Dziecięca antykrucjata
Grzegorz Górny
www.rp.pl, ostatnia aktualizacja 31-12-2009 14:00
Największymi
sponsorami programów antyludnościowych na świecie są dziś rządy krajów
najbogatszych. Robią to w imię własnego interesu – przynajmniej tak, jak go
pojmują
Ludzi, którzy 3 maja br. zebrali się
na poufnym spotkaniu na Manhattanie, nazywa się bogami. To media okrzyknęły
bogiem biznesu Warrena Buffeta – najbogatszego człowieka na kuli ziemskiej.
Założyciela Microsoftu Billa Gatesa, drugiego na liście najzamożniejszych
ludzi globu dziennikarze mianowali bogiem informatyki. Do Teda Turnera, szefa
koncernu CNN, przylgnęło miano boga mediów, a do spekulanta i filantropa
George’a Sorosa określenie „bóg giełdy“. Na spotkaniu była też bogini
telewizji Oprah Winfrey oraz burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg i
przedstawiciel jednej z najbardziej wpływowych rodzin na świecie David
Rockefeller junior.
Rąbka tajemnicy, o czym rozmawiano
podczas szczytu na Manhattanie uchylił dziennikarz brytyjskiego „Timesa“.
Tak jak greccy bogowie na Olimpie przestawiali ludzkie pionki na planszy dziejów,
tak dzisiejsi bogowie zbiorowej wyobraźni postanowili nie dopuścić do
urodzenia się miliarda dzieci na kuli ziemskiej. W ich zamyśle tylko w ten
sposób można uratować naszą planetę przed przeludnieniem, tragedią
globalnego ocieplenia i zagładą.
Odkurzony Malthus
Wola bogów zawsze miała moc
konkretnego wcielania się w życie. Tak więc liczba miliarda zbędnych osób,
która pojawiła się w ich ustach, szybko zaczęła powtarzać się w różnego
rodzaju prognozach, raportach, opracowaniach. W oficjalnych dokumentach Funduszu
Ludnościowego ONZ (UNFPA) możemy wyczytać, że wyeliminowanie miliarda dzieci
spowoduje oszczędności energetyczne równe pracy dwóch milionów
jednomegatowych wiatraków.
Taka operacja jednak kosztuje. Nic
więc dziwnego, że w sierpniu br. szefowa UNFPA Thoraya Ahmed Obaid zaapelowała
do ONZ o wsparcie swej instytucji kwotą 23 miliardów dol. na upowszechnianie w
świecie aborcji. Uczestnicy manhattańskiego szczytu wielokrotnie wspierali już
projekty antyludnościowe. Bill Gates przekazał Planned Parenthood – największej
organizacji aborcyjnej na świecie – sumę ok. 34 mln dolarów. Fundacja
Warrena Buffeta sfinansowała z kolei badania kliniczne, które pozwoliły
wprowadzić na rynek pigułki dzieciobójcze RU-486.
Tym razem jednak rozmach zadania
wydaje się przekraczać nawet możliwości finansowe „bogów”. Dlatego
UNFPA apeluje do rządów najbogatszych krajów o większą hojność w
sponsorowaniu projektów antynatalistycznych.
Roger Lowenstein, biograf Warrena
Buffeta, stwierdził, że tym, co najbardziej cechuje uczestników nowojorskiego
zebrania, jest wręcz paniczny strach przed przeludnieniem. Skąd bierze się ta
obawa? Otóż mentalnie znajdują się oni pod wpływem ideologii pokolenia
’68. Jedną z najważniejszych książek, jaka ukazała się w 1968 roku, była
zaś „Bomba demograficzna” (Population Bomb) Paula Ehrlicha. Jej autor pisał,
że „bomba P” jest o wiele groźniejsza od bomby atomowej czy wodorowej, gdyż
– jeśli nie zostanie w porę rozbrojona – przyniesie naszej planecie
nieuchronną zagładę.
