachta na koń wsiędzie,
Ja z synowcem na czele,
i - jakoś to będzie!

Kategorie: biznes, _blog


Słowa kluczowe: planowanie, strategie, jakoś to będzie, geszefciarstwo


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
13 sierpnia 2008 (środa), 22:02:02

Paweł Szymański - Etiudy

Paweł Szymański, dwie etiudy na fortepian. Genialne!

Słuchaj (192+kb/s)

Ściągnij (18MB) 

Szukałem tego bardzo, bardzo długo. Znalazłem w końcu w jakiejś internetowej księgarni i mam całą płytę, którą gorąco polecam. Ale ten kawałem muszę tu umieścić dla bliskich znajomych, aby też mogli się nacieszyć.

Teraz szukam zapisu nutowego tego dzieła. Ale czy to się da zapisać?


Kategorie: muzyka, to lubię, muzyka współczesna, _blog


Słowa kluczowe: Paweł Szymański, muzyka współczesna


Pliki


Komentarze: (4)

J., August 13, 2008 22:04 Skomentuj komentarz


szukałeś bardzo długo ?
a wystarczyło poszukać w merlinie :-)

w34, August 14, 2008 07:40 Skomentuj komentarz


I to mnie dziwi, bo bo nie trafiałem tam googlami. Może też dlatego, że płyta jest tam od roku a ja tego szukam długo dłużej.

anonim, August 17, 2008 16:57 Skomentuj komentarz


Mykietyn już jest!
http://www.pwa.gov.pl/pl/show/7/news/0/559/index.html

Dalej poszukiwane:
1. "Zazdrość na trzy faksy", autor: Esther Vilar, reżyseria: Krystyna Janda, wykonawcy: Janda i Englert, TVP
2. "Związek otwarty", autor: Dario Fo i Franca Rame, reżyseria: Krystyna Janda, wykonawcy: Janda, Kondrat, TVP
3. Hamlet w Wieliczce

Leszek W., August 19, 2008 23:06 Skomentuj komentarz


Fajny numer, chociaż na początku trochę denerwuje tymi wyprzedzeniami, które przeszkadzają w słuchaniu :-)
Ciekawie się z nim kontempluje obrazy z Twojego blogu - seria "Pustka w głowie".
Najbardziej przemawia do mnie "Pustka w głowie (cd i dalszy)"

pozdrawiam.
Leszek
Skomentuj notkę
15 sierpnia 2008 (piątek), 21:20:20

Olimpiada

Tylko pozornie trywialne obserwacje:

  1. Aby ktoś mógł wygrać ktoś musi przegrać. Tych przegrywających jest zdecydowanie więcej.
  2. Chińczycy na twarzy raczej nie okazują uczuć - może ich nie mają a wygrywają (lub przegrywają) bo tak trzeba - w końcu Chiny to kolejne wielkie i silne państwo.
  3. Medalu olimpijskiego nie da się kupić, ale zawodnika zdobywającego medal kupuje się już bez większych problemów. Taki mam wniosek z biegu kobiet na 3km, który mogła wygrać Turczynka z Kenii bo takie biegi wygrywają przeważnie zawodnicy z Kenii albo Etiopii ale na pewno nie Turcji. Alternatywą była Etiopka z Holandii - ale za szybko wystartowała.
  4. W Pekinie jest olimpiada, w Warszawie defilada wojskowa a na Śląsku tylko burza z piorunami, trąbami powietrznymi wywracającymi samochody na autostradzie i gradem wybijającym szyby w samochodach. A w Gruzji jest wojna.

Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: Pekin 2008, olimpiada, Beijing 2008


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
18 sierpnia 2008 (poniedziałek), 19:27:27

przemyślenia o wojnie

W Gruzji się dzieje a ja zbieram myśli. Chyba nic nowego nie wymyślę ale pozbieranie tego co jest i zobrazowanie w nowym świetle może kiedyś się przydać do kolejnych przemyśleń. Może się przydać więc zanotuje:

  1. Wojna to narzędzie prowadzenia polityki (Clausewitz). Wojna Rosyjsko-Gruzińska to Rosyjskie narzędzie stosowania polityki względem innych państw tego świata. A Gruzja? Gruzja się prawie się napatoczyła.
  2. Polityka to dążenie do wywierania wpływu grupy ludzi. W szczególności to dążenie do władzy w państwie aby wpływać na ludzi, którzy tworzą to państwo lub tworzą inne państwa (Maks Weber). Polityka Rosji jest polityką imperialną - a więc władze Rosji dążą do wywierania wpływu na ludzi tworzących inne państwa. Napatoczyła się Gruzja ale tak naprawdę chodzi o to aby Ukraińcy, Polacy, Litwini, ale też Niemcy, Chińczycy i Amerykanie zachowywali się tak, jak sobie tego prezydent Putin życzy.
  3. Ile energii musiał włożyć G.W.Bush w przekonanie swoich wyborców oraz tego, co się zwie światową opinią publiczną (ale chodzi o wyborców polityków państw sprzymierzonych z USA), że Sadam Husain jest zły i że należy go od władzy usunąć. Bush wykazywał, że Sadam ma związek z terrorystami (rzeczywiście - wypłacał rentę jednemu terroryście OWP bardzo aktywnemu w latach 70-tych). Udowadniał, że Sadam ma broń masowego rażenia, przypominał, że wojnę z Irakiem prowadził dość ostro a przy okazji zabił wielu Kurdów swoich współobywateli.

    Putin nie musiał nikogo w Rosji przekonywać - po prostu zrobił sobie wojnę i już. Zrobił bo chciał zrobić a jego obywatele cieszę się, bo przecież Putin robi dobrze dla Rosji i dla nich. Po prostu jest autorytetem dla swoich obywateli i już.

    Mógłbym napisać, że "wyborców" ale jakoś te słowo nie do końca tu pasuje, choć wybory w Rosji fałszowane na pewno nie są, bo nie muszą.

    No i co demokraci? Czy naprawdę demokracja w zachodnim rozumieniu jest najlepszą metodą sprawowania władzy? Przekonacie do tego Rosjan (nieważne czy z Moskwy czy z Zabajkalskawo Pasiołka)? A może przekonacie do tego Chińczyka, który jest dumny z igrzysk w Pekinie? A może Irakijczyka, który ma dość do wspomina czasy Sadama znacznie lepiej niż Polacy czasy Gierka.

    Niedemokratom znacznie łatwiej prowadzić wojnę i znacznie łatwiej im ją wygrać co jest jeszcze jedną wadą demokracji. Wadą, która pewnie ją kiedyś zniszczy.

  4. Wojna ma wymiar militarny - ale ma też wymiar propagandowy (PiaRowy). W tej wojnie Rosji w tej dziedzinie idzie świetnie (przynajmniej do teraz) bo kłamstwa, manipulacje, blokady informacyjne to bardzo sprawne w ich rękach narzędzia.
  5. Dziennikarze w niektórych polskich gazetach to albo idioci (chciało by się napisać "pożyteczni idioci") albo rosyjscy szpiedzy. Idioci wypowiadają się nie mając danych, nie znając faktów albo mając dane zupełnie niesprawdzone. (niestety, prezydenta Wałesę zaliczam do grupy "idioci"). Szpiedzy są bardziej spójni bo działają na czyjeś zlecenie.

    Tak mi się wydaje, że jakieś ABW albo inny kontrwywiad powinien sprawdzić który z dziennikarzy na temat wojny w Gruzji co pisał i dlaczego. Oczywiście dziennikarze-liberałowie będą krzyczeć o wolności słowa, że nie wolno, że poglądy... ale agenci rosyjscy w Polsce działali do 89 roku (mimo iż Polska to był sojusznik) a po tym roku nikt ich w Polsce nie łapał, więc pewnie działają dalej bo Polska nie przestała być dla nich atrakcyjna.

  6. Nie wiem na ile wierzyć badaniom opinii publicznej ale wojna Rosyjsko-Gruzińska zmieniła myślenie wielu Polaków o umieszczeniu amerykańskiej instalacji rakietowej w Polsce. Ciekawostka.

Na razie tyle - ale może coś jeszcze dopiszę jak wymyślę.


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: wojna, rosja-gruzja, putin


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
21 sierpnia 2008 (czwartek), 00:06:06

Szeroka droga

Jezus powiedział:

Wchodźcie przez ciasną bramę.

Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą.
Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują.

i tak zapisano to w Ewangelii Mateusza, w rozdziale 7, w wersecie od 13.


Kategorie: biblia, zbawienie, _blog


Słowa kluczowe: sieżka, droga, zbawienie, ewangelia


Komentarze: (3)

krisper, August 21, 2008 00:23 Skomentuj komentarz


cholewcia, sorki, że nie na temat, ale właśnie otworzyłem Computerword nr29/2008 na stronie 12 i w morde jeża gęba tam jakaś znajoma superowe zdjątko szkoda tylko, że w krawacie a nie w szlajfce jak kiedyś bywało, to by było dopiero :-)serducho rośnie, że się kiedyś poznało takich gości co im wychodzi conieco a inni chcą ich cytowac na dodatek. Szacun. A ja myślałem, że Ty bardziej górnikiem jesteś, bo dziwne rzeczy kopałeś na śląsku ;-)

krisper, August 21, 2008 00:26 Skomentuj komentarz


ale Cię ładnie przystrzygli, jak w "Dynastii" cholibka

anonim, March 5, 2012 18:06 Skomentuj komentarz


Budujemy autostrady ...
Skomentuj notkę
21 sierpnia 2008 (czwartek), 21:54:54

Paweł Mykietyn - Sonety Szekspira

Paweł Mykietyn, Sonety Szekspira, Pieśń 3, Sonet VIII

Jacek Laszkowski - sopran

Maciej Piszek - fortepian

nagranie z X 2007 - Filharmonia Narodowa

(c) PWA 2008

ściągaj (5,6MB)

graj (192kb/s)

William Shakespeare

Sonnet VIII

Music to hear, why hear'st thou music sadly?
Sweets with sweets war not, joy delights in joy.
Why lov'st thou that which thou receiv'st not gladly,
Or else receiv'st with pleasure thine annoy?

If the true concord of well-tuned sounds,
By unions married, do offend thine ear,
They do but sweetly chide thee, who confounds
In singleness the parts that thou shouldst bear.

Mark how one string, sweet husband to another,
Strikes each in each by mutual ordering,
Resembling sire and child and happy mother,
Who, all in one, one pleasing note do sing;
Whose speechless song being many, seeming one,
Sings this to thee: "Thou single wilt prove none."

Wiliam Szekspir

Sonet VIII

Głos jak muzyka mając, Czemuż przy muzyce
Smutniejesz? Słodycz słodzi, szczęście uszczęśliwia:
Ty zaś porządek rzeczy wywracasz na nice
Gdy tylko przykrość cieszy cię, a zgrzyt ożywia.

Jeżeli w małżeńskie pary połączone tony
Zgodnymi dwudźwiękami ucho twoje kolą -
Czynią ci tylko czuły wyrzut, że kanony
Pisane na dwa głosy pragniesz śpiewać solo.

Słuchaj, jak struna, gdy ją dłoń grajka potrąca,
W drugiej strunie znajduje harmonijne echo -
Ojca z matką i dzieckiem więź równie gorąca
Zespala w jedność kiedy śpiewają z uciechą;
I strun tak wiele w jedno bezsłowne przesłanie
Śpiewa ci: "Kto samotny - nic zeń nie zostanie".

Tłum. nieznany


Komentarz: to jest odlot!

To kolejny utwór, którego bardzo długo szukałem i w ostatnich dniach udało mi się zdobyć na płycie. Tu na zachętę umieszczam kawałek, chyba najbardziej znany i chyba najlepszy. Więcej do kupienia w Merlin i Empik (aż się dziwie, że to tam jest).

