Słowo kluczowe: WiFi


2 stycznia 2019 (środa), 20:05:05

Coś o 5G

Zainteresowałem się i znalazłem, że ...

Kluczowe wymagania wydajnościowe zdefiniowane przez ITU dla sieci 5G:

  • Przepływność do 20 Gb/s w łączu do terminala („w dół”)
  • Przepływność do 10 Gb/s w łączu do sieci („w górę”)
  • Opóźnienia na poziomie 4 ms dla zastosowań eMBB i 1 ms dla zastosowań URLLC
  • Efektywność widmowa do 30 bit/s/Hz
  • Poziom błędów dla zastosowania URLLC na poziomie 10^-5

Znam się nieco na GSM, wiem jak robili 2G, 3G, na czym polega 4G (czyli używane przeze mnie LTE) ale te wymagania mnie szokują. Czy to się da zrobić? Czy da się upchać 30 bitów w 1Hz?

Coraz bardziej wydaje mi się, że jest to magia.


Kategorie: _blog, zawodowe, telekomunikacja


Słowa kluczowe: 5g, 4g, 3g, lte, gsm, wifi, wimax, umts, sieci komórkowe, telefonia, internet


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
P:-1
2 kwietnia 2018 (poniedziałek), 10:35:35

Manipulacja lewaków na przykładzie GMO i WiFi

Dwa teksty, dość dobrze obrazują dzisiejszą manipulacje:

GMO-entuzjasta

Kinga Dunin, Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka

28 marca 2018

Czy rzeczywiście po jednej stronie mamy dobrze potwierdzone naukowe dowody, mówiące o przydatności i zaletach GMO, a po drugiej pseudonaukę, rozmaite grupy interesu, otumanioną opinię publiczną i zależne od niej rządy?

Niektórzy wierzą w leczniczą moc homeopatii, inni w szkodliwość szczepień. Chociaż po wielokroć wykazywano im brak naukowych podstaw takich twierdzeń, i tak mają swoje własne dowody, badania i autorytety.

Jak na tym tle wygląda spór o rolnicze zastosowanie GMO, żywność? Czy jest to analogiczna sytuacja i – jak twierdzi Marcin Rotkiewicz w książce W królestwie Monszatana – po jednej stronie mamy dobrze potwierdzone naukowe dowody, mówiące o przydatności i zaletach GMO, a po drugiej pseudonaukę, rozmaite grupy interesu, otumanioną opinię publiczną i zależne od niej rządy? Po stronie zła stoi Greenpeace, a po stronie dobra koncerny takie jak Monsanto? Czy może jednak mamy tu do czynienia ze sporem, w którym racje są podzielone? Tego autor raczej nie bierze pod uwagę, skupiając się na demaskowaniu „ekologistów”.

W tym porównaniu przekonań anty-GMO do innych antynaukowych, chociaż powołujących się na naukę twierdzeń, jedno nie pasuje. Przeciwnicy GMO nie zajmują miejsca analogicznego do antyszczepionkowców i innych pseudonaukowych szarlatanów – ich znaczenie nie jest marginalne. Na całym świecie stawia się słabsze lub silniejsze zapory przed niekontrolowanym rozprzestrzenianiem się upraw GMO i wprowadzaniem nowych odmian roślin. Czy naprawdę wszystko da się sprowadzić do zderzenia rozumu z pseudorozumem, z którego niestety i zupełnie nie wiadomo dlaczego zwycięsko wychodzi ten drugi?

Z pewnego punktu widzenia Rotkiewicz ma rację. Kiedy trzymamy się ściśle nauki – przy obecnym stanie wiedzy – wiele argumentów przeciwników GMO nie wytrzymuje naukowych sprawdzianów. Wiem, że dla przeciwników GMO nie jest to oczywiste, ale załóżmy, że tak jest. To, że GMO nie ma wyraźnych szkodliwych skutków dla zdrowia (nie więcej niż inne produkty) oraz że transgeniczne rośliny mają różne pożyteczne właściwości, wydaje się tezami lepiej udowodnionymi niż przeciwne. Skąd więc te protesty?

