Hasła na murach - Wojna o Krym
to dlaczego nie można
podzielić się Krymem?
Piotr PJO mi coś przesłał, ale na początek dialog wyglądał tak:
Piotr skopiował i przysłał mi, ale to chyba nie dla mnie. Ale zachowuję sobie, bo to jest inny punkt widzenia, więc warto go znać. W środek wstawiam moje podkreślenie, bo o "bratnich narodach" to ja słuchałem już kiedyś. Wtedy bratnie narody miały się bronić przed złym zachodem w okolicach Kopenhagi.
Polscy Kmicice, którzy jeszcze parę dni temu spodziewali się, że za napisanie na FB sto razy co oni „Putina i Ruskich” dostaną co najmniej po Virtuti Militari – teraz dopytują się najczęściej o dwie sprawy: 1. Jak się wymigać od poboru? 2. Czy jak uciekną na Zachód – to też można ich będzie wziąć do wojska?
Pytania wbrew pozorom nie są takie nieuzasadnione. Lotnisko w Rzeszowie, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Ukrainą, stało się głównym hubem NATO dla dostaw broni i sprzętu woskowego dla sił kijowskich.
Tymczasem najbardziej przerażające jest, że wobec jednostronnej i kłamliwej propagandy wojennej w polskich mediach – Polacy nie zdają sobie sprawy ze skali zaangażowania naszego państwa w wojnę na Ukrainie.
Równolegle bowiem ze straszeniem „złą Rosją” – rząd w Warszawie śle mylące sygnały, że nie posunie się za daleko i nie wmiesza Polski w konflikt na Ukrainie. A zarazem Polska jest wykorzystywana do przedłużania walk, przekazywania ogromnych ilości broni i sprzętu Siłom Zbrojnym Ukrainy – słowem w poważny sposób naruszany jest status strony niewojującej.
Niestety, ale większość Polaków nie zdaje sobie sprawy, że Warszawa właściwie powtarza wszystkie prowokacyjne, agresywne i nieodpowiedzialne zachowania Kijowa, które doprowadziły do obecnej tragedii.A przecież nie ma też chyba wątpliwości, że pomimo, a może właśnie w związku z żywiołową sympatią okazywaną imigrantom ukraińskim – chcemy się trzymać z dala od samego konfliktu i nie chcemy pod żadnym pozorem dać się w niego wciągnąć. Oby działało to też tonująco na władze polskie, które zresztą nie mają innego wyjścia niż ściśle wykonywać instrukcje NATO. Te zaś są jasne – unikać bezpośredniego udziału, ale podtrzymywać ukraińską wolę walki, by przedłużyć rozlew krwi i zwiększyć skalę zniszczeń. Co jednak nie oznacza, że ktoś nie wymyśli jak wmieszać w wojnę samą III RP, bez konieczności bezpośredniego angażowania państw zachodnich. Radosne rozdysponowanie przez Waszyngton polskimi samolotami MiG-29 na rzecz Ukrainy świadczy o tym, że NATO nie zrezygnowało wcale ze swoim podżegackich działań na Wschodzie.
W tej sytuacji obecne władze Polski znajdują się między młotem a kowadłem. Nie ma przecież wątpliwość, że jesteśmy następną ofiarą zachodniej prowokacji. Instrukcje i rozkazy z Waszyngtonu i Londynu każą nam prowokować Rosję, de facto uczestniczyć w konflikcie po stronie kijowskiej junty, a wszystko to bez świadomości, że jeśli jakieś działanie polskie zostanie uznane za akt agresji wobec Rosji – wówczas NATO może swobodnie uznać się za zwolnione od zobowiązań bardzo luźno zakreślony art. 4 i 5 Paktu. Czy lekcja Ukrainy niczego nas nie nauczyła? Biednym Ukraińcom wciśnięto broń do ręki, obiecano wszelkie wsparcie – byle tylko napadli na Donbas, wymordowali jego mieszkańców i sprowokowali wojnę światową, w której to strzelający jako pierwszy Zachód miałby zatriumfować. Rosja udaremniła ten plan, pacyfikacja (dla czytelników nieobytych z polszczyzną – to znaczy zaprowadzenie pokoju) i denazyfikacja Ukrainy są tylko kwestią czasu – czy więc teraz rolę zapalnika miałaby przejąć Polska? Oby tak się nie stało, choć bezwzględna cenzura wojenna w Polsce i niemal na całym Zachodzie skutecznie utrudniają ujawnienie brudnej gry prowokatorów wojennych.
Równocześnie sytuacja w przygranicznych województwach Polski jest dramatyczna, a nieudolność władz państwowych, pozostawiających całą opiekę nad imigrantami ochotnikom, NGO i samorządom – sprawia wrażenie celowego sabotażu. Moja starsza córka, niemal od początku jest na granicy przewożąc przybyszów, wożąc dary, ja sam nie mogłem nie wpłacić na fundusz pomocy dla nich organizowany przez Czerwony Krzyż – ale przecież to nie są metody rozwiązania problemu! Nie można się dziwić samym Ukraińcom. Decyzja o likwidacji wszelkich ograniczeń granicznych, jak przyznawane benefity (dostęp do darmowej ochrony zdrowia, bezpłatny transport publiczny, zapowiedź objęcia polskim systemem zasiłkowym, wprawdzie mniej niż żadnym, ale jednak…) to poważne zachęty do przyjazdu.
Nie ukrywam, że już widziałem coś podobnego, relacjonując jako reporter wojnę w Kosowie. Wówczas również strona agresywna, czyli Albańczycy – została arbitralnie decyzją amerykańsko-europejską uznana za „ofiary”, w związku ogromna fala imigracyjna ruszyła na Europę (nb. tworząc podstawy czynnej do dziś mafii kosowskiej, jednej z najgroźniejszych organizacji przestępczych). Teraz coś dokładnie takiego samego dzieje się na Ukrainie.
To nie ucieczka, bo uciekać nie ma przed czym wobec przebiegu, skali i zakresu rosyjskiej operacji wojskowej, choć oczywiście strach jest rzeczą jak najbardziej ludzką i na wojnie zawsze należy spodziewać się najgorszego. Ale nie, to przede wszystkim jest bieg do celu – do lepszego życia w Europie, po 8 latach oligarchiczno-nazistowskiej degeneracji i rozkradania Ukrainy.
Tak czy inaczej fakty są takie, że mamy już w Polsce ponad milion nowych przybyszów, tymczasem Zachód ani nie spieszy się do przejęcia choć części z nich – ani konkretnej, finansowej pomocy w ich utrzymaniu i organizacji dalszego pobytu. Tylko broń i amunicja płyną na Ukrainę szerokimi strumieniami. A przecież nikt nigdy nie zakończył żadnej wojny wysyłaniem wielkiej ilości broni i stosu zachęt do jej użycia. Tymczasem zamiast armat - potrzebny jest kompleksowy program pomocy dla uchodźców, finansowania ich pobytu, zbilansowania kosztów ponoszonych w poszczególnych działach gospodarki polskiej, na czele z ochroną zdrowia i transportem. To jest czas pilnego planowania i DZIAŁANIA humanitarnego i pokojowego – a nie wymyślania co robić, żeby ta wojna potrwała jak najdłużej.
Nie ukrywam, że nagłe przyspieszenie historii i mnie zdziwiło, choć nie mogę powiedzieć, by szczególnie zmartwiło.
Oczywiście, fakt, że do rosyjskiej operacji wojskowej na Ukrainie musiało dość – jest bardzo zasmucający i tragiczny. Stąd ważne, byśmy rozumieli, że odpowiedzialność za ten rozlew krwi spada przede wszystkim na Zachód zachęcający i przymuszający Ukrainę do agresji na Donbas i Rosję. To Zachód, a zwłaszcza USA i UK są wspólnym wrogiem Ukraińców, Rosjan i Polaków i jak długo nie zrozumiemy tej oczywistej prawdy – tak długo nasze bratnie narody będą rozgrywane przeciw sobie.
Sam konflikt jest oczywiście bardzo na rękę zachodnim elitom, które mogą dzięki niemu przedłużyć stan nadzwyczajny, dotąd tłumaczony pandemią COVID-19, która zniknęła równie gwałtownie, jak się pojawiła. Propaganda wojenna, wzrost nastrojów militarystycznych i jingoism tradycyjnie też pozwalają ukryć i odsunąć w czasie kolejne nieuchronne załamanie globalnego kapitalizmu. A co będzie dalej? A czy musi być jakieś „dalej”?
Przecież jak u Orwella – Oceania może już zawsze pozostać na wojnie czy to z Eurazją, czy ze Wschódazją i przecież nikt się nawet nie dowie, czy walki naprawdę się toczą. Wystarczy sam medialny stan wojenny, uzasadniający cenzurę, represje wobec ruchów pacyfistycznych, drożyznę, ciągły wzrost nierówności społecznych, napięć rasowych i etnicznych.
Zachód stacza się nieuchronnie w realia totalistyczne, faszystowskie – umotywowane m.in. nienawiścią do Wschodu, także w wymiarze ideologicznym jako zaścianka tradycyjnych wartości, wspólnotowości, słowiańskiej czy szerzej eurazjatyckiej solidarności. Ten podział świata, nowa Żelazna Kurtyna, podobnie jak i zachodnie polowania na pro-rosyjskie czarownice – będą już zapewne zjawiskami stałymi.