I jeszcze jedno tłumaczenie

William Shakespeare

Sonnet VIII

Music to hear, why hear'st thou music sadly?
Sweets with sweets war not, joy delights in joy.
Why lov'st thou that which thou receiv'st not gladly,
Or else receiv'st with pleasure thine annoy?

If the true concord of well-tuned sounds,
By unions married, do offend thine ear,
They do but sweetly chide thee, who confounds
In singleness the parts that thou shouldst bear.

Mark how one string, sweet husband to another,
Strikes each in each by mutual ordering,
Resembling sire and child and happy mother,
Who, all in one, one pleasing note do sing;
Whose speechless song being many, seeming one,
Sings this to thee: "Thou single wilt prove none."

Wiliam Szekspir

Sonet VIII

Muzyką słuchać cię, czemu z żałością
Słuchasz muzyki? Słodycz ze słodyczą
Nie walczy, radość cieszy się radością.
Czemu to kochasz, co jest ci goryczą,

A może cieszysz się twoją zgryzotą?
Jeśli chór strun tych zgodny, zaślubiony,
Ucho twe razi, wiedz, łają cię słodko,
Gdyż twa samotność zakłóca ich tony.

Słuchaj, to struna jak małżonek wzywa
Drugą i wspólny ład w nich jest, gdy grają;
Jak ojciec, i dziecko i matka szczęśliwa,
Złączone, miło jak jedna śpiewaj.
A pieśń bezsłowna w jeden głos się zlewa
I "W samotności nikim będziesz" śpiewa.

Tłum. Słomczyński


I jeszcze jedno tłumaczenie:

William Shakespeare

Sonnet VIII

Music to hear, why hear'st thou music sadly?
Sweets with sweets war not, joy delights in joy.
Why lov'st thou that which thou receiv'st not gladly,
Or else receiv'st with pleasure thine annoy?

If the true concord of well-tuned sounds,
By unions married, do offend thine ear,
They do but sweetly chide thee, who confounds
In singleness the parts that thou shouldst bear.

Mark how one string, sweet husband to another,
Strikes each in each by mutual ordering,
Resembling sire and child and happy mother,
Who, all in one, one pleasing note do sing;
Whose speechless song being many, seeming one,
Sings this to thee: "Thou single wilt prove none."

Wiliam Szekspir

Sonet VIII

Ty-muzyka,ale w muzyczne tony
Wsłuchana toniesz w rozterce okrutnej.
Czemu ty kochasz wszystko, co jest smutne,
Czemu z radością witasz ból szalony?
Gdzież utajona przyczyna tej męki?
Czy nie dlatego serce smutkiem strute,
Że harmonijnie zespolone dźwięki
Dla samotności twojej brzmią wyrzutem?

Słuchaj, jak struny, w jeden akord zgodny
Łącząc się, pięknie, melodyjnie grają,
Jak gdyby matka, ojciec i syn młody
O swej szczęśliwej jedności śpiewają.
Mówi nam zgodna owych strun muzyka,
Że równa śmierci droga samotnika

Tłum. Stanisław Barańczak


Kategorie: muzyka, to lubię, muzyka współczesna, _blog


Słowa kluczowe: Paweł Mykietyn, muzyka współczesna


Pliki


Komentarze: (8)

anonim, August 21, 2008 22:11 Skomentuj komentarz


Słodycz ze słodyczą nie walczy, radość cieszy się radością.

tłumaczenie Maciej Słomczyński

anonim, August 22, 2008 08:56 Skomentuj komentarz


Thou single wilt prove none.
W samotności nikim będziesz

jacek, August 22, 2008 10:09 Skomentuj komentarz


czy potrafisz w prostych słowach (i najlepiej - nie używając słów-wytrychów typu "odlot") napisać CZY ten utwór Ci się podoba, sprawia radość, i dlaczego ?

w34, August 23, 2008 12:47 Skomentuj komentarz


1. Porozmawiamy o kolorach? Kolor, podobnie jak dźwięk jest mieszaniną fal o różnych częstotliwościach. Inżynierowie trywializują udowadniając, że jak się odwzoruje kolor za pomocą 3 składowych (RGB), no góra 4 (CMYK) to człowiek się nie połapie. Trywializują, bo nie chce im się konstruować telewizora, gdzie zamiast RGB będzie powiedzmy 192 składowych. Podobnie inżynierowie od dźwięku - wymyślili kompresje GSM (G.739) tylko na 5 fonemów, a kompresja mp3, nieco lepsza też nie oddaje dźwięku takiego jakim jest. Porozmawiamy o kolorach? Nie ma potrzeby!

2.Nie ma potrzeby rozmawiać o dźwiękach ani o kolorach w ich fizycznym rozumieniu, dźwięków i kolorów używamy inaczej. Z tych prostych, podstawowych elementów (dających się opisać w Herzach) tworzymy struktury bardzie złożone, układając je tak aby obcowanie z nimi harmonizowało z naszymi bieżącymi uczuciami albo te uczucia wywoływało z pamięci.

Oczywiście i w malarstwie i w muzyce nie operujemy tylko kolorem i dźwiękiem. W malarstwie jest kształt, cień, faktura, rozmiar, światło, ... w muzyce oprócz dającej się opisać częstotliwością melodii mamy harmonie, rytm, brzmienie, ... Ale nie będę tutaj powtarzał czegoś, co Kandyński opisał 100 lat temu. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że obrazy to coś innego niż mieszanina farb, a muzyka to coś innego niż hałas czy biały szum. W obu tych dziedzinach mamy doczynienia z kompozycją, a wiesz sztuką takiego poukładania elementów podstawowych aby u odbiorcy wywołać reakcje z jego uczuciami (bieżącymi lub też przeszłymi).

3. Bardzo mi się podoba, bo wywołuje reakcje w moich uczuciach - czyli kompozytor swój cel osiągnął. Teraz możemy się tylko zastanowić jakimi środkami się posłużył.

Po pierwsze - stosunkowo rzadkie elementy podstawowe (zobacz - jak mało tu jest użytych nut), poukładane w dużych odległościach od siebie tworzą harmonie. Partia fortepianu zbudowana jest tak, jakbyś z pięknej melodii wygumował 80% nut - mimo to te 20%, które pozostało tworzy pewien obraz, w który wpisuje się podobnie poszarpana partia wokalna. Koronkowość - to jest to słowo. Nie płótno jak u Beethoven, nie jedwab jak u Debussyego, i nie paczłorki Prokofiewa tylko bardzo delikatna korona.

Po drugie - zobrazowanie treści. Kompozycji można wysłuchać samej sobie ale to jednak jest muzyka do sonetów Szekspira, a dokładnie do sonetu ósmego. I zobacz jak pięknie muzyka wpasowuje się w treść wiersza. Początkowo obie melodie są w kontrapunkcie ale gdzieś od połowy zaczynają się dopełniać i przenikać praktycznie tworząc jedność w okolicy 3 minuty. Za chwile jednak dramatyzm sytuacji zwycięży, bo wokal pozostanie samotny wpasowując się w najważniejsze przesłanie "w samotności jesteś nikim".

Z treścią to jednak jest tak, że jak nie masz słów przed sobą to nie usłyszysz. Po pierwsze języka Szekspira to już nie każdy Anglik zrozumie, po drugie partia wokalu jest tu bardziej partią instrumentalną niż recytatywem niosącym treść. Dlatego szukałem tekstu, szukałem tłumaczeń i zamieściłem je tu.

Po trzecie - mistrzowskie operowanie echem, zarówno w warstwie kompozycji (nie wiem jak oni to w nutkach zapisują), jak i w wykonaniu (a nie jest to łatwo wykonać). Echo w muzyce bardzo mi sie podoba - pamiętasz pierwszą etiudę Szymańskiego? A pamiętasz "Arie z echem" w kantacie "Herkules na rozdrożu"? Może zrobię kiedyś notkę na ten temat.

Po czwarte - wokal. Ja słyszałem to w wykonaniu Olgi Pasiecznik, też jest niezłe - ale sopran męski wzmacnia wrażenie nieoznaczoności, niepewności, sprawa że jest to jeszcze bardziej poszarpane - a przy tym pasujące. Te sonety stanowią cykl - w innych, zwłaszcza pierwszym fakt wykorzystania sopranu męskiego jeszcze bardziej się ujawnia tworząc szokująco piękną dysharmonie.

4. Porozmawiamy o kolorze? Porozmawiamy o dziękach? Nie - rozmawiamy o obrazach, rzeźbach, o muzyce - o dziełach, które twórca stworzył aby ktoś inny się nimi zachwycał. No to jest takie właśnie dzieło.

alibab7, November 3, 2008 14:34 Skomentuj komentarz


Jestem pewna, że sonet jest źle podpisany, to tłumaczenie nie jest Barańczaka, natomiast drugie (t.j. autor nieznany) jest Słomczyńskiego.
Barańczak przetłumaczył tak:
"Ty-muzyka,ale w muzyczne tony
Wsłuchana toniesz w rozterce okrutnej.
Czemu ty kochasz wszystko, co jest smutne,
Czemu z radością witasz bol szalony?
Gdzież utajona przyczyna tej meki?
Czy nie dlatego serce smutkiem strute,
Że harmonijnie zespolone dźwięki
Dla samotności twojej brzmią wyrzutem?
Sluchaj, jak struny, w jeden akord zgodny
Łącząc się, pięknie, melodyjnie grają,
Jak gdyby matka, ojciec i syn mlody
O swej szczęśliwej jedności śpiewają.
Mówi nam zgodna owych strun muzyka,
Że równa śmierci droga samotnika"

w34, April 18, 2009 18:35 Skomentuj komentarz


Dziękuję za sugestie. Poprawiam podpisy i dodaję tłumaczenie Barańczaka.

w34, April 18, 2009 18:38 Skomentuj komentarz


Gdzie można zdobyć nagranie w wykonaniu Olgi Pasiecznik? Wiem, że PR II to mają ale jak to wyciągnąć?

anonim, November 5, 2009 17:55 Skomentuj komentarz


Trudne pytanie: Dlaczego kanony na dwa głosy pisane pragniesz śpiewać solo?
Skomentuj notkę
22 sierpnia 2008 (piątek), 08:32:32

Rozważania o pokoju

No i będziemy mieć tarcze! Chyba się cieszę, bo lewicowe idee wyparowały ze mnie jakieś 20 lat temu i w tej chwili bardziej wyznaje zasadę, że ...

 
Musisz się zbroić jeżeli chcesz pokoju.
 

Każdy pacyfista powie, że to głupie hasło. Dążenie do pokoju za pomocą nabywania broni? Pozornie jest tu sprzeczność ale czy rzeczywiście? Pomyślmy.

Lewicowy pacyfista powie tak:

 
Jeżeli chcesz pokoju musisz się rozbroić.
 

Musisz się rozbroić, najlepiej do zera. Problem w tym, że efektem takiego podejścia prędzej będzie niewola niż ogólnoświatowy pokój bo przecież na świecie na pewno znajdzie się ktoś, kto rozbrojonego napadnie aby go zniewolić.

Ludzie mają popsute przez grzech mózgi (teologowie mówią, że to grzech pierworodny ale czy ja wiem), z natury swej wybierają zło. Ten stan rzeczy sprawia, że większą motywacją do pokoju jest strach przed kosztami wojny (napadający może oberwać, dostać w dziób) niż humanistyczna wola czynienia wszystkim dobrze.