O ile bomba A została skonstruowana
w laboratorium w Los Alamos, o tyle bomba P narodziła się w umyśle Ehrlicha.
On sam pisze o tym następująco: „W płaszczyźnie psychologicznej eksplozja
demograficzna zaczęła się dla mnie ujawniać pewnej tropikalnej nocy przesiąkniętej
odrażającymi zapachami w Delhi. Ulice wypełniało mrowie ludzkie – jedzące,
myjące się, śpiące, skłócone i krzykliwe. Ludzie wciskający ręce przez
uchylone okno taksówki z prośbą o jałmużnę. Ludzie załatwiający swe
potrzeby fizjologiczne wprost na ulicy. Ludzie przeganiający ulicami zwierzęta.
Ludzie, ludzie, ludzie”. Tego typu wstręt człowieka cywilizowanego do ludzi,
których uważa za prymitywniejszych od siebie, nie jest niczym nowym. Włoska
badaczka Eugenia Roccella zwraca uwagę, że w podobny sposób w XVIII wieku
angielscy podróżnicy opisywali swoje wrażenia z pobytu w Neapolu.
W czasach, gdy karierę na świecie
robiło słowo „rozbrojenie”, Ehrlich proponował, by rozbroić bombę P. W
jaki sposób? Przez likwidację „socjomasy balastowej”, czyli owego odrażającego
„mrowia ludzkiego”. Trzeba rozpowszechniać sterylizację, aborcję i
antykoncepcję.
Psychozie przeludnienia uległo wówczas
wiele znanych postaci. Pisarz SF Isaac Asimov, zastanawiał się nawet poważnie,
czy z tego powodu nasza cywilizacja dotrwa w ogóle do końca XX wieku: „Nasze
społeczeństwo może nie przeżyć następnego pokolenia (…) około 2000 roku
struktura technologiczna społeczności ludzkiej zostanie prawie na pewno
zniszczona”.
Paul Ehrlich należał do nowej
kasty świeckich kapłanów, dla których nauka miała dać odpowiedź na
wszystkie problemy ludzkości. Naukowcy ci skupili się w Klubie Rzymskim i w
1972 r. ogłosili w Wiecznym Mieście dokument, który miał się stać laickim
odpowiednikiem papieskiej encykliki. Raport Klubu Rzymskiego przepowiadał, że
jeśli nie powstrzymamy przyrostu demograficznego, to wkrótce ujrzymy „koniec
świata spowodowany śmiercią głodową ludzkości”.
Jednym z autorów owego dokumentu był
sam Ehrlich, który jest najlepszym przykładem przekonania o własnej nieomylności.
W pierwszym wydaniu „Bomby demograficznej” z 1968 r. pisał, że „w latach
siedemdziesiątych” setki milionów ludzi umrą z głodu. Kiedy minęła
dekada i nic takiego się nie stało, w następnych wydaniach zmienił sformułowanie
i napisał, że owe setki milionów umrą „w latach siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych”. Kiedy i ta prognoza się nie sprawdziła, w kolejnym
wydaniu z 1990 r. Ehrlich stwierdził, że codziennie na świecie umiera z głodu
40 tys. dzieci. Wystarczyło jednak przejrzeć doroczny raport ONZ, by przekonać
się, że 95 proc. dziecięcych zgonów powoduje nie brak żywności, lecz
biegunka, choroby zakaźne, problemy prenatalne i wypadki, zaś 70 proc. z nich
zdarza się w krajach, w których głód nie jest zjawiskiem społecznym.
Cel uświęca jednak środki, gdy w
grę wchodzi obrona dogmatu, że na kuli ziemskiej żyje za dużo ludzi i
powinno ich być mniej. Ted Turner powiedział to zresztą wprost: „Całkowita
liczba ludzi na poziomie 250 – 300 mln, czyli 95-procentowa redukcja obecnego
poziomu, byłaby idealna”. Jeden z autorów Raportu Rzymskiego Dennis L.