Zdaniem Rotkiewicza stoją za tym interesy. Rolnictwa organicznego, obawiającego się konkurencji. Instytucjonalne interesy takich organizacji jak Greenpeace, dla której walka z GMO okazała się korzystna wizerunkowo i finansowo, więc nie opłaca się zmieniać zdania. Konkretnych osób, które robią karierę, podsycając społeczne lęki, co zawsze lepiej się sprzedaje niż przyzwoita popularyzacja wiedzy. Lęki te także są istotną barierą dla szerszego wprowadzenia GMO, a wynikają one z głęboko ugruntowanej wiary, że istnieje jakiś naturalny (lub boski) porządek, w który człowiek nie powinien ingerować. No i z ignorancji. Ludzie, chociaż są przeciwni GMO, nie potrafią przeważnie rozszyfrować tego skrótu albo uważają, że jest to żywność, do której wprowadzono jakieś geny, czyli obce ciała, normalnie w roślinach nie występujące.

Podejrzenia może budzić jednak fakt, iż Rotkiewicz na przeciwników wybrał rzeczywiście hochsztaplerów, którym udowodniono błędy albo naukowe nadużycia, ludzi bez biologicznego wykształcenia, ideologów i mitotwórców posługujących się nietrafnymi metaforami. Z pewnością GMO to nie przerażające i budzące odruchową odrazę hybrydy roślinno-zwierzęce. Trudno jednak uwierzyć, że naprawdę w środowiskach cenionych naukowców nie ma nikogo, czyj sceptycyzm wobec GMO nie byłby tak łatwy do wydrwienia. Podobnie jak w to, że ekologiści powszechnie przekupują naukowców, a Monsanto jedynie czasem wpłaca parę groszy na fundusz jakiegoś uniwersytetu, gdzie pracuje popierający ich badacz.

Rotkiewicz słusznie przypomina nam, że prawie nic z tego, co jemy (poza runem leśnym), nie jest naturalne – zboża i inne uprawne rośliny nie powstały w wyniku doboru naturalnego tylko jako efekty żmudnych działań ludzkich, czyli krzyżowania roślin, a ostatnio także indukowanej mutagenezy (modyfikacji DNA wywoływanej np. promieniowaniem elektromagnetycznym). GMO to tylko następny krok związany z postępami wiedzy na tej samej drodze. I, jak nas przekonuje, efekty hodowlanych działań człowieka na przestrzeni wieków były dużo bardziej nieprzewidywalne niż kontrolowane i naukowo wyjaśnione mechanizmy wynalazków biotechnologii.

Trudno uwierzyć, że ekologiści powszechnie przekupują naukowców, a Monsanto jedynie czasem wpłaca parę groszy na fundusz jakiegoś uniwersytetu, gdzie pracuje popierający ich badacz.

Wydaje mi się to dość demagogicznym rozumowaniem. Istnieje bowiem ogromna różnica w skali i czasie. Błędy pierwszych rolników – biorąc pod uwagę wielkość populacji, wielkość zasiewów, czas oczekiwania na nowe odmiany – mogły być łatwo skorygowane przez naturę. Oczywiście dziś i to – tworzenie nowych krzyżówek – przebiega szybciej i na dużo większą skalę, jednak biotechnologia oferuje zmiany jeszcze szybsze i mogące mieć wymiar globalny. Jeśli więc istnieje jakieś związane z tym ryzyko jest ono dużo większe.

Jestem gotowa uwierzyć naukowcom, że złoty ryż ma więcej witaminy A niż normalny i byłby nieocenioną pomocą dla dzieci dotkniętych niedoborami, nie mam jednak już takiej pewności – mimo zapewnień Rotkiewicza – że potrafimy przewidzieć i oszacować wszelkie długoterminowe skutki wprowadzania nowych technologii. Jeśli chodzi o zachowanie bioróżnorodności autor podaje wiele argumentów na rzecz tezy, że nie zostałby ona zagrożona, czy można jednak naukowo udowodnić, że dziś jesteśmy w stanie przewidzieć wszelkie przyszłe zagrożenia? Trudno też przewidzieć wszystkie skutki społeczne. Czy można np. zaufać wielkim koncernom, że korzyści społeczne postawią ponad zyskiem?