Z drugiej jednak strony, by nie popaść w zupełny pesymizm – musimy mieć także świadomość, że konflikt na Ukrainie jest ostatecznym potwierdzeniem końca globalnej hegemonii amerykańskiej. Mniej więcej tak, jak jej początkiem była pierwsza amerykańska napaść na Irak – tak dziś zniweczenie planów zniszczenia Donbasu zamyka okres jednobiegunowości i tak czy inaczej pozwala kolejnym narodom poważnie myśleć o usamodzielnieniu i wyborze własnych ścieżek rozwoju. I tylko serce krwawi, że za ten wielki obrót globalnego zegara – płacić muszą zwykli Ukraińcy. Dlatego im szybciej skończą się walki – tym lepiej. Im szybciej ustanowiony zostanie sprawiedliwy pokój i rozpocznie się odbudowa nowej, demokratycznej, federacyjnej, zdenazyfikowanej i zdeoligarchizowanej Ukrainy – tym szybciej przynajmniej nasza część świata odetchnie, wolna od zachodnich eksperymentów.
Olek napisał:
Nawet dla kogoś, kto pobieżnie śledzi wydarzenia międzynarodowe, ostatnie tygodnie dają wrażenie, że Niemcy są „przychylne” Rosji, m. inn. torpedując sprzedaż Ukrainie broni z innych państw NATO i wiele innych posunięć w polityce zagranicznej. Musisz wiedzieć, że koncepcja STRATEGICZNEGO PARTNERSTWA Niemiec i Rosji jest wpisana z niemieckie myślenie geostrategiczne od początku XX wieku. Warto znać nazwisko Fridricha NEUMAN’a, który stworzył pojęcie Europy Środkowej (Mitteleuropa), jako niezbędnego, naturalnego terytorium wpływu Niemic, dla uzyskania właściwej skali gospodarczej i politycznej oraz nazwisko Karla HAUSHOFFER’a, twórcy koncepcji „wschodniej gospodarki wielkoprzestrzennej Niemiec” i idei BLOKU KONTYNENTALNEGO Niemiec z Rosją, pozwalającego tym dwóm państwom kontrolować politycznie i gospodarczo styk Europy i Azji, a używając swoich wpływów regionalnych stworzyć strefę od Atlantyku - na zachodzie - do Pacyfiku, na wschodzie. Obie te wizje łączą się, a zarazem rodzą konflikt, gdyż zarówno Niemcy, jak i Rosja roszczą sobie prawo do swojej bezpośredniej strefy wpływów na części obszaru Mitteleuropy i to właśnie Polska jest niemal głównym polem konkurencji między Niemcami, a Rosją. Tak więc nawet, jeśli Polska pozostanie w „obozie niemieckim”, pozostając w Unii Europejskiej, a nawet biorąc udział w federalizacji Unii, możemy spodziewać się realizacji rosyjskich interesów w stosunku do Polski, realizowanych w drodze bezpośrednich negocjacji Rosji z Niemcami, z pominięciem polskiego zdania i wpływu. Niemcy i Rosja naturalnie będą dążyły do utrzymania Polski – w sferze gospodarczej i politycznej – jako przedmiotu zależnego od nich. W takim stanie Polska może być nawet bogata i dobra do życia, ale w przypadku zapaści jednego z tych państw, a wzrostu drugiego, Polska może nie utrzymać niepodległości, dlatego potrzebuje być silniejsza!
02-02-2022
Odnotowuję, że coś takiego jest, i jest o tym już coś wiadomo. Istnienie tej doktryny wyjaśnia wiele rzeczy nie tylko w Polsce. Odnotuję sobie tu artykuł z serwisu jagiellonia
„Generał w swej małej publikacji „Siła nauki jest w przewidywaniu” przedstawił nową wojskową doktrynę, która bardziej jest podobna do manipulacji społeczeństwem wroga, niż do wojny prosto w czoło”, pisze ekspert ds. polityki międzynarodowej Molly McKew w artykule dla Politico.
„Właściwie, „reguły wojny” bardzo się zmieniły, – pisze rosyjski generał, – wzrosła rola nie wojskowych sposobów osiągnięcia celów politycznych i strategicznych, które w wielu przypadkach, pod względem ich skuteczności, znacznie przewyższają potęgę broni…wszystko to uzupełnia się środkami wojskowymi o ukrytym charakterze”.
Celem konfrontacji, według Gierasimowa, jest osiągnięcie środowiska stałego niepokoju i konfliktów wewnątrz wrogiego kraju.
Podczas protestów 2014 roku na Ukrainie, Kreml wspierał ekstremistów po obu stronach – siły prorosyjskie, zarówno jak i ukraińskich ultranacjonalistów, aby podsycić konflikt przed bezprawną aneksją Krymu i wojną na wschodzie Ukrainy. Na dodatek wojna informacyjna na dużą skalę i niejednoznaczne środowisko – w którym nikt nie jest przekonany o motywacji drugiego i nikt nie jest bohaterem – właśnie tam Kreml może łatwo kontrolować. Jest to doktryna Gierasimowa w działaniu. […]
Podejście to jest partyzanckie, z zaangażowaniem hackerów, mediów, biznesmenów, wycieku informacji, fałszywych wiadomości oraz z wykorzystaniem zarówno zwykłych, jak i asymetrycznych środków, – podkreśla badaczka Molly McKew, – dzięki Internetowi i mediom społecznościowym, stały się możliwe działania wpływu psychologicznego, o których radzieccy agenci mogli tylko marzyć. Doktryna Gierasimowa rozbudowuje te nowe narzędzia i traktuje nie wojskowe taktyki nie tylko jak środki pomocnicze, lecz także jako najlepszy sposób na zwycięstwo. Taka taktyka jest prawdziwą wojnąMolly McKewEkspert w dziedzinie wojny informacyjnej. Konsultant ds. Polityki Zagranicznej i Strategii.
Molly McKew wzywa do aktywnego i sprecyzowanego przeciwstawiania się zagrożeniu, wzmocnienia obrony i opracowania odpowiednich działań.
Coraz bardziej mi się podoba pomysł pana Putina zakazujący finansowania organizacji politycznych pieniędzmi spoza Rosji.
Wiem, że u nas nie przejdzie, bo przecież nikt w tym zakłamaniu nie wie co to jest organizacja polityczna, co to organizacja społeczna, i dlaczego Sierakowski się cieszy, że nic mu nie mogą zrobić.
A tak jak jest jest dobrze, bo głupi ludzie uwierzą w spontaniczność demonstracji pod sejmem. Aktorzy opłacenie, rekwizyty kupione, sztab i sekretariat działa dobrze, skoro w BIP można wyczytać miejsca i czas kolejnych spontanicznych demonstracji. I nawet wsparcie warszawskiej palestry dla potencjalnych poszkodowanych zadeklarowano... i tylko tych poszkodowanych nie było. Widać policja (ZOMO?) Dostała inne rozkazy niż te przed 11 listopada 2013 gdy chcąc coś wyrazić za pomocą flagi lekko mnie podgazowali.
Inspiracja: wydarzenia w sejmie i pod sejmem, co to jedni zamachem stanu nazywają (Lis) a inni obroną demokracji.
Dopisek miesiąc później: Notka powstała na bieżąco, stąd zapis, że Lis uważa, że to co się działo w sejmie było zamachem stanu. Minęło kilka dni i okazało się, że to co się działo pod sejmem było zamachem stanu (fajnie nazwane "ciamajdanem") a to w sejmie było działaniem demokratycznym.
Czerski na fejsie napisał, dobre więc zachowuję. Ten tekst to kolejny opis znaku czasów, a pod spodem wołanie o mesjasza. Przyjdzie. Ale najpierw przyjdzie antymesjasz.
1. To zawsze była wojna o całą Ukrainę – jej międzynarodową przynależność i kształt polityczny – i ta wojna została przez Rosję wygrana. Ukraina uzyska stowarzyszenie z UE, natomiast kwestia jej ewentualnego akcesu do NATO została definitywnie rozstrzygnięta. Co najmniej dwa regiony (po kolejnej turze wojny prawdopodobnie cały południowy wschód) będą pod polityczną kontrolą Rosji, zapewne pozostając przy tym formalnie częścią Ukrainy. Która stanie się państwem niestabilnym, zawieszonym w limbo, a przy tym workiem bez dna.
2. Wojna jest planem B. Planem A był „miękki” imperializm Unii Euroazjatyckiej; plan ten został wywrócony przez wierzgnięcie Ukrainy niemal na ostatniej prostej, co prawdopodobnie wniosło trudny do przecenienia czynnik emocjonalny. Władymir Władymirowicz może zupełnie serio traktować Majdan jako wyjątkowo brutalny, złośliwy faul Zachodu, czy konkretnie Stanów Zjednoczonych. My oczywiście wierzymy w spontaniczny, oddolny, obywatelski zryw ludzi nam podobnych, którzy pragną żyć w dobrobycie i estetycznym anturażu. Jak było /naprawdę/ nie dowiemy się nigdy.
3. Pomiędzy Zachodem i Rosją istnieje głębokie metafizyczne pęknięcie, które na najgłębszym poziomie uniemożliwia porozumienie. Historia Zachodu jest historią Rozumu. W wieku XXI liberalny Zachód ma więc wspaniałą gospodarkę, silne instytucjonalnie społeczeństwo, które w nic nie wierzy, i potężną armię, pełną kobiet i mężczyzn, których priorytetem jest bezpieczeństwo. Historia Rosji, dla odmiany, jest historią Rosji; dlatego Rosja ma fatalną gospodarkę, słabe społeczeństwo, które może uwierzyć we wszystko, i armię pełną młodych mężczyzn gotowych posłusznie użyźniać każdą ziemię, jaką wskaże dowództwo. Nie trzeba być wybitnym analitykiem, żeby widzieć, co się komu opłaca w sytuacji konfliktu.