* * * * * *

Wspomnienie:
Dawno temu, Bolo włócząc się po Mazurach (festiwal w Brodnicy, potem Jarocin, potem...) wyznawał zasadę, że jak gdzieś można zrobić rozróbę to dlaczego nie. Ale jak jakaś większa osoba chciała mu przylać to krzyczał, że on jest pacyfista, nie uznaje przemocy i że to jest wystarczający powód aby go nie bić. Tak było. Bolo i jego pacyfizm.......


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: tarcza antyrakietowa, nato, pokój, wojna


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
22 sierpnia 2008 (piątek), 08:49:49

echo w muzyce

Szukałem echa i znalazłem w takich kawałkach:
1. Aria z echem w kantacie Herkules na rozdrożu.
2. Paweł Szymański - I etiuda.
3. Paweł Mykietyn - sonet 8 Szekspira.
4. no i oczywiście Echa Pink-Floyd


Dopisek z 2014 r:
5. Kantata 132, aria "Wer bist du?" (Ktoś ty jest?) - echo ma wskazywać naśladowanie Chrystusa.


Kategorie: muzyka, _blog


Słowa kluczowe: muzyka, echo, pink-floyd, mykietyn


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
25 sierpnia 2008 (poniedziałek), 21:17:17

Lista polskich kanałów HD

Odczułem nagłą potrzebę zrobienia sobie takiej listy:

  1. TVS HD (dostępny tylko w jednej kablówce, patrz: www.jambox.pl)
  2. TVP HD
  3. Polsat Sport HD
  4. FilmBox HD
  5. HBO HD
  6. Canal+ sport HD
  7. Canal+ film HD
  8. Discovery HD
  9. National Geographic HD
  10. MGM HD Polska (co to za dziwo? nie znam)
  11. nSport
  12. EuroSport HD (jest wersja polska)
  13. TVN-HD (ale to jest upscaling TVNu więc nie wiem czy to się liczy)

A więc odpowiedź na pytanie: ile jest polskich kanałów HD brzmi tak: prawie 13!


Kategorie: telewizja, _blog


Słowa kluczowe: kanały telewizyjne, hd, wysoka rozdzielczość, hbo, tvn, tvp, eurosport, nsport, polsat sport


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
26 sierpnia 2008 (wtorek), 17:25:25

Badanie krwi

Zbadałem sobie krew badając jednocześnie ekonomikę służby zdrowia i po części ją prywatyzując.

Oto wyniki:

Badania krwi  
Trójglicerydy 140mg/dl 60-165 5,00zł
Choresterol całkowity 193mg/dl 140-200 4,50zł
Kreatynina 0,82mg/dl 0,7-1,4 4,70zł
Glukoza 107mg/dl 75-115 4,70zł
Morfologia krwi 5,50zł
Hematokry 45,7% 45-52  
hemoglobina 16,5g% 14-16,6  
Krwinki czerwony 5,66mln/mm3 4,3-5,9  
Krwinki białe 7,1 tys/mm3 4-10  
MCV 80,7µm3 82-94  
MCH 29,2pg 28-32  
MCHC 36,1% 32-36  
Płytki krwi 187 tys./mm3 150-400  
Wskaźnik anizocytozy 13,3% 11,5-14,5  
Razem opłata 24,40zł

Pan premier ujawnia to niby dlaczego ja nie mam być (uwaga - modne słowo) transparentny.


Kategorie: osobiste, _blog


Słowa kluczowe: badanie krwi, chorestelor, morfologia, krwinka


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
27 sierpnia 2008 (środa), 16:25:25

Koniec końca historii

Dziś o 5.oo obudził mnie kot. Nie mogąc i nie chcą już zasnąć sięgnąłem po gazetę (w znaczeniu e-gazeta, bo chyba już tylko takie czytam) i poczytałem sobie nieco.

Wniosek z czytania: skończył się koniec historii! A skoro tak to należy to poważnie wziąć pod uwagę. Może mądrze jest, oprócz akcji i elektronicznym papierów wartościowych mieć jeszcze nieco srebra i złota bo co warty jest e-pieniądz jak nie ma prądu? Może warto do piwnicy zanieść 100 małych puszeczek groszku konserwowego - zawsze to można na tym kilka miesięcy przeżyć a ile teraz takie 100 puszeczek może kosztować? 200zł?!

Medytując w wannie zastanawiałem się nad możliwymi scenariuszami mogącej nastąpić wojny. Kiedyś było prosto: NATO miało nas zaatakować, my z bratnimi armiami Układu Warszawskiego mieliśmy się bronić gdzieś pod Paryżem i Kopenhagą, i żeby nam było się trudniej bronić amerykańce planowali zrzucić na Polskę 300-500 taktycznych pocisków jądrowych abym nie musiał myśleć o puszczach groszku konserwowego. A teraz? Może będzie to bardziej przypominać Serbie z precyzyjnymi bombardowaniami transformatorów wysokiego napięcia? A może Czeczenie i zrobi się partyzantka w Beskidach? Kto tu może chcieć przyjść albo przyjechać czołgiem i po co? Nie wiem - ale nie wyobrażam sobie aby ktoś miał interes w przyjeżdżaniu tu czołgiem. Po prostu czołg za dużo niszczy.

Tak sobie myślę i myślę, że jeżeli nawet nie będzie to scenariusz z całej apokalipsy to na pewno zadziała ten kawałek z apokalipsy dotyczący głodu, bo benzyny nie będzie, pieniędzy nie będzie, rolników już nie ma a producenci żywności nie mogą produkować nie mając półproduktów (np. prądu a rolnictwo bez prądu nie istnieje). Skoro nie będzie benzyny i jedzenia to nie będzie też bezpieczeństwa bo ludzie głodni i silni ani nie być głodni napadają na słabszych aby im zjeść zapasy groszku.

A ten Fukojama to taki głupi jest, że mógłby się pewnie sporo od mojego kota wiele nauczyć.

PS. Andrzej przysłał film o Bilderbergach dostępny pod http://video.google.pl/videoplay?docid=-5739634563260751371&hl=pl i znowu nie wiem co o tym myśleć.


Kategorie: obserwator, polityka, _blog


Słowa kluczowe: zimna wojna, nato, putin, wojna, fukojama, koniec historii


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę

Wyspa Szczęścia

Zamieszczam tu tekst z Naszego Dziennika, bo jest to tekst dobry.

Wyspa Szczęścia

Ewa Polak-Pałkiewicz

Nasz Dziennik, 12 i 13 czerwca 2008 roku

Ustawodawstwo zakazujące stosowania wobec dzieci kar cielesnych pozornie służy dzieciom. W istocie, w sposób podstępny i wielopłaszczyznowy, godzi w rodzinę. Eliminuje jeden z instrumentów władzy rodzicielskiej, który - prawidłowo pojęty i stosowany - jest korzystny także dla dziecka. Ludzie z cenzusami naukowymi (psychologowie, terapeuci, pedagodzy), których nazwiska firmują nowe prawo, reprezentują postmodernistyczne podejście do nauk humanistycznych, w którym podstawą jest nowa antropologia. Odejście od fundamentalnej zasady, iż czyny powinny mieć swoje konsekwencje, by można było mówić o uczeniu się dobrych zachowań, oznacza, że znajdujemy się w obrębie pedagogiki, która została postawiona na głowie. Władza zaś urzędników nad rodziną, ingerowanie w delikatną materię wzajemnych relacji, otwarcie drzwi domów biurokracji po to, by rodziców stosujących tradycyjne metody wychowawcze doprowadzić do prokuratora, budzi najżywsze obawy, iż "walka z klapsem" jest kolejnym zręcznym wymysłem nowomowy wysmażonej przez międzynarodowe komisje, pełne ekspertów od eliminowania prawdziwych znaczeń słów i pojęć i wpisywania w nie innej treści. W rzeczywistości chodzi o postawienie w stan oskarżenia rodziny. Prawdziwej rodziny. Warto bowiem zadać pytanie, czy przypadki maltretowania dzieci, szeroko ostatnio nagłaśniane, istotnie miały miejsce w rodzinach. Czy można nazwać rodzinami przypadkowe związki ludzi katujących własne dzieci? Nadużywanie pojęć prowadzi do karykaturalnego obrazu rzeczywistości. Otwiera drogę cynizmowi polityków i partii politycznych, zamienionych w najskuteczniejsze narzędzia wprowadzania nowej ideologii, poprawności politycznej, w cały obszar życia człowieka.

* * * * * *

"Tymczasem ciekawscy i włóczykije zaczęli przystawać i otaczać ich kołem. - Biedny pajac - mówili niektórzy - ma słuszność, że nie chce wrócić do domu! Kto wie, jak by go wygrzmocił ten brutal Dżepetto! Inni zaś dorzucali złośliwie: - Ten Dżepetto wygląda na zacnego człowieka, ale to srogi tyran dla chłopców! Jeżeli zostawi się biednego pajaca w jego rękach, gotów połamać go na kawałki!" (Carlo Collodi "Pinokio").

"Nie rwij, Andziu, tego kwiatka. Róża kole, rzekła matka. Andzia mamy nie słuchała, ukłuła się i płakała".

Ten naiwny wierszyk dziecięcy przywoływany jest dziś jako przykład "dawnej", "przebrzmiałej" pedagogiki, praktykowanej przede wszystkim w domu rodzinnym, ale także w szkole. Zakładała ona ukazywanie ścisłego związku między czynem a jego następstwami. W myśl założeń wiodących we współczesnej pedagogice opartej na postmodernizmie - konieczność ukazywania tego związku przestała być aktualna. Dotknięcie raniącego - jak może się okazać, choć niekoniecznie od razu - krzewu staje się jednym z głównych "obowiązków" "nowoczesnej" edukacji i wychowania. Koncept pod umownym hasłem: "Ależ rwij, koniecznie rwij ten kwiatek", realizuje także współczesny przemysł rozrywki i kultury przeznaczonej dla dzieci, w tym ogromna część przekazu audiowizualnego (telewizja, film, reklama, gry komputerowe), którym, z racji jego wszechobecności, dziecko "oddycha". "Dotknij wszystkiego" i "posiądź wszystko" - nie martw się, że może to być dla ciebie w rezultacie szkodliwe, a nawet zgubne. Tendencja odejścia od przestróg, lekceważenie znaków ostrzegawczych, które - począwszy od starożytności - ustawiała przed dzieckiem cała przeznaczona dla niego literatura jest częścią antypedagogiki. Główni jej przedstawiciele to Amerykanie John Dewey i Granville Stanley Hall. Ich idee wzmocnione zostały przez twórców nowego kierunku w antropologii i psychologii Margaret Mead i Thomasa Gordona przekonujących, że konieczne jest wyeliminowanie w wychowaniu kar, zakazów i nakazów, by zapewnić najmłodszym pozbawione stresu i "traumatycznych przeżyć" dzieciństwo, a także Abrahama Maslowa i Carla Rogersa w Anglii, ojców psychologii humanistycznej, podkreślających wolność dziecka.

W antypedagogice lansuje się m.in. odejście od autorytetu dorosłego i osłabienie więzi dziecka z rodzicami, którzy przedstawiani są jako "toksyczni". Nieczuli i okrutni "z definicji", bo stosują presję psychiczną i stawiają wymagania; wnoszą w jego kształtującą się świadomość prawdy i wartości tradycyjne: wiarę w Boga, chrześcijańską moralność, szacunek dla poznawania rzeczywistości na drodze klasycznego kształcenia umysłu. Są dla proroków antypedagogiki niebezpieczni z samej tylko racji posiadania nad dzieckiem władzy rodzicielskiej, podczas gdy ono powinno być "wolne".