Warto więc wziąć pod uwagę potencjalne skutki uboczne, nie tylko te związane z GMO jako takim, ale też z całym systemem społeczno-gospodarczym. Nie można całkowicie pomijać kontekstu, w którym rolnictwo funkcjonuje. Z tego, że można mieć wątpliwości co do istnienia silnego związku przyczynowego między samobójstwami rolników w Indiach a wprowadzeniem GMO (takie zależności nigdy nie są jednoczynnikowe), wcale nie wynika, że wiemy, jaki wpływ na życie społeczeństw miałoby całkowite uwolnienie GMO spod kontroli i zdanie się na rynek zdominowany przez kilku producentów.

Warto wziąć pod uwagę potencjalne skutki uboczne, nie tylko te związane z GMO jako takim, ale też z całym systemem społeczno-gospodarczym.

Biotechnologia daje ogromne możliwości, ale jeśli za to, jak możliwości te będą wykorzystane, mają odpowiadać wielkie korporacje, a nawet rządy, którym obywatele dość powszechnie nie ufają, to opór społeczny przestaje się wydawać aż tak irracjonalny, nawet jeśli używane argumenty są nie dość naukowe. Natomiast strategia mocnego sprzeciwu, bez wchodzenia w niuanse, po prostu okazuje się skuteczna. Trudno też uznać za całkiem nieracjonalny lęk, że ludzka ekspansja zaczyna zagrażać naszej planecie.

Myślę, że rolnictwo wykorzystujące GMO nie zniknie, co więcej będzie się rozwijało, ale rozumiem też działania, które mają na celu powstrzymanie tego rozwoju, a w konsekwencji pewno tylko go spowolnią. Może jedno i drugie jest nam potrzebne: naukowy rozum instrumentalny i optymistyczny oraz społeczny konserwatywny opór, studzący entuzjazm. Może rzeczywiście, jak dowodzi autor, ryzyko jest niewielkie, a możliwości kontroli wystarczające – tego jednak do końca naukowo udowodnić się nie da. Można powiedzieć, że kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, ale mamy też prawo do unikania ryzyka.

Jeśli miałabym opowiedzieć się po którejś ze stron, to byłaby to strona zwolenników GMO i nie jest to nagłe oświecenie po przeczytaniu książki Rotkiewicza, co nie znaczy, że nie dostrzegam jej zalet. Bardzo przystępnie jest w niej wyjaśnione, czym są i jakie mają właściwości genetycznie zmodyfikowane rośliny oraz jak się je robi. Są też odpowiedzi na wiele argumentów przeciwników GMO, czy przekonujące, to już muszą ocenić czytelnicy. Jak to w takich sporach bywa – nieprzekonanych nie przekonają. Jest też w tej książce, jak dla mnie, zbyt duża dawka GMO-entuzjazmu przy jednoczesnym braku otwartości na jakiekolwiek argumenty drugiej strony czy chociażby wiary w dobre intencje. Zbyt widoczne zamiary perswazyjne nie zawsze dobrze robią przekazowi, który chce uchodzić za obiektywny, i kiedy ktoś przekonuje nas zbyt intensywnie, skutek często bywa odwrotny.

GMO to oczywiście temat, który może być wykorzystywany politycznie, chociaż nigdy nie stał się ważnym elementem w kampaniach. Z analizy poglądów kandydatów do Sejmu w 2015 roku wynika, że najwięcej zwolenników dopuszczenia w Polsce upraw GMO było w Razem i Nowoczesnej, natomiast Zjednoczona Lewica była przeciw. Skrajnie przeciwny GMO był PiS. PO-PSL także chciało Polski wolnej od GMO.

Marcin Rotkiewicz, W królestwie Monszatana. GMO, gluten i szczepionki, Czarne 2017

WiFi-entuzjasta

pasta z Kingi Dunin

 

31 marca 2018

Czy rzeczywiście po jednej stronie mamy dobrze potwierdzone naukowe dowody, mówiące o przydatności i zaletach WiFi, a po drugiej pseudonaukę, rozmaite grupy interesu, otumanioną opinię publiczną i zależne od niej rządy?

Niektórzy wierzą w leczniczą moc homeopatii, inni w szkodliwość szczepień. Chociaż po wielokroć wykazywano im brak naukowych podstaw takich twierdzeń, i tak mają swoje własne dowody, badania i autorytety.