4. Reaktywne działania Zachodu celowane są tak, aby wywołać pożądaną reakcję racjonalistycznej agentury w rosyjskiej strukturze społecznej; tę stanowi wykształcona w jelcynowskich czasach doktryny szoku oligarchia, zainteresowana /business as usual/. Jednocześnie jednak sankcje (i kontrsankcje) są i w dłuższej perspektywie będą coraz wyraźniej bronią obosieczną, która wywierając na rosyjskie społeczeństwo presję ekonomiczną może zwiększać i tak wysoką podatność na narrację nacjonalistyczno-izolacjonistyczną, nieodłączny element planu B. Ta zaś wymaga nieustannego paliwa: spirala musi się naciągać, inaczej grozi rozprężeniem w postaci sławetnego ruskiego buntu, czyli krwawej łaźni. Naciąganie spirali oznacza z kolei stałe pogłębianie konfliktu z Zachodem – stąd prowokacja estońska, wznowienie spraw karnych przeciwko Litwinom, którzy odmówili służby w sowieckiej armii i wojna informacyjna (m.in. pogróżki skierowane przeciwko Polsce, czy doniesienia o Finach pragnących włączenia ich kraju do Federacji Rosyjskiej).
5. Metafizyczne pęknięcie między Rosją i Zachodem nie jest przez Zachód dostrzegane. Hegemonia Rozumu to piękna katedra i jak z każdej katedry nie widać z niej niczego poza. Zachód mówi „Tołstoj”, Zachód mówi „Dostojewski”, Zachód nie może się nadziwić, jak też można /tak kłamać/. Przy czym /kłamstwo/ rozumie zgodnie z definicją klasyczną, jako niezgodność słów i rzeczywistości; tę drugą traktując jako coś fundamentalnie oczywistego. Tymczasem bezpośrednim efektem pęknięcia metafizycznego jest to, że rzeczywistość jest po prostu czymś odmiennym z punktu widzenia Rosji i Zachodu, a perspektywy są wzajemnie nieprzekładalne (/kłamstwo/, w które wierzy sto milionów, nie jest kłamstwem, tylko narracją). „Tołstoj” i „Dostojewski” w roli argumentów na rzecz pozornej bliskości kulturowej są tragicznym objawem tego samego nieporozumienia, które styropianowym dziadkom z Wyborczej każe wierzyć w etos przyjaciół Moskali, dobrych intelektualistów, sprzeciwiających się złemu carowi, chociaż opublikowany niedawno przegląd stanu ducha człowieka rosyjskiego ujawnia raczej, że nawet wśród intelektualistów znaczna część upatruje w Putinie zbawcy, przywracającego narodowi rosyjskiemu chwałę i wielkość. W racjonalistycznym świecie Zachodu imperializm z gołą dupą uprawiany jest w miejscach odosobnienia dla nadwyrężonych psychicznie, w uduchowionej Rosji przystoi najpiękniejszym umysłom.
6. W odległej – och, jak odległej w niedzielne wrześniowe popołudnie – perspektywie szczególnie niepokojące jest ściśle racjonalistyczne ufundowanie paradygmatu nieużywania broni jądrowej. Zachód wierzy, że użycie broni jądrowej nikomu się /nie opłaca/, chociaż jest to zdanie prawdziwe tylko w odniesieniu do uderzenia jądrowego pomiędzy supermocarstwami. W rzeczywistości w sytuacji głębokiego konfliktu cywilizacyjnego – a z takim mamy do czynienia, przy czym Rosja uczestniczy w nim jako gracz mający poczucie głębokiego niedowartościowania, przechodzącego w upokorzenie – użycie broni jądrowej może być wywróceniem stolika, radykalnym sposobem sprawdzenia realnej siły papierowych sojuszy; wynik takiego ewentualnego testu jest przy tym oczywisty. Dzisiaj, po ponad pół roku wojny, ten dojmująco nieprzyjemny fakt jest już otwarcie analizowany (np. przez Anne Applebaum w Washington Post).
7. Jeżeli urodziliśmy się po kryzysie kubańskim nigdy nie byliśmy świadkami ważniejszych wydarzeń niż w ciągu minionych miesięcy. Kto tego nie rozumie ten nie rozumie niczego, kto odwraca głowę, mówiąc „ach, dość już o Ukrainie” ten jest głupi w najfatalniejszy z możliwych sposobów. Historia upomniała się o nas, musimy mieć tego świadomość. Jeżeli zachodnia demokracja nie ma być tylko łatwą do zgniecenia wydmuszką – my musimy wypełniać ją treścią. Dziś jeszcze wydaje nam się, że wystarczy spoglądać, jutro może się okazać, że już wczoraj powinniśmy byli nawoływać się, zbierać, gromadzić. Że Europa to nie był nikt inny, ale właśnie my.
Nie wiem. Nie wiem więc nawet na własne potrzeby nie będę wyrokował. W tak prostej sprawie jak nasza brzoza nie jest łatwo, więc zapewne trudniej będzie w sprawie tego samolotu. Trudne będzie również dlatego, że pewnie badać to będzie pani Anodina. Ale mimo tej trudności pewnie wokoło mnie wszyscy będą wiedzieć. Będą wiedzieć albo tak, albo inaczej, będą dyskutować, sądzić, wytaczać argumenty, spierać się… oj, będzie się działo.
Ja nie wiem. Ale wiem, że mój Pan, Jezus Chrystus wie i kontroluje. On jest Panem Wszechświata i zapewne nie siedzi tam w niebie i nie ogląda mądrych mędrców wypowiadających swoje mądre mądrości w TVN24, tylko wie i kontroluje. Wiem też, że zadba o mnie, a winnych rozliczy. Przyjdzie i rozliczy gdyż sądzić będzie żywych i umarłych. To wiem i tego się będę teraz trzymał. Amen!
#1. Dość wcześnie rano chciałem dziś posłuchać radia. Dokonałem wyboru - Polskie Radio program pierwszy, czyli Jedynka. W kuchni słuchałem z iPhona, w samochodzie mam radio. Jedynka to jakaś namiastka tego co znam pod pojęciem "radio" - po prostu tam mówią do słuchacza i nie od razu można się zorientować, że traktują go jak debila.
#2. Aby dodać klimatu w samochodzie przełączyłem się na słuchanie Jedynki na AM. Czętotliwość 225 kHz. Fajnie mieć jeszcze taką możliwość - jak macie, posłuchajcie bo to ciekawe klimaty są. Troszkę zakłóceń, dźwięk przycięty do pasma 9 albo tylko 6kHz (nie pamiętam), trzaski, zakłócenia od sieci energetycznej pod mostami. Polecam!
#3. W wiadomościach o 7.oo wysłuchałem o drugim zamachu w Wołgogradzie. Jedno ze zdań o tym wydarzeniu mówiło, że "Prezydent Władimir Putin polecił schwytanie i ukaranie organizatorów zamachu oraz udzielenie niezbędnej pomocy rannym". Świetnie. Mają tam jednak cudownego prezydenta, na pewno będą go bardziej lubić.
#4. Ta wiadomość doskonale obrazuje wschodni model państwa - prezydent wydaje polecenia w takiej sprawie. Bizancjum! Ale czy rozwiązaniem jest Rzym, a właściwie Bruksela z regulacjami, które wyeliminują wszelkie konsekwencje? Rano skaleczyłem się nożem (ostry bo szklany) i krwawiąc zastanawiałem się, kiedy Unia zabroni sprzedawania noży kuchennych, a na pewno zabroni.
Rosyjski prezydent ostro skrytykował UE, choć zapewnił, że nie będzie wojny handlowej
Wypowiadając się na zakończenie szczytu Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku we Władywostoku, Putin odniósł się do postępowania antymonopolowego UE wobec rosyjskiego państwowego giganta gazowego Gazpromu. 
I uznał, że jest to akcja polityczna, a jej celem – zmuszenie Moskwy do wspierania nowych członków UE z Europy Środkowej. Przekonywał co prawda, że wojny gospodarczej Rosja–UE obecnie nie ma ("mamy dobre, konstruktywne stosunki") i w przyszłości też nie należy się jej spodziewać, ale zagroził, że skutki działań Brukseli mogą być negatywne – "dla obu stron".
Kryzys polityczny
Jego zdaniem kryzys ekonomiczny w Unii Europejskiej ma podłoże polityczne, a jest nim przede wszystkim rozszerzenie Unii na wschód. – Problem polega na tym, że wszystkie te kraje (Europy Środkowej – red.) zostały przyjęte do UE, a Unia zobowiązała się do subsydiowania ich gospodarek – stwierdził. Jego zdaniem inne problema my, z którymi boryka się Bruksela, to „bardzo upolityczniony system, wysoki poziom gwarancji socjalnych, niezdolność do zapewnienia wzrostu konsumpcji" w Unii.
– Najwyraźniej ktoś w Komisji Europejskiej zadecydował, że my (Rosja – red.) powinniśmy przejąć część obowiązków subsydiowania [Europy Wschodniej]. To oznacza, że zjednoczona Europa chce utrzymać tam wpływy polityczne, gdy my będziemy częściowo za to płacić. To niekonstruktywne podejście – stwierdził Putin. Rosyjski prezydent przypomniał czasy, gdy ZSRR sprzedawał swym sojusznikom gaz i ropę po specjalnych cenach – i podkreślił, że nastały czasy wolnego rynku, a więc ceny surowców powinny być ustalane na zasadach rynkowych.