Idee mają konsekwencje

Myśli ojców antypedagogiki nie przedstawia się dziś wystarczająco jasno, nie istnieje na ten temat publiczna debata z udziałem rodziców, nauczycieli, naukowców. Antypedagogika kwitnie na uczelniach pedagogicznych i na niezliczonych kursach podnoszenia kwalifikacji dla nauczycieli. Dzięki jej ekspansji następuje redefinicja roli szkoły. W jej duchu przeprowadzane są kolejne reformy oświaty, z których najwięcej niepokoju budzi ostatnia.

"Proste gromadzenie faktów i wiedzy jest czynnością tak dalece indywidualną, że całkiem naturalnie przeobraża się ono w egoizm" - pisał J. Dewey w pracy "Szkoła i społeczeństwo" z 1899 r. "Nie ma żadnego oczywistego uzasadnienia społecznego dla zwykłego zdobywania wykształcenia - ono nie daje żadnej widocznej korzyści społecznej". I dalej: "Wprowadzenie zajęć aktywnych, studiowanie przyrody, elementarnych wiadomości o sztuce, o historii, przesunięcie przedmiotów czysto symbolicznych i formalnych na drugi plan, zmiana klimatu moralnego w szkołach... to nie są jakieś tam drobnostki. Nie pozostaje nic innego, jak zespolić wszystkie te czynniki, nadać im pełne znaczenie i dokonać tego, by te idee i wynikające z nich ideały całkowicie opanowały nasze szkolnictwo" (por. J. Dewey "The school and society", Chicago 1899, cyt. za Pascal Bernardin "Machiavel nauczycielem. Manipulacje w szkolnictwie. Reformy czy plan zniszczenia?", Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski 1997).

Gdy patrzy się dziś chociażby na szkoły publiczne w Stanach Zjednoczonych, to istotnie, trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały one już całkowicie opanowane przez idee Deweya. Pozostaje jeszcze wyjaśnić, czym są "przedmioty czysto symboliczne i formalne". Cechą "nowoczesnej" szkoły jest ograniczanie klasycznego nauczania, czyli kształcenia umysłu. Ogranicza się coraz bardziej dostęp do wiedzy z dziedziny historii, języka ojczystego, wyeliminowane zostało nauczanie języków starożytnych. Jak pisze francuski znawca reform oświaty, przeprowadzanych w duchu rewolucji społecznej, Pascal Bernardin: "Rola szkoły została zdefiniowana na nowo, a jej priorytetowym zadaniem nie jest już kształcenie umysłu, lecz przekazywanie nauk 'niepoznawczych' i 'przyuczanie do życia w społeczeństwie'. Zaznacza się tu ponadto wola przeobrażania wartości, postaw i zachowań uczniów (i nauczycieli). Dla urzeczywistnienia tych zamiarów stosuje się techniki manipulacji psychologicznej i prania mózgów". Szkoła "urządzona" w myśl założeń rewolucji pedagogicznej ma prowadzić przede wszystkim "nauczanie etyczne, kulturalne, społeczne, praktyczno-życiowe, czyli w istocie swej polityczne i światopoglądowe", dodaje francuski publicysta. W innym zaś miejscu udowadnia, że nauczanie niepoznawcze prowadzi do czystej indoktrynacji, pozbawionej wszelkiej treści intelektualnej lub - w pewnych przedmiotach - już nią jest (por. P. Bernardin, op. cit.).

"Bardzo wielu ludzi żyło, zmarło i zdobyło sławę, to znaczy wycisnęło ślad na swej epoce, nigdy nie wszedłszy w bliższą zażyłość z jakimikolwiek pismami. Wiedza, do jakiej doszli ci niewykształceni ludzie, w ogólnym podsumowaniu, prawdopodobnie jest bardziej osobista, bardziej bezpośrednia, bardziej związana z ich środowiskiem i zapewne w znacznej części bardziej przydatna w życiu. (...) Niewykształceni są wolni od pewnych pokus, takich jak lektury niedorzeczne i występne. My jesteśmy być może skłonni do przypisywania nadmiernego znaczenia błyskotliwej ogładzie i studiom niezbędnym dla jej zdobywania".

Kto jest autorem tych zaskakujących słów, prawdziwej pochwały nieuctwa? Czy jakiś domorosły wiecowy mówca, wiejski mędrek, który dorwał się do mównicy w Hyde Parku i snuje swoje dziwaczne teorie ku uciesze publiczności?

Nie, słowa te wyszły spod pióra twórcy pierwszego laboratorium psychologii w Stanach Zjednoczonych prof. Granville'a Stanleya Halla (cyt. za P. Bernardin, op. cit.).

Była to osobistość wpływowa, o liczącym się autorytecie naukowym. "Wywarł on znaczny wpływ na amerykańską psychologię i pedagogikę i, co ważne, był profesorem J. Deweya, amerykańskiego pedagoga u początków 'rewolucji pedagogicznej'". Z przekonań politycznych był socjalistą, który zaciekle atakował inteligencję. Z kolei o tym, jaka była pozycja J. Deweya w ówczesnym środowisku akademickim Ameryki, najlepiej świadczy fakt, iż jeden z jego studentów (Elwood P. Cubberly) został dziekanem wydziału pedagogiki w Stanford, którego z kolei słuchaczem był William C. Carr, jeden z założycieli UNESCO. Wielu uczniów Deweya utworzyło katedry nauk pedagogicznych w całych Stanach. "Stamtąd, w łączności ze swym odgałęzieniem sowieckim, ruszyli na podbój świata i instytucji międzynarodowych [odpowiedzialnych za oświatę - przyp. E.P.P.]", pisze P. Bernardin. John Dewey twierdził, że "uspołecznienie musi iść w parze z upadkiem kultury, wykształcenia i inteligencji, pojęcia 'czysto indywidualnego'. Nie można więc mieć uspołecznienia bez degradacji indywidualnego myślenia i wykształcenia". W swojej pracy "The school and society" pisał: "Teoria dziedziczenia przyzwyczaiła nas do pojęcia zdolności indywidualnych, tak umysłowych, jak fizycznych, dziedzictwa rasy; stanowią one kapitał, którego jednostka jest dziedzicem z przeszłości i depozytariuszem dla przyszłości. Natomiast teoria ewolucji oswoiła nas z poglądem, wedle którego duch nie może być uważany za własność indywidualną, wyłączną, lecz przedstawia sobą dojrzewanie wysiłków i dorobku myślowego ludzkości" (cyt. za P. Bernardin, op. cit.). Triumf tego rodzaju poglądów w dzisiejszej edukacji jest bezsporny. Wielki krzyk, jaki podnosi się za każdym razem, gdy stawiane są znaki zapytania przy teorii ewolucji Karola Darwina, jest tego najlepszym dowodem. "Nie dziwmy się przeto - konkluduje Bernardin - obniżeniu poziomu szkolnictwa, do którego takie idee prowadzą w sposób nieunikniony. Rozmyślnie spowodowane, ma ono zniszczyć inteligencję, 'pojęcie czysto indywidualne, antyspołeczne i reakcyjne" (por. P. Bernardin, op. cit.).

"Niewinni czarodzieje"

Kształcenie w podobnym duchu - choć wychodzące z odmiennych założeń - proponował Rudolf Steiner (1861-1925), założyciel modnych obecnie w Europie tzw. szkół waldorfowskich. Ksiądz Andrzej Zwoliński zwraca uwagę na to, że w szkołach tego typu nie ma ocen i sprawdzianów, co pozwala "wyeliminować niezdrową rywalizację i uczenie się 'na ocenę' i 'uwalnia od stresów'. 'Szkoła bez stresów' nie ma jednak za zadanie nauczenie jakiejkolwiek treści, przekazanie wiedzy, lecz 'rozwój świadomego ''ja'', wydobycie 'ukrytych zdolności każdego dziecka'" (por. ks. Andrzej Zwoliński "Tajemne niemoce", Biblioteczka KSM nr 14, Kraków 1994).

"Jak pisał R. Steiner: 'Nie chodzi o to, żeby podawać teoretyczne prawdy, lecz o to, żeby dusze nasze wzmocniły się i skrzepły do czynu'. To, co jest wyniesione ze szkoły, 'powinno w taki sposób żyć w naszych duszach, abyśmy w każdej chwili byli gotowi wziąć czynny udział w rozwoju świata'. Czy nie widać tu wyraźnych analogii z myśleniem socjalisty J. Deweya, którego pedagogikę włącza się dziś umiejętnie niemal we wszystkie programy nauczania i do szkół wszystkich szczebli? Wychowanie do dyspozycyjności, bez dostatecznego rozeznania w zawiłościach praw rządzących choćby życiem społecznym, prowadzi wprost do nowego zniewolenia, tym groźniejszego, że zbudowanego na delikatnym podkładzie życia duchowego", konkluduje ks. A. Zwoliński.

Wśród nurtów reformujących polską szkołę w latach 90. ubiegłego wieku znalazło się też miejsce dla metody pedagogicznej Celestyna Freineta, francuskiego komunisty i anarchisty z początku XX wieku, której głównymi elementami są wprowadzanie chaosu poznawczego, samooceny uczniów, odejście od autorytetu nauczyciela i nastawienie na swobodę ekspresji ucznia.

Antypedagogika, czyli zachęcanie dziecka, by szło "własną drogą", lekceważąc niebezpieczeństwa, szeroko rozpowszechniona jest w produkcji rozrywkowej przeznaczonej dla dzieci, począwszy od książek, filmów, zabawek, skończywszy na grach komputerowych. Można by rzec, że tak jak dawna kultura zajmowała się w dużej mierze ustawianiem przed dzieckiem znaków ostrzegawczych, ponieważ jej celem było uczynienie z dziecka osoby, która posługuje się rozumem, uczy się oceniać, potrafi utrzymać w ryzach swoje instynkty, kieruje się w życiu zasadą miłości bliźniego (temu służyło katechizowanie dzieci i wychowywanie w tzw. kindersztubie - kształtowaniu u dzieci dobrych manier), tak dzisiejsza tendencja kulturowa, manifestująca się przede wszystkim w kulturze masowej, stawia sobie za cel "wychowanie" całkowitego dzikusa, który nie liczy się z nikim i niczym, gardzi zakazami moralnymi i depcze wszystkich, którzy staną na drodze do realizacji jego zachcianek. Od własnego rozwoju, który połączony jest zawsze z wysiłkiem, z koniecznością kształtowania charakteru, a więc wymaga ćwiczeń woli, wyrzeczeń, wytrwałości w podnoszeniu się z upadków - a tego nasz dzikus się brzydzi - woli elektroniczne przyrządy, które po naciśnięciu pilota przeniosą go w "krainę szczęścia", za jedyny zaś cel życia godny jego wysiłku uważa bogactwo. A zatem ludzie, którzy przychodzą na świat - jak uważał Jean-Jacques Rousseau - są "dobrymi dzikusami" i powinni takimi pozostać, trzeba ich trzymać jak najdalej od tonującego tę pierwotną "dzikość" wpływu rodziny, środowiska kulturotwórczego i od prawdziwej oświaty. A jeżeli ktoś, dajmy na to dziecko z dobrej rodziny, już przyswoił sobie trochę kultury i nauczył się dobrych manier w rodzinnym domu, to należy uczynić wszystko, by go do stanu dzikusa, jako jedynego gwarantującego "pełny rozwój" i "pełne szczęście", utożsamiane w myśl filozofii hedonizmu z przyjemnością - doprowadzić. Przyjrzyjmy się paru przykładom.