Jak na tym tle wygląda spór o domowe zastosowanie WiFi, Internetu? Czy jest to analogiczna sytuacja i – jak twierdzi Marcin Rotkiewicz w książce W królestwie bezprzewodu – po jednej stronie mamy dobrze potwierdzone naukowe dowody, mówiące o przydatności i zaletach WiFi, a po drugiej pseudonaukę, rozmaite grupy interesu, otumanioną opinię publiczną i zależne od niej rządy? Po stronie zła stoi Stowarzyszenie STOP ZET a po stronie dobra koncerny takie jak CISCO czy T-Mobile? Czy może jednak mamy tu do czynienia ze sporem, w którym racje są podzielone? Tego autor raczej nie bierze pod uwagę, skupiając się na demaskowaniu „torturowanych elektronicznie”.

W tym porównaniu przekonań anty-WiFi do innych antynaukowych, chociaż powołujących się na naukę twierdzeń, jedno nie pasuje. Przeciwnicy WiFi nie zajmują miejsca analogicznego do antyszczepionkowców i innych pseudonaukowych szarlatanów – ich znaczenie nie jest marginalne. Na całym świecie stawia się słabsze lub silniejsze zapory przed niekontrolowanym rozprzestrzenianiem się WiFi w szkołach i wprowadzaniem nowych częstotliwości. Czy naprawdę wszystko da się sprowadzić do zderzenia rozumu z pseudorozumem, z którego niestety i zupełnie nie wiadomo dlaczego zwycięsko wychodzi ten drugi?

Z pewnego punktu widzenia Rotkiewicz ma rację. Kiedy trzymamy się ściśle nauki – przy obecnym stanie wiedzy – wiele argumentów przeciwników WiFi nie wytrzymuje naukowych sprawdzianów. Wiem, że dla przeciwników WiFi nie jest to oczywiste, ale załóżmy, że tak jest. To, że WiFi nie ma wyraźnych szkodliwych skutków dla zdrowia (nie więcej niż inne produkty) oraz że bezprzewodowe routery mają różne pożyteczne właściwości, wydaje się tezami lepiej udowodnionymi niż przeciwne. Skąd więc te protesty?

Zdaniem Rotkiewicza stoją za tym interesy. Producentów kabli, obawiających się konkurencji. Instytucjonalne interesy takich organizacji jak STOP ZET, dla której walka z WiFi okazała się korzystna wizerunkowo i finansowo, więc nie opłaca się zmieniać zdania. Konkretnych osób, które robią karierę, podsycając społeczne lęki, co zawsze lepiej się sprzedaje niż przyzwoita popularyzacja wiedzy. Lęki te także są istotną barierą dla szerszego wprowadzenia WiFi, a wynikają one z głęboko ugruntowanej wiary, że istnieje jakiś naturalny (lub boski) porządek pół elektromagnetycznych, w który człowiek nie powinien ingerować. No i z ignorancji. Ludzie, chociaż są przeciwni WiFi, nie potrafią przeważnie rozszyfrować tego skrótu albo uważają, że jest to promieniowanie jak z broni jądrowej, jakieś obce fale, normalnie w życiu nie występujące.

Podejrzenia może budzić jednak fakt, iż Rotkiewicz na przeciwników wybrał rzeczywiście hochsztaplerów, którym udowodniono błędy albo naukowe nadużycia, ludzi bez technologicznego wykształcenia, ideologów i mitotwórców posługujących się nietrafnymi metaforami. Z pewnością WiFi to nie przerażające i budzące odruchową odrazę hybrydy Ethernetu i krótkofalówek. Trudno jednak uwierzyć, że naprawdę w środowiskach cenionych naukowców nie ma nikogo, czyj sceptycyzm wobec WiFi nie byłby tak łatwy do wydrwienia. Podobnie jak w to, że torturowani elektronicznie powszechnie przekupują naukowców, a CISCO jedynie czasem wpłaca parę groszy na fundusz jakiegoś uniwersytetu, gdzie pracuje popierający ich badacz. Rotkiewicz słusznie przypomina nam, że prawie nic z tego, co robimy z komputerem nie jest naturalne – przesył informacji nie powstaje w wyniku doboru naturalnego tylko jako efekty żmudnych działań ludzkich, czyli krzyżowania kodów źródłowych, a ostatnio także broadcastu TCP/IP (modyfikacji sygnału w przewodzie wywoływanej np. promieniowaniem elektromagnetycznym). WiFi to tylko następny krok związany z postępami wiedzy na tej samej drodze. I, jak nas przekonuje, efekty programistycznych działań człowieka na przestrzeni wieków były dużo bardziej nieprzewidywalne niż kontrolowane i naukowo wyjaśnione mechanizmy wynalazków informatyki.