Meadows radził zaś Polsce, by zmniejszyła swoją ludność do 15 mln, gdyż
byłaby to liczba optymalna dla naszego kraju.
Kiedy promotorzy polityki antyludnościowej
twierdzili, że trzeba zmniejszyć liczbę populacji, gdyż grozi nam widmo głodu,
powtarzali tezy anglikańskiego pastora Thomasa R. Malthusa, który po raz
pierwszy w 1798 r. sformułował teorię, że liczba ludności wzrasta w postępie
geometrycznym, podczas gdy środki utrzymania w tempie arytmetycznym. Tak więc,
według niego, dla wzrastającej liczby ludzi nie starczy żywności i musi się pojawić
głód.
Życie zweryfikowało jednak teorie
Malthusa na ich niekorzyść. Obecnie więc neomaltuzjaniści używają innego
argumentu: przeludnienie jest groźbą dla klimatu i grozi katastrofą
ekologiczną. Jesteśmy właśnie świadkami kampanii medialnych, które odwołują
się do takiej groźby.
W przededniu międzynarodowej
konferencji klimatycznej w Kopenhadze rząd duński wystąpił z propozycją, by
globalne ocieplenie zwalczać za pomocą polityki antyludnościowej przez
popieranie aborcji i sterylizacji. Podobnie uważa UNFPA: tylko poważne
ograniczenie liczby ludności może ograniczyć emisję gazów cieplarnianych do
atmosfery. „Jest nas zbyt wielu. Stąd bierze się globalne ocieplenie. Zbyt
wielu ludzi zużywa atmosferę”, mówił główny prywatny sponsor UNFPA Ted
Turner.
Al Gore porównał człowieka do
nowotworu żerującego na organizmie naszej planety. W swej książce „Ziemia
na szali” opisywał, do czego prowadzi niszczycielska działalność ludzi.
Przykład znalazł także w naszym kraju: „w niektórych rejonach Polski –
pisał – regularnie sprowadza się dzieci pod ziemię do głębokich kopalń,
żeby je chronić od różnych gazów i zanieczyszczeń powietrza. Można sobie
wyobrazić, jak nauczyciele ostrożnie wychylają się z tych kopalń i
sprawdzają, czy można już bezpiecznie wyjść na powierzchnię”.
Czytając ten fragment, można się
zadumać, dlaczego Al Gore dostał pokojowego, a nie literackiego Nobla.
Bardziej jednak nurtujące wydaje się inne pytanie: skoro jest nas za dużo,,
to dlaczego ci, którzy namawiają innych, by zrezygnowali z potomstwa, sami mają
dużo dzieci? Dlaczego Bill Gates i Warren Buffet mają po troje dzieci, Al Gore
i David Packard – po czworo, a Ted Turner – pięcioro? Dlaczego bogatym
wolno mieć liczne potomstwo, a biednym nie?
Żeby wrogów było mniej
Spróbujmy to pytanie przełożyć
na język polityki. Głównym sponsorem programów antyludnościowych na świecie
są dziś rządy krajów najbogatszych. Robią to w imię własnego interesu –
przynajmniej tak, jak go pojmują.
Przyjrzyjmy się ważnemu
dokumentowi, który uchwycił zmianę charakteru konfliktów międzynarodowych w
XX wieku. Chodzi o tzw. raport Kissingera z grudnia 1974 r. czyli dokument Rady
Bezpieczenstwa Narodowego USA pod nazwą „Memorandum dotyczące Studiów nad
Bezpieczeństwem Narodowym”. Pada w nim znaczące, a zarazem brzemienne w
skutkach stwierdzenie: „Konflikty, które postrzegane są głównie w
kategoriach politycznych, często mają swe korzenie w demografii. Uznanie tych
relacji wydaje się kluczowe dla zrozumienia i zapobieżenia konfliktom
zbrojnym”.