Zabawialnia

"Ten kraj nie był podobny do żadnego innego kraju na świecie. Zaludniony był wyłącznie przez chłopców. Najstarsi mieli czternaście lat, najmłodsi - zaledwie osiem. Na ulicach radość, hałasy, piski, aż się w głowie mąciło! Wszędzie gromady smarkaczy: ci grają w kręgle, tamci w kostki, jedni bawią się piłką, inni jeżdżą na welocypedach albo na drewnianych konikach, ci bawią się w ciuciubabkę, a inni urządzają wyścigi, jedni przebrani za pajaców połykają płonące pakuły, a drudzy deklamują, ci śpiewają, tamci wywracają koziołki; jedni chodzą do góry nogami, a drudzy biegają za kółkiem, ten się przechadza w mundurze generała, w hełmie z liścia i z szablą tekturową, ten się śmieje, ten ryczy, ten woła, ten klaszcze w dłonie, ten gwiżdże, ten gdacze jak kura po zniesieniu jajka...".

W taki sposób Carlo Collodi, autor "Pinokia", przedstawia realia "Krainy Zabawek" (w adaptacjach filmowych, np. u Walta Disneya, zamienionej na "Wyspę Szczęścia").

Dziś miejsce takiej "totalnej" rozrywki i zabawy, w której nie ma umiaru, zostało niejako rozciągnięte na całą przestrzeń tworzonego z myślą o dzieciach przemysłu i edukacji. Zabawą ma być właściwie wszystko. Także jedzenie - o czym świadczą reklamy przeznaczone dla dzieci i co mogą poświadczyć tysiące mam udręczonych koniecznością wymyślania różnych atrakcji w czasie posiłku, by tylko porcja jedzenia znalazła się we właściwym miejscu; niepokojące jest to, że wiek, w którym zabawia się dzieci, by tylko jadły, niebezpiecznie się wydłuża. W coraz większej ilości świątyń urządza się - według wzorów protestanckich - specjalne miejsca, gdzie mniejsze i większe dzieci, w czasie gdy rodzice uczestniczą w Eucharystii, mogą oddać się bez przeszkód ulubionym zabawom. Same Msze św. dziecięce stają się niekiedy okazją do popisów kapłanów o charakterze aktorsko-cyrkowym, a towarzyszy im głośny śpiew, swobodne wypowiedzi, wyrywanie się do konkursów, klaskanie, pokazywanie rękami, kołysanie się, buczenie, odgrywanie scenek, słowem - repertuar rodem z teatrzyku lub cyrku. (W czasie jednej z Eucharystii celebrans, przekonany o swojej vis comica, położył się podczas kazania pod ołtarzem i, nałożywszy uprzednio na głowę śmieszną czapeczkę, a na nos karykaturalne różowe okulary, udawał rybę.)

Swoisty "dogmat" o tym, że dzieci muszą być zabawiane w każdej sytuacji, by mogły na czymś skupić uwagę, jest przyjmowany bezkrytycznie przez wielu rodziców i nauczycieli, a nawet nakazywany przez dyrekcje szkół, które na różnych kursach przeprowadzanych w duchu nowej ideologii zostały utwierdzone w przekonaniu, że jeżeli uczniowie nie uważają na lekcji czy zachowują się w sposób naganny, to jest to wina nauczyciela, który nie umie ich dobrze zabawić. Dzieci, które są nieustannie zabawiane, którym dostarcza się wciąż nowych zabawek i nowego typu rozrywek, zamiast okazywać swoją wdzięczność, są coraz bardziej znudzone i domagają się na co dzień coraz bardziej wyszukanych, głośnych lub ekstremalnych atrakcji i rozrywek. Świadczy o tym chociażby sposób urządzenia tzw. centrów rozrywki dla dzieci - notabene do złudzenia przypominających cytowany wyżej opis "Wyspy Szczęścia" vel "Krainy Zabawek", choć przy wykorzystaniu najnowszych technologii, a wszystko najczęściej przy akompaniamencie ogłuszającej muzyki, w jaskrawych światłach, ostrych kolorach, by jeszcze bardziej pobudzić emocje; towarzyszy zaś tym szarpiącym psychikę przeżyciom wyszukany "bąbelkowy" posiłek. Ten styl rozrywki jest z pewnością jakąś odpowiedzią na tryb życia wielu dzieci, które gros czasu spędzają przy komputerze i telewizorze i potrzebują zabaw ruchowych. Znamienne jest jednak, że w tego typu "przybytkach rozrywki" nie ma miejsca na spokojną zabawę, a mnogość doznań i ich coraz większa ekstremalność oraz konieczność poświęcania na nie coraz większej ilości pieniędzy i czasu wskazują, jak zmieniają się oczekiwania pod presją reklamy i atmosfery w mediach. Niektórym rodzicom wydaje się być może, że i psychika najmłodszych została już ostatecznie "wysycona" zwykłą, "prostą" zabawą i wciąż potrzebuje nowości, wciąż pragnie "czegoś mocniejszego". A dobrze rozkręcony biznes potrafi w tej dziedzinie wszystko i nie ma żadnych hamulców. Na pewno zaś nie będzie się kierował względami zdrowego rozsądku, tak niezbędnego, by ocenić, czy ten typ rozrywki jest korzystny dla dziecka z punktu widzenia jego zdrowia psychicznego i fizycznego.

W szponach ojców - tyranów?

 Styl wychowania w czasach, gdy obowiązywały reguły klasycznej pedagogiki, zakładał oddzielenie zabawy od nauki - chyba że nauka dotyczyła dzieci małych, kilkuletnich, gdzie łączenie nauki i zabawy jest nieodzowne - i takie gospodarowanie rozkładem dnia, żeby nie było czasu na bezczynność czy oddawanie się banalnym rozrywkom "dla zabicia czasu". Powszechnie upatrywano w bezczynności, zbijaniu bąków źródło demoralizacji, wypaczania charakterów. Walczyły z nią wszystkie rodziny posiadające ambicje dobrego wychowania dzieci. Instrukcja opracowana przez Stanisława Kostkę Zamoyskiego, XII ordynata, jednego z najzamożniejszych i najbardziej kulturalnych ludzi swojej epoki, przeznaczona dla jego synów, zawierała następujący rozkład zajęć w ciągu dnia: dzieci należało budzić o godzinie wpół do szóstej rano. "Twarz, uszy powinni umyć zimną wodą, przyniesioną poprzedniego dnia przez służącego do pokoju. Następnie umyć zęby (...), włosy uczesać i szczotką wyczyścić głowę. Ręce umyć mydłem, a potem natrzeć masłem migdałowym. Po ubraniu się, klęcząc, głośno zmówić pacierz. Potem powiedzieć sobie 'dzień dobry' jak przyjaciele i pozdrowić nauczyciela przełożonego. Następnie od godziny 6.00 do 7.00 rozmawiać, przebywając z nauczycielem, od godziny 7.00 do 8.00 zająć się pisaniem dla formowania ręki, od godziny 8.00 do 9.00 śniadanie, po nim spacer rekreacyjny, od godziny 10.00 do 11.00 nauka matematyki i języka polskiego, od godziny 11.00 do 12.00 czytanie przez chłopców Pisma Świętego, od 12.00 do 13.00 samodzielne tłumaczenie z języka francuskiego wskazanych przez nauczyciela tekstów, od 13.00 do 14.00 lekkie śniadanie i rekreacja, od 14.00 do 15.00 rekreacja i spacer, zajęcia z nauczycielem tańca, od godz. 15.00 do 16.00 obiad i rekreacja do 17.00, od godz. 17.00 do 18.00 co drugi dzień czytanie z matką po francusku oraz czytanie urywków z Pisma Św., uczenie się wiersza francuskiego na pamięć, od 18.00 do 19.00 tłumaczenie z łaciny na język niemiecki, od 19.00 do 20.00 lekcja niemieckiego, od 20.00 do 21.00 kolacja i rekreacja, o 21.00 kładzenie się spać, po zmówieniu klęcząc pacierza i powiedzeniu sobie 'dobranoc'". Ten rozkład zajęć znajdował się na tablicy w pokoju lekcyjnym młodych Zamoyskich. "W pokoju do nauki każdy z chłopców miał swój stolik, na którym nie mogło być żadnej zabawki, lecz tylko rzeczy przeznaczone do nauki. Zabawki znajdowały się w miejscu do tego specjalnie przeznaczonym, porządnie ułożone, bo jak twierdził Stanisław K. Zamoyski: 'regularność i porządek, są to dwie rzeczy najpotrzebniejsze człowiekowi, które od najmłodszych lat w nałóg obrócić trzeba'" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, "Nauka domowa możnowładztwa i ziemiaństwa polskiego w XIX wieku", w: "Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX wieku", Wydawnictwo Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz 2004). Instrukcja ojca dla synów - wśród nich był późniejszy gen. Władysław Zamoyski, wielki polski patriota działający na emigracji (1803-1866) - akcentowała również konieczność przestrzegania dyscypliny. "Najmniejsze nawet nieposłuszeństwo lub innego rodzaju złe zachowanie dziecka powinno być karane. Można mu było zatem nakazać klęczeć przez kwadrans lub dłużej, zabronić jeść kolacji, wytrącić 8 dukatów z pensji otrzymywanej od rodziców, a jeśli i to by nie przynosiło pożądanego skutku, nauczyciel - wychowawca powinien zawiadomić ojca celem surowszego ukarania" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, op. cit.).

Tu zauważyć należy, że dzisiejsza niezrozumiała awersja do kar - przede wszystkim w szkole, bo rodzice potrafią w tej materii zachować wiele zdrowego rozsądku - owocuje najmniej oczekiwanymi - z punktu deklarowania skutków przez pomysłodawców tej "bezstresowej" teorii - rezultatami w postaci coraz większej swobody w nieposłuszeństwie, psotach, a wreszcie i wybrykach chuligańskich, o czym przekonała się większość pedagogów narażonych wręcz, wskutek beztroskiego przyzwolenia na swawole wychowanków, na fizyczne zagrożenie z ich strony.

Warto przytoczyć przykład jeszcze jednej rodziny polskiej arystokracji, dziś pomawianej niejednokrotnie o "wielkopańskie zepsucie", w podobnym duchu wychowującej dzieci, mianowicie Teresy z Lubomirskich i Eustachego Kajetana Sapiehów. Eustachy Sapieha - syn (1916-2001) w swoich "Niedemokratycznych wspomnieniach" pisze o karach, jakie otrzymywał w rodzinnym domu za kłamstwo i niegrzeczne odezwanie się do starszej osoby, "oba grzechy oczywiste", jak zaznacza. Przypomina też, jak jego starszy brat Lew "kiedyś niegrzecznie odezwał się do stajennego i oberwał za to baty i to szpicrutą" (por. "Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy". Wydawnictwo Safari Poland 1999). Po tych dyscyplinujących zabiegach chłopcy raczej nie nastręczali rodzicom utrapień. Z małymi wyjątkami. "Ostatnie lanie dostałem już po moich pierwszych wakacjach szkolnych za straszenie przyjeżdżających chłopów i interesantów w przebraniu, w balowej masce matki i wymachując wiatrówką, z okrzykiem 'stać, bo będę strzelał!' (por. "Tak było", op. cit.). Prawdziwe, nie przenośne, lanie "na goły tyłek", jak pisze Eustachy Sapieha, "wlepił mi osobiście ukochany nauczyciel, Wacław Iwanowski" w prywatnej szkole w Pszczynie. "Wychowanie domowe - zaznacza Eustachy Sapieha - nie mogło odbywać się bez użycia pasa. Były też inne kary, jak zamknięcie w pokoju przez cały dzień czy zakaz spaceru konnego albo pozbawienie leguminy. Były to kary za grzechy tak oczywiste i tak dla nas zrozumiałe, że nie wywoływały żadnych sprzeciwów moralnych czy psychologicznych. Pamiętam doskonale wszystkie moje 'wskóry', nigdy nie dawane w uniesieniu czy chwilowej złości, ale zapowiadane, czasem parę godzin wcześniej. Dziewczynki nigdy pasa nie dostawały, więc ich rzadkie kary były bardziej wyrafinowane. Izia za to, że była niegrzeczna dla Michała, musiała przy Mamci, przepraszając, pocałować go w rękę; biedny służący Michał po tej scenie upadł na kolana i rozpłakał się" (por. "Tak było", op. cit.).