Wydaje mi się to dość demagogicznym rozumowaniem. Istnieje bowiem ogromna różnica w skali i czasie. Błędy pierwszych telegrafistów – biorąc pod uwagę ilość informacji, wielkość anten, czas oczekiwania na odpowiedź – mogły być łatwo skorygowane przez społeczną kontrolę. Oczywiście dziś i to – tworzenie nowych pakietów TCP/IP – przebiega szybciej i na dużo większą skalę, jednak informatyka oferuje zmiany jeszcze szybsze i mogące mieć wymiar globalny. Jeśli więc istnieje jakieś związane z tym ryzyko jest ono dużo większe.

Jestem gotowa uwierzyć naukowcom, że WiFi b/c/g/n ma więcej przepustowości niż normalny sygnał w kodowaniu Morsem i byłby nieocenioną pomocą dla dzieci dotkniętych cyfrowym wykluczeniem, nie mam jednak już takiej pewności – mimo zapewnień Rotkiewicza – że potrafimy przewidzieć i oszacować wszelkie długoterminowe skutki wprowadzania nowych technologii. Jeśli chodzi o zachowanie elektromagnetycznej czystości środowiska autor podaje wiele argumentów na rzecz tezy, że nie zostałby ona zagrożona, czy można jednak naukowo udowodnić, że dziś jesteśmy w stanie przewidzieć wszelkie przyszłe zagrożenia? Trudno też przewidzieć wszystkie skutki społeczne. Czy można np. zaufać wielkim koncernom, że korzyści społeczne postawią ponad zyskiem?

Warto więc wziąć pod uwagę potencjalne skutki uboczne, nie tylko te związane z WiFi jako takim, ale też z całym systemem społeczno-gospodarczym. Nie można całkowicie pomijać kontekstu, w którym komunikacja funkcjonuje. Z tego, że można mieć wątpliwości co do istnienia silnego związku przyczynowego między samobójstwami informatyków w Indiach a wprowadzeniem WiFi (takie zależności nigdy nie są jednoczynnikowe), wcale nie wynika, że wiemy, jaki wpływ na życie społeczeństw miałoby całkowite uwolnienie WiFi spod kontroli i zdanie się na rynek zdominowany przez kilku producentów routerów.

Informatyka daje ogromne możliwości, ale jeśli za to, jak możliwości te będą wykorzystane, mają odpowiadać wielkie korporacje, a nawet rządy, którym obywatele dość powszechnie nie ufają, to opór społeczny przestaje się wydawać aż tak irracjonalny, nawet jeśli używane argumenty są nie dość naukowe. Natomiast strategia mocnego sprzeciwu, bez wchodzenia w niuanse, po prostu okazuje się skuteczna. Trudno też uznać za całkiem nieracjonalny lęk, że ludzka ekspansja zaczyna zagrażać naszej planecie.

Myślę, że komputery wykorzystujące WiFi nie znikną, co więcej będą się rozwijać, ale rozumiem też działania, które mają na celu powstrzymanie tego rozwoju, a w konsekwencji pewno tylko go spowolnią. Może jedno i drugie jest nam potrzebne: naukowy rozum instrumentalny i optymistyczny oraz społeczny konserwatywny opór, studzący entuzjazm. Może rzeczywiście, jak dowodzi autor, ryzyko jest niewielkie, a możliwości kontroli wystarczające – tego jednak do końca naukowo udowodnić się nie da. Można powiedzieć, że kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, ale mamy też prawo do unikania ryzyka.