Unia Europejska wszczęła przeciw Gazpromowi postępowanie antymonopolowe, zarzucając temu koncernowi nieuczciwą konkurencję. Chodzi o uzależnianie cen gazu naturalnego od cen ropy, sprzedawanej Środkowej i Wschodniej Europie, przeciwdziałanie dywersyfikacji dostaw gazu do tego regionu i segmentowanie rynku gazowego, utrudniając przy tym wolny przepływ gazu między poszczególnymi krajami. Gazprom dostarcza jedną czwartą europejskiego gazu; w razie udowodnienia, że pogwałcił prawo, grozi mu bardzo wysoka kara, sięgająca nawet miliardów euro. Koncern twierdzi, że żadnych przepisów nie naruszył i działa całkowicie zgodnie z prawem, "skrupulatnie" ich przestrzegając.
Bruksela narzuca
Siergiej Markow, prorektor Rosyjskiego Uniwersytetu Ekonomicznego im. Plechanowa, twierdzi, że przyczyną irytacji Putina jest dążenie Unii Europejskiej do objęcia swymi przepisami sąsiadów, w tym właśnie Rosji. – Bruksela chce narzucić nam prawa, w przyjmowaniu których nie braliśmy udziału. A pamiętajmy, jak rozpoczęła się rewolucja amerykańska: od odmowy płacenia podatków, w których ustanowieniu Amerykanie nie uczestniczyli – podkreślił w rozmowie z „Rz". – Gotowi jesteśmy przyjąć pewne uwarunkowania techniczne, a nawet niektóre unijne przepisy prawne. Ale dobrowolnie. Nie zgodzimy się na to, by cokolwiek nam narzucano – wskazał Markow.
– Słowa Putina nie mają żadnego związku z rzeczywistością i są wyrazem irytacji tym, że postępowanie Komisji Europejskiej wobec Gazpromu wpływa negatywnie na kondycję finansową koncernu, z czego skorzystać mogłyby państwa członkowskie UE Europy Środkowej i Wschodniej – powiedział „Rz" Kai Olaf Lang, ekspert fundacji Nauka i Polityka. – Moskwa nie może wypowiedzieć wojny handlowej UE, bo jest skazana na eksport swego gazu, jednak niepokój Rosji wzbudzają postępy w konsolidacji rynku energetycznego Unii przez Komisję Europejską, co nie jest po myśli Rosjan – dodał. 
Jednak zdaniem Petera Balazsa, byłego węgierskiego ministra spraw zagranicznych, nie leży w niczyim interesie wywoływanie wojny handlowej.
Nikt nie chce wojny
- Nie zależy na tym ani Unii, ani Rosji. I zapewne Putin nie zdecyduje się na żadne drastyczne kroki. Procedury podjęte przez Komisję Europejską nie są czymś niezwykłym i Moskwa musi to zrozumieć – mówił "Rz". – Sama procedura antymonopolowa w sprawie Gazpromu trwa i nie wiadomo, jakie przyniesie rezultaty, więc wszelkie obecne rozważania są spekulacjami, które mogą jedynie zaognić atmosferę – dodał Balazs.
Rosyjski prezydent we Władywostoku mówił też o zainteresowaniu jego kraju Azją, rozwijaniu współpracy z krajami regionu oraz o planowanych inwestycjach rosyjskich w rozwój Dalekiego Wschodu – regionów syberyjskich Rosji. Według ekspertów te słowa też można rozpatrywać w kontekście podjętej przez Putina krytyki UE.
Rzeczpospolita
Wszystkie prawa zastrzeżone
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody PRESSPUBLICA Sp. z o.o. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody PRESSPUBLICA Sp. z o.o. lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Ciekawe co będzie:
- albo Putin zupełnie upokorzy Tuska i raport MAK o obecnej formie będzie końcowym raportem,
- albo Putin pomoże Tuskowi i do raportu MAK dopiszą kilka zdań o niewątpliwej winie strony rosyjskiej - bo to i żarówka w systemie naprowadzania się przepaliła, i kontroler był niewyspany i mówił niewyraźnie, a na lotnisku było brudno.
I tak się zakończy badanie przyczyn znanych już w godzinę po wypadku, bo przecież "nie powinni lądować", sam słyszałem jak to ogłoszono.
Tak czy inaczej, zacytuje to teksty ze strony Ziemkiewicza ku pamięci, bo kiedyś, myśląc o polityce zagranicznej bardziej globalnie warto się będzie do niego odwołać.
Z góry muszę przeprosić, że ten felieton będzie marny. Dobry felieton wymaga dystansu, dobry felieton powinien zabawić czytelnika oryginalną konstrukcją, skojarzeniami, raczej ciąć skalpelem ironii, niż walić na odlew.
Co jednak zrobić, jeśli autor siadając do słów uświadamia sobie, że ma już dość, że jest w końcu tylko człowiekiem, i to człowiekiem doprowadzonym do bezsilnego stanu „wyjść, skrzywić się, wycedzić szyderstwo”, a wręcz − splunąć z pogardą… I jeśli waga spraw odbiera chęć do popisywania się zawijasami pióra.
A posmoleńska katastrofa to sprawa zbyt poważna, by chciało mi się na niej ćwiczyć „lapidarność stylu”. Tak, nie pomyliłem się w tytule − chodzi mi tu o katastrofę posmoleńską. Katastrofa smoleńska sama w sobie była wystarczającym nieszczęściem, ale zaraz po niej przyszła druga: katastrofa państwa polskiego, katastrofa władzy, w krytycznym momencie sprawowanej przez ludzi, których poziom umysłowy i etyczny wystarcza do podawania piłek na boisku, ale nie dorasta do wymogów stawianych mężom stanu.
W katastrofie pierwszej straciliśmy prezydenta, kilkudziesięciu szefów urzędów centralnych, posłów, działaczy społecznych i zasłużonych obywateli. Ale zaraz potem straciliśmy jeszcze więcej. Straciliśmy jako państwo godność i pozycję podmiotu polityki międzynarodowej, stając się jej przedmiotem.
Straciliśmy je dlatego, że dla pana premiera Tuska w tym momencie najbardziej ze wszystkiego liczyło się, żeby dobrze wypaść przed kamerami i w oczach przywódców sąsiednich krajów, od których wydaje się całkowicie uzależniony emocjonalnie. Najważniejszą jego troską w obliczu narodowej tragedii było to, aby nie przyniosła ona korzyści politycznemu rywalowi. Wszystko inne odłożone zostało na bok. Po pierwsze − być na miejscu tragedii pierwszym, przed znienawidzonym rywalem, i z dobrym światłem oraz na dobrym tle objąć się z premierem Putinem. Po pierwsze, odegrać główną rolę w kiczowatej telenoweli „pojednanie narodów”. Po pierwsze, użyć całej swej medialnej i politycznej sfory do pomniejszenia, wyszydzenia, unieważnienia nieszczęścia, a zwłaszcza do odarcia z godności i powagi tych, którzy w tym momencie mieli czelność zachowywać się normalnie. Normalnie, to znaczy − podnosić sprawy ważne i bronić zdrowego rozsądku oraz pamięci o tym, jakie są mechanizmy państwa, któremu premier RP, kierując się logiką scenariusza łzawej telenoweli, oddał za bzdurno pełnię władzy nad śledztwem, i jaka jest natura władzy sprawowanej przez jego liderów.
Mam o Donaldzie Tusku z każdym tygodniem coraz gorsze zdanie, ale, wbrew jego medialnej klace, nigdy nie będę z niego robił idioty. A przecież to właśnie oznaczałoby teraz poważne potraktowanie olśnienia, jakiego niby doznał premier po sześciu miesiącach, po tym, jak dawno już popioły wystygły, dowody zostały przemielone i zaorane, zeznania urzędowo skorygowane, a oryginalne czarne skrzynki poddane Bóg jeden wie jakim zabiegom konserwacyjnym. Gdyby uwierzyć, że oto teraz, po sześciu miesiącach opluwania „małpiarni” (jak nas nazwał usłużny Adam Michnik), wyszydzania i deprecjonowania wszelkich przejawów krytycyzmu wobec rosyjskiego „śledztwa”, rugowania z mediów dziennikarzy odmawiających podporządkowania się obłudnej propagandzie, kłamliwego powtarzania, że wszystko jest znakomicie, współpraca układa się wzorowo, jesteśmy dopuszczani do każdej informacji na każdym szczeblu − teraz oto nagle połapał się biedny chłopczyna z boiska, że go ruscy okiwali. Że ich raport jest „bezdyskusyjnie nie do przyjęcia”. A nawet, że są w Rosji − Boże ty mój! − źli ludzie, którzy chcą ukryć prawdę!
Nie, pan premier − podkreślam to z całą mocą, wbrew jego chwalcom − nie jest idiotą. Pan premier na pewno słyszał kiedyś nazwę „Kursk”, by do tego jednego przykładu się ograniczyć, i wie, jak wyglądają śledztwa prowadzone przez oficjalne rosyjskie komisje rządowe, na czele których staje Władimir Putin. Pan premier ma zapewne telewizor i kabel, w którym oprócz kanałów sportowych jest też Discovery, History i National Geografic, i na każdym z tych kanałów mógł sobie bez trudu obejrzeć film pokazujący w szczegółach rzeczywisty przebieg katastrofy okrętu, który, wedle obowiązującego, oficjalnego dokumentu z podpisem przyjaznego Wołodii, zatopiony został przez „nieznaną łódź podwodną zachodniej konstrukcji”.