Czy autor wspomnień stał się w wyniku tej "ewidentnej przemocy fizycznej" dorosłych kaleką psychicznym, jak zapewne orzekłaby dziś znaczna część pedagogów, psychologów humanistycznych i terapeutów, wsparta urzędniczym dekretem? Należy wątpić. Skończył studia na prestiżowej uczelni i podchorążówkę. Brał bohaterski udział w kampanii wrześniowej, siedział w obozie jenieckim, a po wojnie, zmuszony do emigracji, przez blisko pięćdziesiąt lat, by uniknąć nędzy, żył życiem afrykańskiego pioniera: karczował kamienistą ziemię w Kenii, przecierał dziewicze szlaki na sawannach i w dżungli, własnymi rękami wznosił kolejne domy dla rodziny, wyposażał je własnoręcznie wykonanymi meblami - by nie kupować jedynie dostępnej indyjskiej tandety. Aby zarobić na skromne życie pod zwrotnikiem, kolejno: organizował i wyposażał tartak, skupował złom, wydobywał z ziemi rubiny, prowadził safari, zawodowo polował, a jednocześnie pomagał innym osiedleńcom, dbał o staranną edukację czworga dzieci. Słowem, w skrajnie trudnych warunkach wykuwał godziwą egzystencję i walczył o spokojny byt dla swojej szybko powiększającej się rodziny.

* * * * *

"Na wszystkich placach urządzane były teatrzyki z płótna, od rana do wieczora przepełnione tłumem chłopców, a na murach domów można było wyczytać napisane węglem takie na przykład słowa: 'niech rzyją zabafki' (zamiast 'niech żyją zabawki'), 'nie hcemy hodzić do szkuł!' (zamiast 'nie chcemy chodzić do szkół'), 'precz z rahónkami' (zamiast 'precz z rachunkami') i tym podobne kwiatki. Stanąwszy w mieście, Pinokio, Knot i inni chłopcy, którzy przybyli z okrąglutkim człowieczkiem, od razu rzucili się w wir zabaw i, co nietrudno sobie wyobrazić, w parę minut zaprzyjaźnili się ze wszystkimi. I któż się czuł szczęśliwszy od nich, któż był bardziej zadowolony?" (Carlo Collodi, "Pinokio").

Dzisiejsi kontynuatorzy atrakcji rodem z Wyspy Szczęścia także nie zabraniają pisać na murach domów - nawet na tych świeżo odnowionych czy nowo wybudowanych - co ślina na język przyniesie oraz rysować dowolne, możliwie duże i jaskrawe kompozycje. Nawet organizują - jak dzieje się to w wielkich miastach amerykańskich - konkursy na najlepsze "graffiti", twierdząc, że przyczyniają się w ten sposób do rozwoju młodych talentów, a w ogóle to lepiej, żeby młodzież malowała mury, niż miałaby podpalać samochody.

Stanisław Kostka Zamoyski, prócz tego, że wymagający w narzucaniu obowiązków i reżimu dnia swoim synom, w ogóle "nie przewidywał bezczynności również podczas rekreacji. Uważał bowiem, iż w czasie wolnym, gdy synowie znudzą się bieganiem lub zabawami, powinni uczyć się na pamięć wierszy polskich, aby potem jak dobrze nauczą się, mogli pełnym głosem recytować je przed rodzicami. Dobrze byłoby także, aby w godzinach wolnych ćwiczyć dzieci w tych umiejętnościach, których się uczą. I tak przykładowo: z geografii wziąć atlas do ręki i kazać wyszukiwać położenie różnych miejscowości, rzek itp. Dawać różne przykłady z arytmetyki do wyliczenia, wzbudzając w chłopcach ciekawość. Pytać, co sami czytali, aby to opowiedzieć" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, "Nauka domowa możnowładztwa i ziemiaństwa polskiego w XIX wieku", w: "Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX wieku". Wydawnictwo Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz 2004).

Jak wyglądał rozwój intelektualny chłopców przy takim zakresie obowiązków?

Dzięki programowi dnia wypełnionemu zajęciami synowie Stanisława Kostki Zamoyskiego już w wieku dzisiejszych gimnazjalistów byli w nauce samodzielni i twórczy. Gdy mieli po 13 lat, "obowiązywało ich nadal pisanie zwane 'ćwiczeniem się w formowaniu charakteru', tłumaczenie łaciny historycznej, czytanie tekstów łacińskich Juliusza Cezara oraz sztuka tłumaczenia i pisania listów. Kontynuowano naukę arytmetyki i geometrii z zastosowaniem w praktyce. Powtarzano historię starożytną, w szczególności grecką i rzymską, z uwzględnieniem geografii. Kontynuowano historię Polski na podstawie dzieł M. Kromera i późniejszych historyków ojczystych. Odbywała się nauka historii naturalnej" (por. Krystyna Wróbel-Lipowa, op. cit.). Jako 16-latkowie mieli kondycję intelektualną studentów. Czytali mowy Cycerona - oczywiście w oryginale - polskie mowy sejmowe, dawną "poezję bohaterską i dramatyczną". Uczyli się również prawa polskiego i międzynarodowego, zajmowali się historią powszechną, pogłębiali wiadomości z fizyki na temat statyki, mechaniki i optyki. Pożądane były lektury z literatury pięknej, czytano więc najwybitniejsze dzieła klasyki.

To wszystko było możliwe dzięki ojcowskiemu geniuszowi, który rozwijał umysły swych dzieci systematycznie i wszechstronnie, licząc każdą dosłownie minutę w ich kalendarzu zajęć, by nie była stracona. Musiał mieć ogromną świadomość, że okres dzieciństwa i wczesnej młodości jest najlepszym i jedynym czasem wyjątkowej chłonności, gdy pojąć można niemal wszystko - w potrzebnym wymiarze - i gdy charakter nabiera pożądanych cech, z punktu widzenia przyszłej roli ojca rodziny, przywódcy, gospodarza, żołnierza czy męża stanu; charakter się doskonali, o ile jest ćwiczony w dochodzeniu do cnót.

Z podobnego założenia, by nie uronić ani sekundy z cennego czasu, danego przez Boga, nie roztrwonić go na próżnych rozrywkach, nieistotnych, z punktu widzenia dobra własnego czy rodziny zajęciach, wychodziła Zofia Zamoyska z Czartoryskich (1780-1837), żona Stanisława Kostki. W liście do córki, Jadwigi, mającym charakter życiowego poradnika, w którym dzieliła się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, pisała: "Lubisz zajęcie, moja droga, niech ci to zamiłowanie pozostanie, jest to skarb nieoceniony, a jak próżnowanie, lenistwo, są źródłem wielu błędów, nie licząc straty czasu, co znajduję zbrodniczym. Bądź czynna, nie odkładaj na jutro, co dziś zrobić można..." (por. Zofia z Czartoryskich Zamoyska, "Rady dla córki", Oficyna Hieronim, przy współpracy Fundacji Servire Veritati, Wydawnictwa Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2002). Przestrzegała przed nadmiarem zbyt lekkich lektur (powinno ich być nie więcej niż dwie, trzy rocznie). I zalecała: "Kształć swoje talenty, wydoskonalaj je, wszędzie gdzie będziesz, zabierz stosunki z ludźmi utalentowanymi. Korzystaj z każdej sposobności, aby brać dobre lekcje literatury, muzyki, rysunku (por. Zofia z Czartoryskich Zamoyska, op. cit.).

Znamienne są też wspomnienia Anny z Branickich Wolskiej, która wychowywała się przed wojną w pałacu w Wilanowie: "Rodzice wybudowali nam w parku mały domek zwany Dolinką. Chatka kryta była słomą. W izbie stały trzy krzesła, trzy miseczki, wisiały trzy ściereczki, a w klatkach mieszkały trzy króliki i trzy gołębie na stryszku. Wszystkiego po trzy dla trzech córek. Za tym domkiem był ogródek, a tam grządki, o które musiałyśmy same dbać, pieląc je i podlewając. W ten sposób przyzwyczajano nas do obowiązków. Tych obowiązków było wiele" (por. Marek Miller, "Arystokracja", Wydawnictwo Tenten, Warszawa 1998).

Zdrowy dydaktyzm, co do skrzętności gospodarowania czasem i unikania nadmiaru rozrywek, przewijał się w całej literaturze dziecięcej przed obowiązującą dziś linią poprawności politycznej w wychowaniu zapoczątkowaną przez Jeana Jacques'a Rousseau. Nurt ten owocował wspaniałymi arcydziełami, dziś najczęściej zapomnianymi - ostatnią chyba wielką powieścią tego nurtu była książka Rudyarda Kiplinga (laureata Nagrody Nobla za twórczość dla dzieci i młodzieży!) pt. "Kapitanowie zuchy", wydana w Polsce w 1970 roku. Poświęcona jest przemianie zepsutego pochlebstwami, bogactwem i brakiem zajęć chłopca, który przymusowo spędza kilka miesięcy na kutrze rybackim i staje się młodzieńcem zdolnym do mierzenia się z życiem, spragnionym wiedzy i rozumiejącym znaczenie hierarchii spraw, otwartym wobec ludzi, pogodnym, szanującym rodziców i zdolnym do prawdziwej przyjaźni.

Pożeglować w inne światy

Dziś dominuje w tej dziedzinie nurt książek z gatunku fantasy, gdzie mnoży się wizje nierealnych, coraz bardziej ekscytujących, uwodzących wyobraźnię, często mrocznych i ociekających krwią i perwersją, światów. I przygód - całkowicie spoza czasu i znanej nam przestrzeni, przenoszących dzieci w dziedzinę czyichś wizji narkotycznych. Jedna z tłumaczek tego typu literatury z języka niemieckiego wyjawiła mi, że gdy bierze taką książkę do ręki, już od pierwszych zdań jest w stanie stwierdzić, która z nich napisana została pod wpływem środków halucynogennych. "Odrealnienie", jak mówi się popularnie, ukazanie umysłowi i zmysłom dziecka rzeczywistości całkowicie fikcyjnej, jako tej upragnionej, pociągającej, bo tam dzieją się te najbardziej niesamowite historie, wciąganie dziecka w stany rozkołysania rozbudzonej ponad miarę wyobraźni, po to, by rzeczywistość tu i teraz wydawała mu się nudna i nijaka, by nie chciało jej poznawać, zgłębiać i angażować się w nią, by marzyło o nierealnym świecie wizji i szaleńczych przygód - z rodzaju rojeń prawdziwych szaleńców, a nie uniesionych fantazją artystów - wydaje się założonym celem wielu autorów i wydawców książek. A przede wszystkim - filmów i gier komputerowych.

Klasyczna literatura dziecięca operowała konkretem. Był nim człowiek, inne dziecko, dorosły. Czasem zwierzę, pies, ptak lub kot, których przygody odzwierciedlały przygody małego człowieka w gęstwinie nowo poznawanej rzeczywistości, niczym w przepastnej, budzącej zaciekawienie, ale i strach, puszczy. Były też postacie symbolizujące dobro lub zło, wyraźnie od siebie oddzielone: dobra wróżka, zła czarownica. A więc był to świat realny, przedstawiony realistycznie lub za pomocą symboli albo poetyckich metafor. Przygotowujący do zderzania z prawdziwymi problemami, prawdziwymi wyborami w dorosłym życiu, gdzie dobro i zło jest obok siebie i trzeba umieć je rozróżniać, by rozumieć rzeczywistość, by potrafić w sposób dojrzały wybierać dobro. Dziś zło w literaturze i filmach dla dzieci nader często ukrywa się pod maską dobra. Wiele postaci jest niejednoznacznych. Te złe mają cechy uwodzicieli i twarze urzekająco piękne, potrafią olśnić "mądrością". Kształty się rozpływają, kontury zacierają, nieznane, trudne do odcyfrowania symbole wprowadzają na grząski, chybotliwy, niepewny grunt.