Raport Kissingera stwierdzał, że
wysoki przyrost naturalny w krajach Trzeciego Świata stanowi poważną groźbę
dla rozwoju gospodarczego, postępu społecznego i dobrobytu USA oraz dla
zaopatrzenia tego kraju w żywność, minerały i paliwa. Demografia jest też
jednym z czynników międzynarodowej supremacji. Bez wzrostu populacji niemożliwe
jest osiągnięcie znaczącej pozycji geostrategicznej. Dlatego mocarstwa dbają
o to, by osłabiać potencjał demograficzny państw, które mogą się stać
ich ewentualnymi rywalami. Tego typu polityka była prowadzona już w starożytnej
Grecji, np. Spartaci co roku systematycznie mordowali określoną liczbę helotów
i periojków, czyli najbardziej wartościowych jednostek wśród podbitej ludności,
by zachować nad nią przewagę demograficzną.
Głównymi heroldami
imperialistycznej i rasistowskiej polityki antynatalistycznej są lewicowi
aktywiści głoszący hasła sprawiedliwości społecznej
Dziś metody się zmieniły, ale
cele pozostają podobne. Raport Kissingera wymieniał 13 krajów szczególnie
niebezpiecznych dla USA ze względu na swą dynamikę demograficzną (m.in.
Indie, Brazylię, Filipiny, Nigerię, Tajlandię, Egipt, Kolumbię, Meksyk czy
Indonezję). Jako metodę prowadzenia polityki obronnej raport rekomendował
wprowadzenie światowego programu antyludnościowego. Głównymi narzędziami
miały być aborcja, antykoncepcja i sterylizacja.
Autorzy dokumentu, którego treść
postanowiono utajnić (ujawniono go dopiero w 1990 r.), zdawali sobie sprawę,
że prowadzenie otwartej działalności antynatalistycznej wywoła na świecie
falę oburzenia. Za wszelką cenę chcieli uniknąć oskarżeń, że Waszyngton
prowadzi politykę imperialistyczną, rasistowską i ludobójczą. Zaproponowali
więc propagandową otoczkę w postaci projektów zdrowotnych i takich
humanitarnych haseł, jak „walka z przeludnieniem”, „walka z głodem”
czy „reprodukcyjne prawa człowieka”.
Raport podkreślał też, że należało
unikać bezpośredniego zaangażowania USA i realizować swe cele za pośrednictwem
międzynarodowych organizacji, głównie oenzetowskich agend, takich jak UNFPA,
WHO, UNICEF czy UNDP. Stratedzy Rady Bezpieczeństwa Narodowego proponowali, by
unikać środków przymusu i koncentrować się na propagandzie, która przekona
samych zainteresowanych, że pozbawiając się potomstwa, działają na własną
korzyść. Dodatkowym bodźcem miało być uzależnienie amerykańskiej pomocy
gospodarczej krajom ubogim od wprowadzenia przez nie programów
antyurodzeniowych.
Taką politykę zaczęły prowadzić
nie tylko władze USA, lecz także Bank Światowy za prezesury Roberta McNamary,
który oświadczył nawet wprost, że jego instytucja udzieli kredytów tylko
tym krajom, które zalegalizują aborcję. Za słowami szły konkretne czyny. Na
przykład na Filipinach w 1995 r. w ramach kampanii immunologicznej 7,5 mln
kobiet poddano szczepieniom przeciwtężcowym, a w rzeczywistości 3,5 mln z
nich zostało wysterylizowanych bez ich wiedzy i zgody. Podobnych akcji w
krajach Trzeciego Świata było znacznie więcej.