Medialna sfora na usługach władzy przez pół roku z maniackim uporem wyszukiwała po Internecie anonimowych wpisów do obśmiania, o sztucznej mgle albo o tym, że samolotu w ogóle nie było, wyciągała wszelkie możliwe szalone teorie spiskowe o kosmitach, organizowała „autorytety” do ich wyszydzania. Nie wysilali się natomiast medialni dysponenci na to, żeby przypomnieć Polakom historię rozmaitych radzieckich i rosyjskich „śledztw”, żeby opisać, jak to się robi za wschodnią granicą, ani jak się owe sowieckie „dochodzenie prawdy” ma do konwencji chicagowskiej, i szerzej, w ogóle do wszelkich zasad w cywilizowanym świecie uważanych za oczywiste. Przeciwnie, za pokazanie, jak Rosjanie rozwalają wrak polskiego Tupolewa, zlikwidowano „Misję specjalną”.
W momencie oddania całego śledztwa Rosji było jasne, że zostanie ono przeprowadzone według standardów sowieckich. Nie było innej możliwości. Rosja nie ma innych niż sowieckie narzędzi i mechanizmów, nie ma ekspertów, którzy nie kierowaliby się żelazną zasadą dopasowywania faktów i dowodów do jedynie słusznej tezy, a jedynie słuszna teza jest zawsze taka, że rosyjska technika jest niezawodna, rosyjskie procedury są niezawodne, i rosyjscy ludzie też nigdy nie zawodzą. Konkluzje oficjalnego raportu MAK były jasne i oczywiste od chwili, gdy Donald Tusk nie odważył się wykorzystać jedynej istniejącej możliwości umiędzynarodowienia śledztwa. Mam wierzyć, że dopiero teraz, nagle, po pół roku, zdał sobie z tego sprawę?
Donald Tusk, powtórzę po raz trzeci, nie jest idiotą. Ma po prostu takie priorytety, że najważniejsze jest dla niego utrzymać się na stołku. W sprawie Smoleńska też kierował się wyłącznie tym priorytetem − nie dać się Kaczyńskiemu, nie pozwolić, aby katastrofa pomogła mu odbudować znaczenie i wrócić do władzy, nie pozwolić, aby zbudowano wokół niej mit.
A żeby to się mogło udać, polską rację stanu trzeba było spisać na straty.
Donald Tusk na pewno słyszał nie tylko nazwę „Kursk”, ale i nazwę „Kopernik”. Starszym przypomnę, młodszym wyjaśnię, że tak nazywał się Ił-62, w którego katastrofie w roku 1980 zginęło 88 osób. I, rzecz bez precedensu w dziejach imperium, choć radzieccy eksperci oczywiście robili to co zawsze, to znaczy twardo od pierwszej chwili zwalali całą winę na nieżyjącego kapitana i z oburzeniem zaprzeczali możliwości awarii technicznej przodującego technologicznie radzieckiego samolotu, ostatecznie, nagle, w oficjalnym raporcie znalazła się konkluzja, że to właśnie rozerwanie wadliwej turbiny było przyczyną tragedii. Bo ustalono to na najwyższym szczeblu. W związku z trudną już wtedy sytuacją w PRL, towarzysze radzieccy wyjątkowo pozwolili towarzyszom z Warszawy na tak niesłychaną rzecz, jak przyznanie prawdy.
Sądzę, że tak samo wyobrażał sobie bieg wypadków premier Tusk. Że śledztwo będzie wiadomo jakie, i wiadomo ile warte, ale Putin nie ma przecież żadnego interesu go upokarzać − każe więc napisać raport tak, żeby jego sojusznik nie stracił przed własnym narodem twarzy, z jakimś tam elementem współodpowiedzialności rosyjskich kontrolerów. Może przecenił Tusk swe znaczenie dla Putina, może wsparcie na jakie liczyć może z Zachodu… W każdym razie, jak na dziś, został upokorzony. I teraz postanowił pokazać, że coś jednak może, że nie musi być taki potulny. Trochę wprawdzie wychodzi przy tym na bubka, ale może i słusznie zakłada, że ma wystarczającą rzeszę wytresowanych jak foki służalców, którzy z dnia na dzień teraz nagle zaczną krzyczeć, że prawda jest najważniejsza, że nie damy sobie pluć, i piać zachwyty, jak dzielnie, z jaką godnością stawia się nasz premier oprawcy Czeczenów, Litwinienki i Politkowskiej.
Nagła wolta Tuska w sprawie raportu MAK przypomina trochę miotanie się krewetki na widelcu − bo co niby teraz zrobi, jak już obiecał, że przecież nie wypowie Rosji wojny i wyszydził szukanie pomocy u „obcego mocarstwa”? − ale może, kto wie, targ w targ, Putin pójdzie mu na rękę. Może tylko trzeba mu coś jeszcze dać, ponad to, co już otrzymał.
A prawda? Czy kiedykolwiek ją poznamy?
Może. Możliwe, że w interesie USA albo innej potęgi będzie kiedyś wzniecenie w priwislanskim kraju antyrosyjskiego tumultu, i wtedy znajdą się dowody, niewątpliwie przez wywiad posiadane, o które bezskutecznie dopraszał się w Ameryce Macierewicz. Możliwe, że wycieknie coś z samej Rosji, gdzie wszak także toczą się walki o władzę, i ścierają różne pomysły na postępowanie ze środkową Europą.
Nie to jest istotne. Istotne jest, że nie mamy już na to żadnego wpływu. Polska, w imię politycznych gierek premiera zainteresowanego wyłącznie byciem premierem, pokazała, że można z nią, jako z państwem, zrobić wszystko, i oddała narzędzia do kierowania jej losem. Nie będzie łatwo tę stratę odrobić, nawet jeśli ktoś będzie jeszcze próbował.
Kupiłem, bo chciałem się dowiedzieć czegoś więcej niż mówią polskie źródła i polskie komentarze (jedne gloryfikując, inne przeklinając bo czyn marszałka wiadomo - kontrowersje budził). A więc kupiłem.
Gdy ktoś z aparatu władzy sowieckiej kwestionował tą tezę (a mając te same źródła i nieco rozumu łatwo to robić) od razu robiono z niego wroga i kula w łeb, bo tow. Dzierżyńskiemu nie przeszkadzało jak w pracy jest głośno (to cytat z Lenina). W ten sposób Stalin robił czystkę i niedługim czasie doprowadził do swojej absolutnej dyktatury. Ale nie o tym - chciałem upewnić się, że na Kremlu wiedziano, iż Piłsudski nie zaatakuje, że graniza zagwarantowana traktatem Ryskim mu pasuje.
No i znowu będzie o katastrofie i będzie politycznie. Politycznie i spiskowo co do końca przyklei mi gębę oszołoma i świra. Ale trudno.
A więc przypadkowo, przed chwilą włączyło mi się TV Trwam na telewizorze (nawet zapomniałem na jakim kanale ich mam) a tam pan Macierewicz komentuje. No i słucham i słucham i cieszę się, bo co by o tym panu nie myśleć, to w dociekaniu prawdy ważne są słowa a nie osoba która je wypowiada.
No i ten pan zwrócił mi uwagę, na kilka faktów z moje branży. Ot, np. Informacja #1: Pani Oficjalna z Rosji mówi, że _wszystkie_ telefony z samolotu zostały zwrócone.
Informacja #2: Pan OberProkurator z Polski twierdzi, że nie otrzymał od Rosji telefonów satelitarnych (dziennikarze mówią o 3 ale raczej wydaje mi się, że chodzi o jeden z trzema słuchawkami).
Informacja #3: Pan polityk z ministerstwa twierdzi, że na pokładzie był typowy telefon satelitarny, taki jak każdy może sobie kupić i na pewno nie było w tym telefonie żadnych kodów NATO. Zgubił się? Trudno, kupimy sobie nowy, żadnej tragedii nie ma.
Informacja #4: (z moje pamięci, więc może być niepewna) Polska jest od jakiegoś czasu w NATO, tym samolotem leciał pan prezydent, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych.
No i co ja mam zrobić? Z informacji #4 i #3 wyciągam wnioski, że albo ...
- żyję w państwie, gdzie do prezydenta nie można się w bezpieczny (z szyfrowaniem) sposób dodzwonić, gdy leci swoim samolotem;
- żyję w państwie, gdzie pan polityk z ministerstwa kłamie lub się nie zna na bezpieczeństwie pracując z ministerstwie bezpieczeństwa a mimo to mówi.
Co lepsze?
Do tego wydaje mi się, że ten pan polityk z ministerstwa wprowadza tą dezinformację aby umniejszyć wagę problemu zwrotu tego telefonu. Dlaczego? Ja, będąc z branży jestem wstanie uwierzyć, że telefon ten był dość typowy, nawet pewnie seryjnie produkowany - tyle tylko, że pewnie doposażony we wkładkę szyfrującą, która na pewno nie jest już do kupienia w sklepie. Na pewno ktoś z NATO nie jest zadowolony, że ta wkładka przepadła ale aby dziennikarze i opinia publiczna w Polsce nie zadawała głupich pytań (bo bp. w Washington Post już można takie pytania zadawać) polityk z ministerstwa kłamie przed kamerą.