Znamienne jest, że obcowanie z obrazem na ekranie, o wiele częściej niż ze słowem, angażuje zmysły, nie umysł, nie rodząc refleksji. Do tego dochodzi miałkość treści - i odbiorca pozostaje sam na sam z uczuciem pustki, a zarazem - gdy korzysta w nadmiarze z migających obrazków - z uzależnieniem psychicznym od rytmu pulsujących dźwięków i barw.

"Zaroiło się wokół mnie od dziwnych postaci - wspomina swoje pierwsze wtajemniczenia w sztukę samodzielnego czytania Jerzy Narbutt - pięknych, biednych, wesołych, złych, silnych, szpetnych, bogatych, wytwornych, okrutnych, smutnych, dobrych, pysznych, miłych, tchórzliwych, pokornych, rycerskich, nieśmiałych, gwałtownych. Jedne pokochałem z miejsca, do innych poczułem odrazę, pewne wzruszały mnie, pociągały, inne przerażały. Były takie, które podziwiałem - i takie, nad którymi się litowałem. A w sumie? Była to szkoła uczuć. Rzecz dzisiaj bardzo rzadka. Telewizja - złodziej czasu? Przede wszystkim - złodziej intymności" (por. Jerzy Narbutt, "Wyrzucony na brzeg życia. Wspomnienia", Unia, Katowice 2005).

W krainie żabiego skrzeku

"Wyobraźcie sobie człowieczka, który był bardziej szeroki niż wąski, miękki i tłusty jak kulka masła, z twarzyczką jak pomarańcza, z wiecznie uśmiechniętą buziunią i łagodnym, pieszczotliwym głosem, takim jak głos kota łaszącego się do pani domu" (Carlo Collodi, "Pinokio").

W tradycyjnym wychowaniu wielką wagę przywiązywało się do rozróżnienia piękna i brzydoty - w myśl zaleceń klasycznych pedagogów, dziecko obcując z pięknem (dziełami sztuki, muzyką poważną, przyrodą), osiąga harmonijny rozwój, pełnię możliwości twórczych i pełny zakres zdrowia psychicznego; piękno ma też właściwości "lecznicze" w przypadku nerwic, stanów pobudzenia, skłonności do agresji. Dziś literatura i rozrywka dla dzieci często epatuje brzydotą. Popularne komiksy są szkołą złego smaku, przyzwyczajają do wulgarności i prostactwa. Ale nie tylko. To, co w naszej kulturze zawsze budziło obrzydzenie, co łączyło się z naturalistycznym przedstawieniem czynności fizjologicznych czy rozrodczych, np. świata zwierząt, dziś jest jednym z ulubionych motywów propozycji "artystycznych" dla dzieci. Jedna ze znajomych matek zaprezentowała mi niedawno kupioną na międzynarodowych targach książek pozycję o tytule zawierającym dosłowną nazwę odchodów ludzkich i zwierzęcych, przeznaczoną dla dzieci. Platon pisał: "Szukajmy artystów, którzy czerpią natchnienie z dobra i piękna, aby tylko wspaniałe dzieła syciły dusze naszej młodzieży". Książeczki dla dzieci tego typu, jak wyżej opisana, zrodziła ideologia uznawania obrzydliwości za znakomity temat "sztuki". Granice dowolności zostały tu już po wielekroć przekroczone. Upadły jakiekolwiek kanony i tabu. Dziś każdy, kto szokuje, może być uznany za "artystę". Perwersyjne zdjęcia dorosłych i dzieci zdobią światowe galerie, dając ponure świadectwo antychrześcijańskiej i antyludzkiej kultury. "Lecz nawet, gdy nasze pociechy nie są tak brutalnie wykorzystywane, zawsze stanowią cel przesłania mówiącego, że wszelkie normy przeszkadzają tylko w życiu; że wszystko jest dozwolone; że nic nie ma znaczącej wartości ani nie zasługuje na szacunek. Dokładnie to samo wkłada się do młodych głów w wielu szkolnych klasach i uniwersyteckich audytoriach. To samo powtarza się do znudzenia w tekstach heavymetalowych piosenek i w treści popularnych komiksów, które w niczym nie przypominają niewinnych historyjek z czasów naszej młodości. Mówi się tam, że nie ma rzeczy dobrych i złych, porządnych i odrażających. Wszystko jest jednakowe, ma taką samą wartość i musi być tolerowane, a nawet popierane, w imię wolności", pisali Amerykanie James C. Dobson i Gary L. Bauer jeszcze w 1990 roku (por. James C. Dobson, Gary L. Bauer, "Dzieci w niebezpieczeństwie", Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1997). Dziś, 18 lat później, jesteśmy świadkami ogromnego przyspieszenia w niszczeniu tkanki kulturowej i moralnej, scalającej nasze społeczeństwo i pozwalającej czuć się bezpiecznie rodzinom. W Polsce ten nurt w propozycjach literatury dla najmłodszych zapoczątkował cykl powieści o Harrym Potterze. "Brzydkie zabawy", krojenie żab, wyrywanie skrzydeł muchom, przyrządzanie "upiornych" mikstur itp. zawsze w jakiś sposób fascynowało, zwłaszcza chłopców, na pewnym etapie ich rozwoju psychicznego. Uwodzenie dzieci tymi wątkami, rozbudzanie naturalnej, dziecięcej ciekawości, która jeszcze nie zna kulturowych i obyczajowych granic, po to, by prowadzić ich ku odrażającym obrazom i scenom, budzącym głęboki moralny sprzeciw, nawet u ludzi dorosłych, których wrażliwość nie jest tak wyostrzona, ku naturalistycznym opisom okrucieństwa, zadawania bólu i śmierci, rodzi pytania podstawowe: jaki jest tego cel? Co zamierza się osiągnąć tą propozycją skierowaną - przy niesłychanie nachalnej reklamie - można tu już mówić o gigantycznym przemyśle reklamowym zbudowanym dla jednej tylko książki - przy próbach narzucania tej pozycji także szkołom jako lektury - dla najmłodszych, najniewinniejszych?

Tu należy odesłać rodziców i wychowawców do publikacji znawcy zagadnienia ks. Aleksandra Posackiego, który na łamach "Naszego Dziennika" od lat analizuje zawartość cyklu p. Rowling, mylnie określanego jako książki "przygodowe", ukazując ich inicjacyjny charakter i idąc notabene za myślą - wówczas jeszcze kardynała - Josepha Ratzingera, który wyraźnie przestrzegał rodziny chrześcijańskie przed publikacją inicjującą w dziedzinę mroczną i niebezpieczną dla umysłu i dla duszy człowieka. Bagatelizowanie tego zjawiska, uspokajanie, że to wszystko dzieje się przecież oficjalnie, w radiu, telewizji, w "szacownych" wydawnictwach - nawiasem mówiąc, książkę tę prezentowano kilka lat temu na Targach Książki Katolickiej w Warszawie - a więc nie może tam być nic niewłaściwego, bo to tylko taka konwencja, gra, zabawa, "udawanie zła", "zwariowana moda" - kto by się oburzał na modę, etc. - jest poważnym grzechem zaniechania w stosunku do najmłodszych Polaków.

I wreszcie sprawa dziecięcej agresji. Niegdyś pilnie baczono, by ją ograniczać, umiejętnie wychowywać chłopców, by byli waleczni, dzielni, umieli się obchodzić z bronią. W dobrych domach pozwalano na bieganie z łukiem i z procą, ale pilnowano, by nikt z tego powodu nie ucierpiał. Eustachy Sapieha: "Od maleńkości wbijano nam w głowę, że nawet kijem nie wolno w nikogo wymierzyć, a co dopiero z jakiejś broni, nawet zabawkowej. Nasz ojciec był słusznie przekonany, że można nas już w bardzo młodocianym wieku puszczać bez opieki z flowerem w ręku. Zasada: 'jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści', była nam bardzo mocno utwierdzana w głowach. Jak dziś widzę te do cna nieokiełznane dzieci, godzinami studiujące przed telewizorem techniki zabijania ludzi i mierzące w każdego kopiami kałasznikowów, to wątroba się we mnie przewraca" (por. "Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy". Wydawnictwo Safari Poland 1999).

Żeby dzieci poczuły w pełni "wyzwalającą radość" strzelania do bliźniego, zorganizowano na wielką skalę - w Polsce dostępne od ok. 10 lat - za odpowiednią odpłatnością, gry polegające na ostrzeliwaniu się pociskami z farbą, na specjalnie ukształtowanym terenie, ogrodzonym - tzw. paintball. Zabawa w wojnę, gdy widać czerwone plamy na twarzy kolegi, do którego się wymierzyło, to zabawa prawdziwie ekscytująca.

Ku bezpiecznej przyszłości

"...a Gołąb widząc, że płaczę, powiedział mi: 'widziałem twojego tatusia, który budował sobie czółenko, żeby popłynąć na poszukiwanie ciebie' - a on mi powiedział: 'Chcesz pojechać do twojego tatusia?'. 'Jeszcze jak! Ale kto mnie tam zawiezie?' - a on powiedział: 'Ja cię zabiorę'. 'W jaki sposób?' - a on mi powiedział: 'Wsiądź na mnie jak na konia' - i tak lecieliśmy przez całą noc, a nazajutrz rano wszyscy rybacy, którzy patrzyli na morze, powiedzieli mi: 'Jest tam pewien biedny człowiek w łódeczce, który tonie - a ja z daleka cię poznałem, bo serce mi to mówiło...'" (Carlo Collodi, "Pinokio").

Czy można się dziwić, że coraz większa liczba rodziców w USA i w Europie, zamiast wysyłać dzieci do szkół, organizuje nauczanie domowe? Charakterystyczny jest tu przykład Stanów Zjednoczonych, w których zaczęła się rewolucja pedagogiczna. Walka amerykańskich rodziców o prawo do nauczania dzieci w domu - bo trzeba je było wywalczyć i w ciągu wielu lat tej batalii, trwającej od końca lat 70. ubiegłego wieku, nie brakowało represji ze strony urzędników i sądów wobec zdeterminowanych ojców i matek - jest w istocie walką z przejawami nadużyć instytucji publicznej, jaką jest szkoła indoktrynująca dzieci w duchu socjalizmu i liberalizmu. Jakie są przyczyny popularności nauczania domowego, które według niektórych szacunków obejmuje dziś ok. 2,6 miliona dzieci? Słaby poziom edukacji publicznej, przemoc w szkołach, obowiązkowa edukacja seksualna, niszcząca wrażliwość, zatruwająca świadomość dzieci. A także areligijność szkół, czy wręcz wrogość wobec chrześcijaństwa, zbytnie przywiązanie do teorii Darwina. Wreszcie "marnowanie czasu i rutyna systemu kontrolującego przyswajanie wiedzy nie są do zaakceptowania przez myślącą część amerykańskich rodziców" (Korespondencje Natalii i Mateusza Dueholm ze Stanów Zjednoczonych, "Najwyższy Czas!", w latach 2002-2007). "Typowa rodzina, w której praktykuje się nauczanie domowe, jest głęboko religijna. Większość rodziców mówi, że jednym z powodów ich decyzji o uczeniu w domu jest pragnienie nauczenia dzieci, że Jezus powinien być Panem ich życia" (por. Natalia i Mateusz Dueholm, op. cit.). W wielu domach rodzinnych i w niektórych najlepszych prywatnych szkołach obserwuje się powrót do nauczania klasycznego, gdzie jedno z ważniejszych miejsc zajmuje łacina. Dlaczego? Język angielski stał się językiem uniwersalnej komunikacji międzynarodowej, lecz na jakim poziomie? Czy umożliwia wymianę myśli, czy jest językiem refleksji? Już Platon zauważył, że "nie ma szans rozwoju nauka, która nie wychodzi poza potrzeby kupców". A George Orwell przestrzegał: "Nie widzi pan, że prawdziwy cel nowomowy to zwężenie granic myśli. (...) Każdego roku coraz mniej słów i przestrzeń myśli coraz bardziej się kurczy - rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały. Nowomowa jest anglosocem, a anglosoc jest nowomową - dodał z pewnym rodzajem mistycznej satysfakcji" (cyt. za Pascal Bernardin, "Machiavel nauczycielem. Manipulacje w szkolnictwie. Reformy czy plan zniszczenia?", Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski 1997).