Jeśli miałabym opowiedzieć się po którejś ze stron, to byłaby to strona zwolenników WiFi i nie jest to nagłe oświecenie po przeczytaniu książki Rotkiewicza, co nie znaczy, że nie dostrzegam jej zalet. Bardzo przystępnie jest w niej wyjaśnione, czym są i jakie mają właściwości bezprzewodowo podłączane komputery oraz jak się je robi. Są też odpowiedzi na wiele argumentów przeciwników WiFi, czy przekonujące, to już muszą ocenić czytelnicy. Jak to w takich sporach bywa – nieprzekonanych nie przekonają. Jest też w tej książce, jak dla mnie, zbyt duża dawka WiFi-entuzjazmu przy jednoczesnym braku otwartości na jakiekolwiek argumenty drugiej strony czy chociażby wiary w dobre intencje. Zbyt widoczne zamiary perswazyjne nie zawsze dobrze robią przekazowi, który chce uchodzić za obiektywny, i kiedy ktoś przekonuje nas zbyt intensywnie, skutek często bywa odwrotny.

WiFi to oczywiście temat, który może być wykorzystywany politycznie, chociaż nigdy nie stał się ważnym elementem w kampaniach. Z analizy poglądów kandydatów do Sejmu w 2015 roku wynika, że najwięcej zwolenników dopuszczenia w Polsce powszechnego WiFi było w Razem i Nowoczesnej, natomiast Zjednoczona Lewica była przeciw. Skrajnie przeciwny WiFi był PiS. PO-PSL także chciało Polski wolnej od WiFi.

Kategorie: media


Słowa kluczowe: manipulacja, media, dunin, wifi, gmo


Komentarze: (0)

Skomentuj notkę
5 lutego 2007 (poniedziałek), 09:43:43

Protokoły warstwy 2 (L2 wg ISO)

Dziś w poniedziałek nosiło mnie aby zamieścić tu taki sobie obrazek obrazujący w jaki sposób pewne idee zawarte w opisach protokołów warstwy drugiej modelu ISO/OSI przechodziły do innych opisów.

Tak mnie nosiło, że namalowałem to sobie w VISIO. Strzałki oraz ułożenie od lewej do prawa obrazuje przenoszenie się pewnych idei pomiędzy standardami. Np. rozwiązania ATM wykorzystały całą ideologię interfejsów liniowych sieci SDH, które skorzystały z metod multipleksowania strumieni wypracowanych wcześniej w rozwiązaniach PDH. Frame Relay zaczerpnął z X.25 sposoby komunikowania się użytkownik a z siecią określając interfejs abonencki i interfejsy między sieciowe, ale komunikacja wewnątrz sieciowa jest całkowicie dowolnie kształtowana, przez dostawcę rozwiązania. I tak można by pisać, i pisać ale w myśl zasady, że jeden obrazek to 1000 słów więcej nic nie napiszę zostawiając obrazek.

ISO warstwa 2 - protokoły

I jeszcze drobna uwaga do antysemitów odwiedzających mój serwis: Protokoły L2 nie maja nic wspólnego z "Protokołami mędrców Syjonu".


Kategorie: telekomunikacja, informatyka, _blog


Słowa kluczowe: protokoły warstwy 2, model ISO/OSI, ATM, Ethernet, WiFi, WiMax, DSL, SDH, PDH


Pliki


Komentarze: (2)

anonim, February 5, 2007 15:13 Skomentuj komentarz


Za Wikipedią:

Protokoły Mędrców Syjonu (ros. Протоколы Сионских мудрецов) – dokument opisujący rzekome plany osiągnięcia przez Żydów globalnej dominacji. Protokoły zostały sfabrykowane, jak twierdzą historycy, przez rosyjską tajną policję Ochrana aby obwinić Żydów o spowodowanie ówczesnych problemów politycznych i społecznych Rosji. Zostały napisane przez M. Golovinskiego, rosyjskiego współpracownika cara Mikołaja II, i były oparte na wczesnej publikacji Maurycego Joly'ego łączącej Napoleona III z Niccolò Machiavellim.

Encyklopedia Britannica opisuje protokoły jako sfałszowany dokument, który służył za pretekst i uzasadnienie antysemityzmu na początku XX wieku (ang. "fraudulent document that served as a pretext and rationale for anti-Semitism in the early 20th century"). Znaczna większość historyków w Stanach Zjednoczonych i Europie zgadza się od dawna, że dokument jest fałszywy, a w 1993 roku sąd okręgowy w Moskwie wydał nawet w tej sprawie formalne orzeczenie, stwierdzające, że Protokoły zostały sfabrykowane, oddalając powództwo o oszczerstwo wytoczone przez ultranacjonalistyczną organizację Pamjat', która posługiwała się nimi w swoich antysemickich publikacjach.