To musi rodzić pytania, chyba, że ktoś sobie pytań zadawać nie chce ale ja widząc kręcenie panów z PO wolę głosować na Jarka, bo w tak ważnej sprawie jak suwerenność Polski daje on mi więcej gwarancji niż umoczony w politykę Bronek.
* * * * * *
A TV Trwam mam na kanale 51, czyli o 10 więcej niż Zone Europa, który chciałem włączyć. Warto sobie to 51 zapamiętać o ile JAMBOXowcy mi znowu nie zmienią.
* * * * * *
J. powiedział, że się boi głosować na Jarka. Jarek mógłby zostając prezydentem znaleźć niezbite dowody, ze Leszka zestrzelili i co wtedy? Wojnę Rosji wypowiedzieć będzie trzeba a J. wojny się boi, bo wojna jest zła. Coś w tym jest ale lepsza jest chyba prawda niż zakłamanie, choć niekoniecznie prawda musi od razu prowadzić do wojny. Ale jest to też jakiś głos w dyskusji.
Apropos Ziemkiewicz. Zobacz co ten potwór znowu wysmażył na swoim blogu:
Np. ta informacja, że matka S.T. była z domu Szmul ...:D Nie wiedziałem o tym.
Nieco inny punkt widzenia. Cytuję za Frondą.
Kaczyński nie wierzył w mgłę. „Mgła” oznaczała jedynie powitanie przez Putina, który w przeddzień polskich wyborów zawiązuje sojusz z Tuskiem, jak Katarzyna skorzystała z usług Branickiego i Potockiego.
Mur ambasady polskiej zasypano kwiatami. W telewizji w porze najlepszej oglądalności puszczono „Katyń”. W Rosji ogłoszono żałobę narodową, Putin z namiotu osobiście kieruje odprawą ciał, a na stronie Miedwiediewa pojawiły się kondolencje w języku polskim. Po raz pierwszy od wielu lat nie wstyd mi za mój kraj. Gdybyśmy zawsze tak się zachowywali, nie byłoby ani wojny sierpniowej, ani „gazowej”, ani Katynia-2, a Rosja cieszyłaby się u swoich byłych kolonii takim samym szacunkiem co Imperium Brytyjskie.
Wyobraźmy sobie, że na krótko przed wyborami prezydenckimi na Ukrainie, aby ostatecznie dobić niepopularnego i nieudolnego Juszczenkę, premier Putin postanowił wytrącić mu z rąk główny atut, jego osobisty temat – Wielki Głód na Ukrainie. I przyznał osobistą odpowiedzialność Stalina za Wielki Głód... przed premier Tymoszenko.
I tych dwoje trzy dni przed pamiętną datą przyleciało w miejsca uświęcone przez Wielki Głód. A Juszczenki nie zaprosili, gdyż taki właśnie był cel: dobić notowania Juszczenki. Wystawić go jako nieudolnego nacjonalistę, który nie umie się dogadywać. A jako że lotnisko, na które przylecieli premierzy, było lotniskiem wojennym i przestarzałym, dla zapewnienia normalnego lądowania Putina przywieziono na nie odpowiedni sprzęt.
I wszystkie gazety napisały, że Putin okazał skruchę z powodu Wielkiego Głodu. A potem, po kilku dniach, na to samo lotnisko, wtedy już opustoszałe, przyleciał śmieszny, nikomu niepotrzebny prezydent Juszczenko, którego premierzy nie zaprosili do siebie, choć Wielki Głód to jego osobisty, bolesny temat.
I wtedy samolot Juszczenki się rozbił.
Wyobrazili sobie państwo? To właśnie się stało: tyle że nie z Ukrainą, a z Polską. (Informacja o tym, że w celu zapewnienia bezpieczeństwa lądowaniu Putina i Tuska na lotnisku coś tam przywieziono, a potem – rozumie się samo przez się – odwieziono, pojawiła bezpośrednio w eterze jak dotąd jeden jedyny raz w „Echach Moskwy” – w ustach telefonującego lotnika.)
Relacje między Rosją a Polską – dwoma słowiańskimi narodami, z których jeden przegrał bitwę o hegemonię z powodu swojej anarchii, a drugi zmiażdżył ten pierwszy z pomocą samodzierżawia – w ostatnich trzystu latach ułożyły się wysoce niekorzystnie. Rosyjskie władze Polaków zarzynały, wieszały, zsyłały na Syberię, a także przeciągały na swoją stronę. Jednej tylko rzeczy rosyjskie władze nie robiły: one Polaków nie nienawidziły.
Narody nigdy nie nienawidzą tych, których ujarzmiły. Nienawidzą, gdy same zostaną ujarzmione.
Za Putina wszystko się odmieniło: w działaniach Kremla coraz widoczniejsza stała się jakaś niska, wstrętna nienawiść wobec biednych kolonii. Wobec Polski, Gruzji, Ukrainy. 4 listopada – wysoce wątpliwa data, kiedy to Polaków rzekomo wygnano z moskiewskiego Kremla, nagle, czterysta prawie lat po dawno zapomnianych zdarzeniach, została ogłoszona świętem ogólnonarodowym, i to nie byle jakim, tylko w myśl najlepszych tradycji dwójmyślenia, dniem zgody i pojednania.
Później doszło do przykrego wypadku pobicia dzieci rosyjskich dyplomatów przez polskich chuliganów. Miało się wrażenie, że Kremlowi pomyliło się znaczenie słowa „imperium”. Imperium było wtedy, gdy Suworow topił przedmieścia Warszawy w krwi. Natomiast gdy specjalnie wyszkoleni ludzie biją dyplomatów na moskiewskich ulicach – to nie jest imperium. To motłoch.
Jednak, rzecz jasna, najważniejszą kwestią w stosunkach dwóch państw pozostawał Katyń. Władze rosyjskie potraktowały rodziny pomordowanych Polaków tak samo bezczelnie, jak rodziny lekarzy przejechanych przez wiceprezydenta Łukoila w alei Lenina.
W 2006 r. Główna Prokuratura Wojenna odrzuciła powództwo rodzin rozstrzelanych, a nawet odmówiła przekazania do sądu materiałów sprawy, oznajmiając, że większość spośród 183 tomów opatrzona jest gryfem tajności. W październiku 2008 r. odmówił im Sąd Chamowniczeski, a w styczniu 2009 r. – Sąd Najwyższy RF. Wtedy bliscy zwrócili się do Strasburga, a Główna Prokuratura Wojenna przesłała tam zadziwiające pismo, z którego wynikało, że jej, prokuraturze, nikt nie udowodnił, iż w Katyniu kiedyś kogoś rozstrzelano. („Niemożliwe okazało się uzyskanie informacji dotyczących wykonania decyzji o rozstrzelaniu konkretnych osób, ponieważ wszystkie dokumenty zostały zniszczone i odzyskanie ich jest niemożliwe”.)
Równocześnie media kontrolowane przez Kreml prowadziły natarcie w dwóch kierunkach. Rosyjskim czytelnikom sugerowano, że, po pierwsze, pytanie, kto rozstrzelał Polaków, „wciąż pozostaje otwarte”, wzywano do „nieprzyklejania etykietek” i „rozpoczęcia poważnej dyskusji” o tym, kto miał rzekomo rozstrzelać polskich oficerów, Stalin czy Hitler. Po drugie, piarowcy Kremla forsowali tezę, że Katyń to historyczny odwet za czerwonoarmistów zamorzonych głodem w obozach dla jeńców wojennych po wojnie z „Białopolakami”.
W wywiadzie z Natalią Narocznicką dla „Komsomolskiej prawdy”, opublikowanym w przededniu wizyty Putina w Polsce, który wywołał w Polsce niebywały skandal, powiedziano nawet, że obozy te stały się dla Niemców prototypem obozów koncentracyjnych. To znaczy, po pierwsze, że my Polaków nie zabijaliśmy, a po drugie – było za co.
I nagle, na wiosnę 2010 roku, wszystko to, jak na komendę, skończyło się. W telewizji zamiast Narocznickiej pokazano „Katyń” Wajdy, a Putin pojechał do Katynia razem z Donaldem Tuskiem.
Co się stało?
Odpowiedź na to pytanie łatwo da ten, kto przeczyta The Wall Street Journal z 8 kwietnia 2010 roku – to znaczy z następnego dnia po wizycie Putina i Tuska w Katyniu.
„Cały gazowy przemysł Polski i specjalny przedstawiciel USA ds. energetyki zebrali się na konferencję na temat gazu łupkowego sponsorowanej przez Chevron, ExxonMobil i Halliburton. Gazowi giganci z USA rozpoczną badawcze odwierty gazu łupkowego w Polsce w ciągu najbliższych kilku tygodni. W razie ich sukcesu energetyka Polski, jej problemy ekologiczne, a nawet polityka zagraniczna mogą się całkowicie zmienić.
I taka właśnie jest odpowiedź na to pytanie. Całość nowej imperialnej polityki Rosji budowana była na fakcie, że my mamy nasz światowy Gazprom i rurę naszego światowego gazociągu wsadzimy Polakom to samo miejsce, co i Ukraińcom.
A wiosną 2010 r. na Kremlu nagle zrozumiano, że gaz łupkowy powoduje zerwanie ze światowym gazociągiem i że, jeżeli nie podejmie się środków, to być może to Polska będzie eksportować gaz do Europy. I że polskie władze należy natychmiast przeciągnąć na naszą stronę, gdyż sprawa wydobycia gazu łupkowego w Polsce jest, jak wiadomo, polityczna i w dużym stopniu zależy od tego, która partia wygra następne wybory.