Przedwojenni absolwenci gimnazjum klasycznego przodowali we wszystkich dziedzinach, byli prawdziwymi arystokratami ducha. Przypomniała o tym w swoim szkicu zamieszczonym parę lat temu na łamach "Naszego Dziennika" Joanna Maria Gondek. Dzięki znajomości łaciny można korzystać z bogactwa treści całej kultury klasycznej, z obszaru Grecji i Rzymu, wczesnego chrześcijaństwa. Umożliwia ono właściwe rozumienie i używanie pojęć, poznanie prawdziwego znaczenia słów takich jak "tolerancja" czy "integracja", zaznacza autorka. (Dziś ich sens jest powszechnie wypaczany). "Nietrudno dostrzec konsekwencje pewnych przesunięć znaczeniowych, rozpoczynających się od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. (...) Wybitnie uporządkowany, przejrzysty charakter języków klasycznych jest odbiciem kultury intelektualnej Greków (tu narodziła się nauka) i Rzymian (tu narodziło się prawo). Wszystko, co składa się na język w jego warstwie składniowej, leksykalnej i etymologicznej, odznacza się tu logicznym uporządkowaniem i stanowi dobre ćwiczenie rozumowania, wnioskowania, argumentacji i stawiania pytań", przypomina autorka.

Łacina to wielka szkoła myślenia. Dlatego musiała zostać wyrzucona ze szkoły skrojonej na miarę wizji antyinteligenckiego Deweya czy komunisty Freineta. Dziś jednak w coraz większej ilości miejsc inicjatywę edukacyjną przejmują rodzice. Chcą bronić własne dzieci, nie szczędząc środków, prześcigając się w pomysłach. Świadomie lub nie przejmują pałeczkę po wielkich polskich arystokratach, jak patriotyczny ród Zamoyskich, mający ogromne poczucie odpowiedzialności za powierzone im przez Boga potomstwo.

Czy powrót łaciny oznacza nową "rewolucję"? Zapewne. Tym razem konserwatywną i nowoczesną zarazem. Tak twierdzi wybitny włoski pisarz Vittorio Messori: "Istnieje przepis na to, jak być nowoczesnym, wręcz awangardowym - w Kościele, ale też poza nim. Wystarczy mocno trzymać się Tradycji, tej prawdziwej, nie porzucać towarzystwa starożytnych i czekać. Wcześniej czy później historia to ponownie odkryje, a ty, dzień wcześniej uważany za żywy anachronizm i reakcjonistę, zostaniesz okrzyknięty prorokiem, który umiał daleko sięgnąć spojrzeniem... Nie ma nic bardziej nowoczesnego niż powrót do tego, co stare, zwłaszcza do tego, co najstarsze - do Nowego Testamentu" (por. Vittorio Messori, "Śledztwo w sprawie Opus Dei", wydawnictwo m, Warszawa, Kraków 2002).


Fragmenty wykładu wygłoszonego na międzynarodowej konferencji pt. "Ochrona życia, zdrowia i godności dziecka" 29 maja br. na UKSW w Warszawie, zorganizowanej przez rzecznik praw dziecka dr Ewę Sowińską oraz ks. prof. Tadeusza Guza, dziekana Wydziału Zamiejscowego Nauk Prawnych i Ekonomicznych KUL w Tomaszowie Lubelskim.


Kategorie: , _blog


Słowa kluczowe: antypedagogika, Ewa Polak-Pałkiewicz, bicie dzieci


Komentarze: (2)

Ordan var Brustaborg, November 18, 2009 14:07 Skomentuj komentarz


Zgadzam się z większością tez artykułu (nie dotyczy to kreacjonizmu jego autorki; sam wierzę, że świat został stworzony przez Boga, ale biblijny opis stworzenia, chociaż prawdziwy jest metaforą - Bóg mógł posłużyć się ewolucją, zaś wszystkim ideologom z prawicy i lewicy, jadącym na Darwinie i z Darwinem, mówię stanowcze - NIE!) Moje drugie zastrzeżenie dotyczy literatury fantasy, bowiem jak w każdym gatunku, tu też są dzieła dobre (najlepsze to dzieła Tolkiena i C.S.Lewisa)i złe. Nie można jednak z powodu ,,Harrego Pottera'' twierdzić, że CAŁA literatura fantasy jest pisana pod wpływem narkotyków i jest diabelskim, masońskiom spiskiem w celu ogłupiania młodych czytelników. Z panią Polak - Pałkiewicz nie zgadzam się też w paru innych sprawach (,,Mistrz i Małgorzata'', Gombrowicz, podbój Meksyku), ale podoba mi się, że krytykuje polską szkołę publiczną - ową pożalowania godną wylęgarnię bandytów i idiotów, którą Giertych na próżno usiłował uleczyć. Pozdrawiam

anonim, December 2, 2009 16:22 Skomentuj komentarz



http://akademiafamilijna.pl/component/content/article/3-aktualnopci/36-kilka-ss-karach

Kilka słów o karach
Piątek, 09. Styczeń 2009 11:18

Jeśli chcemy, żeby stosowane przez nas kary były skuteczne, trzymajmy się pewnych reguł. Kary powinny być:
NIELICZNE
Nie mogą być zbyt liczne: kiedy ciągle kogoś upominamy i bez przerwy na niego krzyczymy, nie przyniesie to żadnego skutku. Nie nadużywajmy tej metody, bo przestanie spełniać rolę wychowawczą

KRÓTKIE
Krótka kara jest dużo efektywniejsza od kary długofalowej. Najważniejsze, żeby dziecko wiedziało, że swoim złym zachowaniem zasłużyło sprawiedliwie na karę. Musi ją otrzymać, nie ma jednak potrzeby, żeby kara trwała całe tygodnie.

PROPORCJONALNE
Kara spada na dziecko za popełniony czyn. Często złość w którą wpadamy sprawia, że kara jest nieadekwatna do popełnionego występku.

WYCHOWAWCZE
Kara ma za zadanie oduczyć dziecko nieodpowiedniego zachowania. Najlepszą karą jest zatem naprawienie tego co zepsuło: jeśli dziecko zostawiło rozsypane zabawki za karę musi pozbierać zabawki swoje i młodszego rodzeństwa. Jeśli chcemy nauczyć je porządku, na nic nie zda nam się, pozbawienie go za karę deseru.

ZROZUMIAŁE
Jeżeli kara ma spełniać rolę wychowawczą, musi być dla dziecka zrozumiałą. Dziecku należy wytłumaczyć, dlaczego nie może oglądać dzisiaj telewizji. Najważniejsze, żeby dziecko przeprosiło za to co zrobiło.

NATYCHMIASTOWE
W przypadku małych dzieci kara powinna nastąpić natychmiast po złym zachowaniu. Jeśli ukarzemy dziecko dopiero następnego dnia, kara taka nie będzie skuteczna.

Dzieci w wieku 9 -10 lat mogą same zastanowić się nad karą, na którą zasłużyły swoim nieodpowiednim zachowaniem.

UPRZEDZAJMY DZIECI O KARZE
Nasze działanie będzie skuteczniejsze jeżeli za pierwszym razem wyjaśnimy dzieciom dlaczego nie mają czegoś robić i uprzedzimy je, że zostaną za to ukarane. Za drugim razem należy je już ukarać. Jeśli przewinienia są duże, albo oczywiste, nie ma potrzeby udzielać dziecku pierwszego ostrzeżenia. Należy je ukarać zgodnie z zasadami jakie ustaliliśmy.

Jeśli za każdym razem będziemy grozić dziecku karą przyzwyczai się do naszych słów i będzie wiedziało, że nie stoją za nimi żadne czyny. Trzeba też pamiętać, że każde dziecko jest inne i trzeba być cierpliwym zanim podejmie się jakąś decyzję.

Skomentuj notkę
31 sierpnia 2008 (niedziela), 20:32:32

Rozpoznaje twarze

Elektroniczny łowca głów

gazeta.pl, awe, PAP, 2007-12-03

Władze Warszawy chcą w przyszłym roku wypróbować, a potem kupić system rozpoznający twarze przechodniów, na podstawie nagrań kamer monitoringu - ujawnia "Dziennik".

Jak miałby działać ten system? Wykorzystane będą kamery monitoringu miejskiego - cyfrowe, o najlepszych parametrach obrazu. Ich sygnał zostanie przekazany do bardzo silnych komputerów. - Program wybiera jedną lub kilka klatek na sekundę, to zależy od jego wydajności. Następnie dokonuje detekcji twarzy, czyli odnajduje na obrazie te fragmenty, gdzie widać ludzką twarz - tłumaczy dr inż. Adam Nowosielski z Politechniki Szczecińskiej zajmujący się tą technologią od 8 lat. - Następny etap to ekstrakcja istotnych cech - tłumaczy zawile.

A to właśnie fundament systemu rozpoznawania twarzy - komputer mierzy indywidualne dla każdego człowieka cechy, takie jak rozstaw oczu, odległość oczu od czubka nosa, kącików ust, uszu itp. W ten sposób powstaje geometryczna mapa twarzy, którą komputer porównuje z tak samo przetworzonymi zdjęciami poszukiwanych ludzi. Jeśli uzna, że podobieństwo jest wystarczająco wysokie, wszczyna alarm - wyjaśnia gazeta.

- Ekstrakcja istotnych cech twarzy jest najtrudniejszym elementem. Komputer musi być nauczony interpretowania tych cech bez względu np. na mimikę twarzy, zarost, fryzurę. Dlatego ta technologia cały czas jeszcze się rozwija, a systemy są bardzo drogie - dodaje Nowosielski.

Jego zdaniem system rozpoznawania twarzy, jak każde urządzenie, można oszukać, ale bez takiego komputerowego wspomagania nie da się już obsługiwać setek kamer monitoringu. - Operator po 20 minutach wpatrywania się w ekran jest zmęczony. A system będzie działał całą dobę - wyjaśnia.

Policja liczy, że urządzenia identyfikacji osób zostanie zainstalowane. - Wskazanie nigdy nie będzie pewne na sto procent, ale stanie się podstawą np. do wylegitymowania człowieka - mówi specjalista od przestępczości komputerowej Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji.

Test systemu w Warszawie ma odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę komputery potrafią i ile będą kosztować. Władze Warszawy zwróciły się do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego o wsparcie z unijnych funduszy. Na kilka projektów związanych z bezpieczeństwem - w tym rozpoznawanie twarzy - urzędnicy chcą 230 mln zł - podaje "Dziennik".


Kategorie: obserwator, _blog


Słowa kluczowe: inwigilacja, rozpoznawanie twarzy, monitoring


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.