Protokoły przyjmowane są jako prawdziwe w tych rejonach świata, gdzie dominują krytyczne opinie na temat Żydów czy Izraela, a także m.in. w Japonii, gdzie wiele osób uważa je za podręcznik przejmowania władzy. W obecnych konfliktach na Bliskim Wschodzie Protokoły są wykorzystywane jako dowód żydowskiego spisku. Dały też one początek współczesnej literaturze spiskowej, jak "None Dare Call it Conspiracy" (Niech nikt nie nazywa tego spiskiem) czy "Conspirators Hierarchy: the Committee of 300" (Hierarchia konspiratorów: Komitet 300). (...)

w34, September 8, 2010 14:20 Skomentuj komentarz


Brakuje też:
- technik dostępowych bazujących na 802 a działających na DSL (G.729?, 722? jaka to norma?)
- problemów kładzenia protokołów L2+/L3 wprost na DWDM a więc to co się zwie MP-labda-S
- cyferki z normami do Metro Ethernet - w końcu to... się już normalizuje
- Bluetootha z 802.15, zwłaszcza, że ten w wersji III jest radiowo zgodny z jakiś WiFi czy WiMax (kurcze, nie pamiętam a czytałem ... tylko czytałem przed snem i nie wiem).
- światłowodowych technik dostepowych na sieciach pasywnych, czyli GPONy i GEPONy.
Skomentuj notkę
8 lipca 2004 (czwartek), 17:48:48

Internet w cenie i niewcenie

1) W hotelu Radison w Warszawie (niedawno otwarty, a więc niezły) można się wpiąć w każdym pokoju albo w telefon, albo w eternet albo po WiFi. Wpięcie przez ethernet pięknym, niebieskim kabelkiem który daje pani w recepcji przy rejestracji kosztuje 90zł za każdy dzień.

Na szczęście, w trosce o bezpieczeństwo gości internet jest tak spreparowany, że nie działa bezpieczny IMAP, SSH, porty 135 itp. i można całą usługę reklamować dzwoniąć na One Touch Service. Rano recepcjonistka z pięknym uśmiechem wyksięguje 90zł i zaprosi na przyszłość twierdząc, że następnym razem będzie lepiej (tzn. taniej?).

2) W kafejce na Stawowej wpięcie po eternecie to wielki problem. "Kable są zakrótkie" odpowiada kwadratowy gość za ladą. O radiu nikt nie słyszał.

3) W Rock Cafe przy Chorzowskiej (dawna Dzierżyńskiego ale kto dziś pamięta Krwawego Feliksa) internet po eterhencie jest za darmo, ale kabelek jest nieco bardziej ordynarny niż w Radisonie. Po prostu 5m skrętki zaciśniętej przez domorosłego sieciowca. Dla przyzwoitości zamówię tu jakąś sałatkę, żeby nie było że nadużywam :-)

Kategorie: informatyka, _blog


Słowa kluczowe: telekomunikacja, Internet, WiFi, informatyka


Komentarze: (3)

Znudzonaa, July 10, 2004 13:57 Skomentuj komentarz


A jaka ta sałatka? :)

pepegi, July 10, 2004 08:07 Skomentuj komentarz


"proszę o chwilę cierpliwości, musimy podłączyć sprzęt, a mamy krótkie kable" - powiedział kolega z zespołu kiedyś na koncercie w knajpce - no i prawie przemianowano kapelę na "Krótkie Kable".

khan-gőör, July 9, 2004 14:50 Skomentuj komentarz


a nie małą czarną Javę?
Skomentuj notkę

Disclaimers :-) bo w stopce coś wyglądającego mądrze można napisać. Wszystkie powyższe notatki są moim © wymysłem i jako takie związane są ze mną. Ale są też materiały obce, które tu przechowuję lub cytuje ze względu na ich dobrą jakość, na inspiracje, bądź ilustracje prezentowanego lub omawianego tematu. Jeżeli coś narusza czyjeś prawa - proszę o sygnał abym mógł czym prędzej naprawić błąd i naruszeń zaniechać.