Prawo i Sprawiedliwość Lecha Kaczyńskiego, zaciekłego nacjonalisty, populisty, antykomunisty, człowieka, dla którego Katyń to jego osobisty ból i który w każdą rocznicę osobiście składa w Katyniu prywatną wizytę. Albo Platforma Obywatelska Donalda Tuska, racjonalnego pragmatyka, który gotów jest przyjaźnić się ze wszystkimi, z wyjątkiem, ma się rozumieć, prezydenta Kaczyńskiego – ponieważ ci dwaj nawet ze sobą nie rozmawiają.
I trzy dni przed dniem pamięci ofiar Katynia dwaj premierzy – Putin i Tusk – pojechali do Katynia. Przyjechali specjalnie trzy dni wcześniej, żeby nie zapraszać prezydenta Kaczyńskiego i mieć możliwość go uprzedzić.
I tam, przed kamerami, Putin uklęknął. A świat doznał wstrząsu, tak że żadne zachodnie medium nie zauważyło małego zastrzeżenia, jakie poczynił odnośnie do sowieckich czerwonoarmistów zamęczonych w polskiej niewoli (pokłóciłam się z przyjaciółmi, że Putin nie daruje sobie tego zastrzeżenia).
A trzy dni później, w prawdziwy Dzień Pamięci, przyleciał polski prezydent Kaczyński – niepopularny, szalony, nacjonalista, który według sondaży przegrywał w drugiej turze prezydenckich wyborów z każdym kandydatem. Zabrał ze sobą całą polską elitę w nadziei, że uda mu się przebić swoją prywatną wizytą wizytę nienawidzącego go Tuska złożoną nienawidzącemu go Putinowi i rozumiał, że wizyta ta nie przyniesie żadnego efektu: ci dwaj już się „odpiarzyli”.
Więc kiedy powiedziano mu: „mgła”, on oczywiście dał rozkaz lądowania. Ponieważ zdarzył się już taki wypadek, kiedy w trakcie wojny rosyjsko-gruzińskiej prezydent Polski poleciał, z prezydentami Ukrainy, Estonii i Litwy na pokładzie, do Tbilisi, i powiedziano mu, że Rosjanie mogą strącić samolot i trzeba lądować w Azerbejdżanie.
I wtedy prezydent Polski podjął decyzję, jaką przystoi podejmować prezydentowi: nakazał lądować w Tbilisi. A dowódca samolotu podjął decyzję, jaką przystoi podejmować dowódcy samolotu: wylądował w Baku. Wtedy Kaczyński wystąpił na spotkaniu w Tbilisi i oświadczył: „Dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze kraje bałtyckie, a może i mój kraj”. Wtedy polskie MSZ oświadczyło, że jest to „prywatna opinia” prezydenta Kaczyńskiego. Wtedy premier Tusk, którego wszystkie rozsądne ustawy Kaczyński w tamtym okresie wetował, przyznał pilotowi nagrodę za lądowanie w Baku.
Rankiem 10 kwietnia, wiedząc, że w Rosji nie jest mile widziany, prezydent Polski nie mógł nie nakazać lądowania samolotu. To nie była samowola, nie była wielkopańskość: to w Rosji dyplomaci rozbijają się po pijaku, strzelając ze śmigłowca do owiec górskich. Było to wynikiem wszystkiego, co antykomunista, nacjonalista, nowy Kościuszko, nowy Sikorski, człowiek, w którego krwi tętniły rozbiory Polski 1772, 1793, 1795 i 1939 roku, powstania 1794, 1830 i 1863 roku, pakt Ribbentrop-Mołotow, Katyń, Powstanie Warszawskie, Solidarność – wynikiem wszystkiego, co prezydent Polski Lech Kaczyński myślał o Rosji.
Nie wierzył Kaczyński w żadną mgłę. „Mgła” oznaczała dla niego jedynie polityczne powitanie przez Putina, który w przeddzień polskich wyborów zawiązuje sojusz z Tuskiem, podobnie jak Katarzyna skorzystała z usług Branickiego i Potockiego – wśród skundlonych między sobą Polaków było wystarczająco dużo chętnych do otrzymania od Rosji stopnia generała piechoty.
A mgła była po prostu mgłą. Czasami mgła jest po prostu mgłą. Ziemia tam przeklęta.
Julia Łatynina
Źródło: Ej.ru tłum. Michał Jasiński
Julia Łatynina (1966) - rosyjska pisarka i publicystka. Jest autorką powieści fantasy i sensacyjnych, których akcja rozgrywa się we współczesnej Rosji. Kontestowana przez rosyjski establiszment.
Катынь-2
13 АПРЕЛЯ 2010 г. ЮЛИЯ ЛАТЫНИНА
Стена посольства Польши завалена цветами. По телевизору в прайм-тайм пустили «Катынь». В России объявлен национальный траур, Путин лично в палатке распоряжается отправкой тел, и на сайте Медведева висит соболезнование на польском языке. Мне впервые за много лет не стыдно за свою страну. Если бы мы вели себя так всегда, не было бы ни августовской войны, ни «газовой», ни Катыни-2, и Россия пользовалась бы среди своих бывших колоний тем же уважением, что и Британская империя.
Представим себе, что незадолго до украинских президентских выборов, чтобы окончательно добить непопулярного и беспомощного Ющенко, премьер Путин решил выбить из его рук главный козырь, его личную тему – Голодомор. И признал личную ответственность Сталина за Голодомор… перед премьером Тимошенко.
И эти двое за три дня до памятной даты прилетели в священные для Голодомора места. А Ющенко не пригласили, потому что, собственно, это и была цель: добить рейтинг Ющенко. Выставить его бездарным националистом, который не умеет договариваться. И так как аэродром, на который прилетели премьеры, был военный и дохлый, то на него для обеспечения нормальной посадки Путина даже завезли оборудование.
И все газеты написали, что Путин покаялся за Голодомор. А потом, спустя несколько дней, на тот же аэродром, уже опустевший, прилетел смешной, никому не нужный президент Ющенко, которого премьеры не пригласили с собой, хотя Голодомор – это его личная, больная тема.
И тут самолет Ющенко разбился.
Представили? Вот это и случилось: только не с Украиной, а с Польшей. (Про то, что для обеспечения безопасности посадки Путина и Туска на аэродром что-то завозили, и потом, разумеется, увезли – это мелькнуло единственный пока раз в прямом эфире «Эха Москвы», от позвонившего летчика.)
Отношения между Россией и Польшей — двумя славянскими нациями, одна из которых проиграла битву за гегемонию благодаря своей анархии, а другая раздавила первую благодаря самодержавию — последние лет триста были как нельзя скверны. Российская власть поляков резала, вешала, ссылала в Сибирь и переманивала на свою сторону. Была только одна вещь, которую российская власть не делала: она поляков не ненавидела.
Народы никогда не ненавидят тех, кого они покорили. Они ненавидят тогда, когда покорили их.
Все изменилось с Путиным: в действиях Кремля все очевидней стала тема какой-то мелкой, пакостной ненависти к бывшим колониям. К Польше, Грузии, Украине. 4 ноября – крайне сомнительная дата, когда поляков якобы выгнали из московского Кремля, вдруг, через четыреста без малого лет после давно забытого события, была объявлена общенациональным праздником, да еще не каким-нибудь, а, в лучших традициях двоемыслия, Днем примирения и согласия.
Потом был неприятный случай с избиением польскими хулиганами детей российских дипломатов. Было такое впечатление, что в Кремле перепутали значение слова «империя». Империя – это когда Суворов топит предместье Варшавы в крови. А когда специально обученные люди бьют дипломатов на московских улицах — это не империя. Это шпана.
Но, конечно, самым главным вопросом в отношении двух стран оставалась Катынь. Российская власть вела себя с родственниками погибших поляков так же нагло, как с родственниками врачей, раздавленных вице-президентом ЛУКОЙЛа на Ленинском проспекте.
В 2006-м Главная военная прокуратура отказала родственникам расстрелянных и даже отказалась предоставить в суд материалы дела, заявив, что большинство из 183-х томов имеют гриф «секретно». В октябре 2008-го им отказал Хамовнический суд, а в январе 2009-го – Верховный суд РФ. Тогда родственники обратились в Страсбург, и Главная военная прокуратура прислала туда совершенно изумительную бумагу, из которой следовало, что ей, прокуратуре, еще никто не доказал, что в Катыни когда-то кого-то расстреливали. («Оказалось невозможным получить информацию относительно выполнения решения по расстрелу конкретных лиц, так как все записи были уничтожены и восстановить их невозможно».)
Параллельно с этим подконтрольные Кремлю СМИ вели наступление по двум направлениям. Российским читателям внушали, что, во-первых, вопрос о том, кто расстрелял поляков, «еще открыт», призывали не «вешать ярлыков» и «начать серьезную дискуссию» на тему, кто же, мол, все-таки расстрелял польских офицеров, Сталин или Гитлер. Во-вторых, пиарщики Кремля настаивали, что Катынь — это историческое возмездие за красноармейцев, уморенных в лагерях военнопленных после войны с «белополяками».
В интервью Натальи Нарочницкой «Комсомольской правде», опубликованном накануне визита Путина в Польшу и вызвавшего в Польше небывалый скандал, было даже сказано, что эти лагеря послужили для немцев прототипом концлагеря. То есть, во-первых, мы поляков не убивали, во-вторых, было за что.
И вдруг, весной 2010-го, все это, как по команде, кончилось. По телевизору вместо Нарочницкой показали «Катынь» Вайды, а Путин поехал в Катынь вместе с Дональдом Туском.
Что произошло?
Ответ на этот вопрос легко даст тот, кто прочтет The Wall Street Journal за 8 апреля 2010 года – то есть на следующий день после посещения Путиным и Туском Катыни.
«Вся газовая промышленность Польши и спецпредставитель США по вопросам энергетики собрались на конференцию по сланцевому газу, спонсорами которой выступили Chevron, ExxonMobil и Halliburton. Газовые гиганты США начнут разведочное бурение сланцевого газа в Польше в ближайшие несколько недель. В случае их успеха энергетика Польши, ее экологические проблемы и даже внешняя политика могут полностью измениться».
Вот, собственно, ответ на вопрос. Вся новая имперская политика России строилась на том, что у нас есть наш мирный Газпром, и мы трубу нашего мирного газопровода воткнем полякам в то же место, что и украинцам.
А весной 2010-го в Кремле резко поняли, что сланцевый газ покончил с мирным газопроводом и что, если не принять мер, то, возможно, это Польша будет экспортировать газ в Европу. И что руководство Польши надо срочно переманивать на свою сторону, потому что вопрос о добыче сланцевого газа в Польше – разумеется, политический и очень сильно зависит от того, какая партия выиграет следующие выборы.
«Право и справедливость» Леха Качиньского, ярого националиста, популиста, антикоммуниста, человека, для которого Катынь — его личная боль и который каждую годовщину лично приезжает в Катынь с частным визитом. Или «Гражданская платформа» Дональда Туска, рационального прагматика, который готов дружить со всеми, кроме, разумеется, президента Качиньского — потому что эти двое друг с другом даже не разговаривают.
И за три дня до дня памяти жертв Катыни два премьера – Путин и Туск – поехали в Катынь. Они приехали специально за три дня, чтобы не приглашать президента Качиньского и иметь возможность его опередить.
И там Путин перед камерами стал на колени. И мир был так потрясен, что ни одно западное СМИ не заметило его маленькой оговорки насчет советских красноармейцев, замученных в польском плену (я со своими друзьями поспорила, что Путин не сможет без этой оговорки).
А через три дня, в настоящий день Памяти, прилетел польский президент Качиньский – непопулярный, отчаянный националист, который, по опросам, проигрывал на президентских выборах во втором туре любому кандидату. Он взял с собой всю польскую элиту в надежде перебить своим частным визитом визит ненавистного ему Туска к ненавистному ему Путину и он понимал, что его визит не будет иметь никакого эффекта: эти двое уже отпиарились.
И когда ему сказали «туман», он конечно отдал приказ садиться. Потому что был уже такой случай, когда во время русско-грузинской войны президент Польши полетел, вместе с президентами Украины, Эстонии и Литвы на борту, в Тбилиси, а ему сказали, что русские могут сбить самолет и надо садиться в Азербайджане.
И тогда президент Польши принял решение, подобающее президенту: он приказал садиться в Тбилиси. А командир судна принял решение, подобающее командиру судна: он посадил самолет в Баку. Тогда Качиньский выступил на митинге в Тбилиси и заявил: «Сегодня Грузия, завтра – Украина, послезавтра государства Прибалтики и, возможно, моя страна». Тогда польский МИД заявил, что это «личное мнение» президента Качиньского. Тогда премьер Туск, на все разумные законы которого Качиньский к тому времени накладывал «вето», наградил пилота за посадку в Баку.
И утром 10 апреля, зная, что в России его не хотят видеть, президент Польши не мог не приказать посадить самолет. Это было не самодурство, не барство: это в России пьяные полпреды разбиваются, стреляя с вертолета по горным баранам. Это был итог всего, что антикоммунист, националист, новый Костюшко, новый Сикорский, человек, в котором пульсировали разделы Польши 1772-го, 1793-го, 1795-го и 1939-го, восстания 1794-го, 1830-го и 1863-го, пакт Молотова-Риббентропа, Катынь, Варшавское восстание, «Солидарность» — президент Польши Лех Качиньский думал о России.
Не верил Качиньский ни в какой туман. «Туман» для него был всего лишь политическим приемом Путина, который в преддверии польских выборов заключает союз с Туском, как Екатерина нанимала Браницкого или Потоцкого – среди сволочащихся между собой поляков всегда было достаточно желающих получить от России чин генерала от инфантерии.
А туман был просто туман. Иногда туман бывает просто туманом. Земля там проклятая.
Dziś o 5.oo obudził mnie kot. Nie mogąc i nie chcą już zasnąć sięgnąłem po gazetę (w znaczeniu e-gazeta, bo chyba już tylko takie czytam) i poczytałem sobie nieco.
Wniosek z czytania: skończył się koniec historii! A skoro tak to należy to poważnie wziąć pod uwagę. Może mądrze jest, oprócz akcji i elektronicznym papierów wartościowych mieć jeszcze nieco srebra i złota bo co warty jest e-pieniądz jak nie ma prądu? Może warto do piwnicy zanieść 100 małych puszeczek groszku konserwowego - zawsze to można na tym kilka miesięcy przeżyć a ile teraz takie 100 puszeczek może kosztować? 200zł?!
Medytując w wannie zastanawiałem się nad możliwymi scenariuszami mogącej nastąpić wojny. Kiedyś było prosto: NATO miało nas zaatakować, my z bratnimi armiami Układu Warszawskiego mieliśmy się bronić gdzieś pod Paryżem i Kopenhagą, i żeby nam było się trudniej bronić amerykańce planowali zrzucić na Polskę 300-500 taktycznych pocisków jądrowych abym nie musiał myśleć o puszczach groszku konserwowego. A teraz? Może będzie to bardziej przypominać Serbie z precyzyjnymi bombardowaniami transformatorów wysokiego napięcia? A może Czeczenie i zrobi się partyzantka w Beskidach? Kto tu może chcieć przyjść albo przyjechać czołgiem i po co? Nie wiem - ale nie wyobrażam sobie aby ktoś miał interes w przyjeżdżaniu tu czołgiem. Po prostu czołg za dużo niszczy.
Tak sobie myślę i myślę, że jeżeli nawet nie będzie to scenariusz z całej apokalipsy to na pewno zadziała ten kawałek z apokalipsy dotyczący głodu, bo benzyny nie będzie, pieniędzy nie będzie, rolników już nie ma a producenci żywności nie mogą produkować nie mając półproduktów (np. prądu a rolnictwo bez prądu nie istnieje). Skoro nie będzie benzyny i jedzenia to nie będzie też bezpieczeństwa bo ludzie głodni i silni ani nie być głodni napadają na słabszych aby im zjeść zapasy groszku.
A ten Fukojama to taki głupi jest, że mógłby się pewnie sporo od mojego kota wiele nauczyć.
PS. Andrzej przysłał film o Bilderbergach dostępny pod http://video.google.pl/videoplay?docid=-5739634563260751371&hl=pl i znowu nie wiem co o tym myśleć.
W Gruzji się dzieje a ja zbieram myśli. Chyba nic nowego nie wymyślę ale pozbieranie tego co jest i zobrazowanie w nowym świetle może kiedyś się przydać do kolejnych przemyśleń. Może się przydać więc zanotuje:
Putin nie musiał nikogo w Rosji przekonywać - po prostu zrobił sobie wojnę i już. Zrobił bo chciał zrobić a jego obywatele cieszę się, bo przecież Putin robi dobrze dla Rosji i dla nich. Po prostu jest autorytetem dla swoich obywateli i już.
Mógłbym napisać, że "wyborców" ale jakoś te słowo nie do końca tu pasuje, choć wybory w Rosji fałszowane na pewno nie są, bo nie muszą.
No i co demokraci? Czy naprawdę demokracja w zachodnim rozumieniu jest najlepszą metodą sprawowania władzy? Przekonacie do tego Rosjan (nieważne czy z Moskwy czy z Zabajkalskawo Pasiołka)? A może przekonacie do tego Chińczyka, który jest dumny z igrzysk w Pekinie? A może Irakijczyka, który ma dość do wspomina czasy Sadama znacznie lepiej niż Polacy czasy Gierka.
Niedemokratom znacznie łatwiej prowadzić wojnę i znacznie łatwiej im ją wygrać co jest jeszcze jedną wadą demokracji. Wadą, która pewnie ją kiedyś zniszczy.
Tak mi się wydaje, że jakieś ABW albo inny kontrwywiad powinien sprawdzić który z dziennikarzy na temat wojny w Gruzji co pisał i dlaczego. Oczywiście dziennikarze-liberałowie będą krzyczeć o wolności słowa, że nie wolno, że poglądy... ale agenci rosyjscy w Polsce działali do 89 roku (mimo iż Polska to był sojusznik) a po tym roku nikt ich w Polsce nie łapał, więc pewnie działają dalej bo Polska nie przestała być dla nich atrakcyjna.
Na razie tyle - ale może coś jeszcze dopiszę jak wymyślę.
Zbyszek jest zachwycony, więc sięgam po tą lekturę.
Emerytom jest źle, bo urzędnicy nie zrobili tego co im kazałem zrobić. Ale już wydałem stosowne polecenie aby od jutra wszystkim emerytom było dobrze.
(Władimir Putin, 17 stycznia 2005, parafraza)
A oni mu wierzą!