Spisek przeciwko życiu
Najbogatsze kraje wydały
gigantyczne sumy na globalne programy antyludnościowe promujące w państwach
Trzeciego Świata antykoncepcję, wazektomię, podwiązywanie jajowodów czy
aborcję. W ramach tych projektów tworzona jest strategia psychologiczna, która
każe uważać środki depopulacyjne nie tylko za dobrodziejstwo dla całej społeczności,
ale wręcz za prawa człowieka. Dzieje się dokładnie tak, jak rekomendowali to
autorzy raportu Kissingera.
Jako przykład udanej manipulacji
Belgijski uczony ks. Michael Schooyans podaje wmówienie opinii publicznej
przekonania, że przeludnienie jest źródłem ich nędzy. Tymczasem wystarczy
porównać gęstość zaludnienia jego rodzinnej Belgii oraz Brazylii, by się
przekonać, że to nieprawda. W Brazylii na 1 km kwadratowy przypada średnio 18
mieszkańców, a w Belgii aż 320. To przeludniona Belgia powinna być więc
biedna, a Brazylia bogata. Jest jednak odwrotnie. Przyczyną ubóstwa nie jest
bowiem liczba ludności, lecz nieumiejętność rozwiązywania problemów społecznych,
politycznych i gospodarczych.
Przeciw narzucaniu demograficznego
dyktatu od początku protestował Kościół katolicki. W 1974 r. Paweł VI
powiedział, że „narzucanie narodom ograniczającej polityki demograficznej,
aby nie domagały się należnego im udziału w dobrach ziemi”, jest niczym
innym, jak „nową formą wojny”. Podobnie wypowiadał się Jan Paweł II, który
mówił wręcz o „spisku przeciw życiu“, w którym biorą udział „środki
społecznego przekazu, utwierdzając w opinii publicznej ową kulturę, która
uważa stosowanie antykoncepcji, sterylizacji, aborcji, a nawet eutanazji za
przejaw postępu i zdobycz wolnośc”. W encyklice „Evangelium vitae” Jan
Paweł II pisał, że możni tego świata „są przerażeni obecnym tempem
przyrostu ludności i obawiają się, że narody najbardziej płodne i najuboższe
stanowią zagrożenie dla dobrobytu i bezpieczeństwa ich krajów. W
konsekwencji zamiast podjąć próbę rozwiązania tych poważnych problemów w
duchu poszanowania godności osób i rodzin oraz nienaruszalnego prawa każdego
człowieka do życia, wolą propagować albo narzucać wszelkimi środkami na
skalę masową politykę planowania urodzin”.
Dla wielu ludów zagrożonych
polityką depopulacyjną Kościół pozostaje ostatnią nadzieją. W 2007 r. w
Brazylii delegacja największej organizacji skupiającej tamtejszych Indian wręczyła
Benedyktowi XVI pismo, w którym prosiła go o ratunek: „Nasze kobiety
poddawane są przymusowej sterylizacji (…) jesteśmy przedmiotem autentycznej
eksterminacji”. Swoistym paradoksem jest fakt, że największymi heroldami tej
imperialistycznej i w gruncie rzeczy rasistowskiej polityki antynatalistycznej są
lewicowi aktywiści głoszący hasła sprawiedliwości społecznej. Sprzeciwili
się jej natomiast choćby Ronald Reagan czy George W. Bush, którzy swe ludzkie
uczucia postawili ponad interes narodowy, tak jak definiował go raport
Kissingera. To właśnie ci prezydenci za swej kadencji wycofali finansowe
poparcie USA dla programów antyludnościowych na świecie.
Natomiast Bill Clinton oraz Barack
Obama (ten drugi już w pierwszym dniu swego urzędowania) złożyli podpisy pod
dokumentami uruchamiającymi strumień pieniędzy na projekty depopulacyjne w
krajach Trzeciego Świata. Pierwszy czarnoskóry prezydent w dziejach USA przyłożył
rękę do realizacji programu, którego głównymi ofiarami staną się ludzie o
czarnym, czerwonym i żółtym kolorze skóry.
Grzegorz Górny jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda”