From: w34@blog.pl
To: (...)
Sent: Saturday, January 10, 2004 4:56 PM
Subject: moja odpowiedź
Witam
Napisałeś do mnie, przeczytałem i teraz zastanawiam się co Ci odpisać bo
skoro szukasz u mnie recepty to ja muszę, na podstawie tego co napisałeś
przeprowadzić dobrą diagnozę a może i przepisać receptę jednak czy załapiesz
się na moje rady, to już tylko Twoja osobista decyzja.
I co my tu mamy. Pozwól, że Cię zacytuje Twój list:
> (...) Zawsze bylem wierzacy, wlasciwie to źle
> powiedzine. Po prostu wiedzialem ze jest Bog,
> ze Jezus byl synem Boga... Wierzylem czy tez
> wiedzialem na swoj sposob, nie zawsze nauki kosciola
> katolickiego trafialy do mnie...
No - to jest pewien materiał do postawienia diagnozy. Ale napisałeś
jeszcze:
> (...) Jednak ostatnio moja wiara czy tez wiedza oslabla...
> Otoz nagle wszystko stalo sie takie racjonalne,
> wszystko da sie wytluamczyc, policzyc... stworzenie
> swiata, czlowieka... Nagle w tej wizji swiata zabraklo
> miejsca w ktorym znajduje sie Bog... (...) w tak
> racjonalnym az do bolu swiecie wszystko mozna udowodnic...
> Objawienia, proroctwa... setki racjonalnych wyjasnien...
Przeczytałem, pomyślałem, i moja diagnoza jest taka: ta Twoja pierwsza
wiara i druga niewiara toczą się tylko i wyłącznie na poziomie
intelektualnym. Pasuje Ci, albo Ci nie pasuje: wierzysz że Bóg jest albo
wierzysz, że go nie ma. Rozsądne jest to lub rozsądne jest tamto - zależy
jakie argumenty masz za za jakie masz przeciw.
Wiesz co o tym myślę? Wszystko to jest jest elementem Twojego światopoglądu,
który możesz być taki lub inny ale na Twoją relacje z Bogiem to nijak nie wpływa.
Choć właściwie nie - wpływa w ten sposób, że będąc od Boga daleko
jeszcze bardziej się od niego oddalasz, choć może lepszy byłby taki obraz: będąc
daleko zamurowujesz drzwi, które przestają być Ci potrzebne, a którymi możesz
do niego się dostać. Przedtem miałeś te drzwi otwarte, ale przez nie nie
przechodziłeś. Wierzyłeś ale to też nie jest to o co chodzi w tym czymś
Bogu.
A o co właściwie Bogu chodzi? Ano o to, żeby mieć z Tobą bliską
relacje, aby pewne rzeczy robić razem, abyś w jakiś sposób się do niego
ustosunkował a może nawet współpracował traktując go jak osobę, która ma
swoją wolę, charakter, humory, plany a nie jak idee, która może jest i piękna
ale jest martwa. Bóg po prostu chce abyś go traktował tak jak Stwórca
powinien być traktowany. Jeżeli jednak tego nie robisz (bo np. nie chcesz) to
nie musisz - wszak jesteś wolny. Traktowanie go z wiarą ale jako martwą idee
i niewiara to praktycznie to samo. Niczym się nie różni niemodlenie od
modlitwy bez gotowości działania z jego strony. Bóg chciałby aby po
modlitwie było oczekiwanie na jego działanie ale takie, jakie on chce co
niekoniecznie będzie zgodne z tym co zamawiał modlący.
Spróbuję opisać jaśniej jeszcze tą różnice. Wyobraź sobie, że jesteś
chłop żonaty i w pewnym momencie musicie się z żoną rozdzielić (siła wyższa),
ona wyjeżdża daleko, nie ma telefonów, poczty, listów, paczek, wiadomości.
Wyobraź sobie sytuacje lekko wojenną, albo (nie wiem ile masz lat i na ile to
do Ciebie przemówi) ale np. w latach 50-tych, za Stalina ludzie znikali:
przychodzili panowie z UB i człowiek przestawał istnieć. Może siedział w więzieniu,
może był już na Syberii a może był już zabity - nie wiadomo. Może to właśnie
była Twoja żona a Ty nie wiesz nic, przez rok, dwa, pięć, dziesięć. O tym
że masz żonę wiesz tylko z pamięci, obrączki i świadectwa papierowego w
szufladzie, zdjęć. Nie wiesz czy żyje, nie rozmawiacie, nie macie żadnej
relacji poza tym, że "wierzycie" w swoje istnienie. To co się teraz
wydarzyło w Twoim życiu to jest to, że zacząłeś żyć tak jakbyś żony
nie miał. Zaczynasz sobie racjonalizować swoją pozycję (na pewno zginęła w
podróży) i układasz sobie życie bez niej.
A przecież można inaczej: można (o ile można) ruszyć w podróż, zacząć
szukać dlatego, że chcę się mieć z nią relacje. Można chcieć mieć
relacje, chcieć rozmawiać, wymieniać myśli, dzielić uczucia, dotykać,
razem przezywać troski i radości. Ale będą daleko można podjąć decyzje:
chce być z nią (i poszukiwać) albo nie chcę z nią być i czego konsekwencją
będzie niewiara, że można do niej powrócić, że powrót będzie dobry albo
że w ogóle ona jeszcze żyje.
Z Bogiem jest właśnie tak: ON chce mieć z ludzi relacje i to relacje, której
pewnym obrazem jest relacja małżeńska. On tego chce ale czy ludzie chcą?
Ludzie po pierwsze wyjechali od Niego do dalekiego kraju i tam sobie siedzą
(powiedzmy, jak góral co za chlebem pojechał do USA - góralu, czy ci nie żal?).
Ludzie siedząc daleko zaczynają zachowywać się różnie: jedni to
racjonalizują i uważają, że są już samotni i przez to wolni, inni tęsknią
i gotują się do powrotu, do szukania drogi. Ale zwróć uwagę bo to jest ważne
- decyzja należy do nich?
A jaka jest Twoja decyzja? Bóg chce mieć z Tobą bliską relacje ale czy Ty
też ich chcesz? I olej teraz te wszystkie intelektualne wykręty, że
stworzenie świata, że ewolucja, że wielki wybuch, że tylko materia albo inne
nowoczesne badana, które próbują dowieść, że Bóg jest albo Boga nie ma.
To nie ma znaczenia dla Twojej decyzji, którą muszi podjąć sam: czy chcesz
mieć z NIM relacje?
Z Bogiem jest jeszcze tak, że On w swej doskonałej (tylko się teraz nie śmiej)
miłości daje na totalną wolność. Nie chcesz - proszę bardzo, jesteś
wolny, ale jeżeli chcesz to Bóg czeka, jak tylko wykonasz krok w jego kierunku
to On od razu na Ciebie zwróci uwagę, też się przybliży. Obiecał przecież,
że szukającemu da się znaleźć. Ale czy Ty jesteś szukającym go?
Moje osobiste świadectwo mówi tak: jak Ty zaczniesz go szukać to On cię
znajdzie. A wierz mi, te wszystkie te racjonalne rzeczy co je można wytłumaczyć
bez Niego z Nim tłumaczą się dużo, dużo lepiej. Ja jestem umysł ścisły:
elektronik, trochę fizyk, trochę historyk i zapewniam Cię, że koncepcje
biblijne zastosowane do świata wymagają znacznie mniej wiary niż koncepcje
ewolucjonistów. Wiem, bo sprawdzałem. Wiem, bo czytałem. Wiem, bo wiem jakiej
argumentacji używają naukowcy aby udowadniać materializm i wiem, że przyczyną
ich oszustw (a ewolucjonistów na tym ostatnio często łapano) jest kwestia
moralna a nie naukowa. Ale zostawmy naukę - ważne pytanie jest, czy chcesz mieć
z Bogiem bliską relacje. Czy chcesz z nim rozmawiać, chcesz z nim współpracować,
chcesz z nim przebywać, czy chcesz mówić innym jak to dobrze jest BYĆ z
Bogiem. Czy chcesz wejść z nim w relacje przypominającą nieco małżeństwo.
Jeżeli nie - sprawa jest jasna. Nic nie musisz robić. Szatan (w którego
istnienie ja osobiście wierzę) pomoże Ci zamknąć wszystkie drzwi dając do
tego dobre, jeżeli chcesz to nawet naukowe argumenty. Zamkniesz drzwi, spalisz
mosty, pogubisz mapy a nawet zapomnisz, że można było gdzieś iść, kogoś
szukać, kogoś mieć. Zamiast tego dostaniesz zabawki, świecidełka, zamiast
żony dmuchaną lalkę, zamiast miłości seks z prostytutką, zamiast zachwytu
nad światem hałas i kolorowe światła dyskoteki. I jakoś to będzie, żyć
nie umierać ... choć pewnie kiedyś będzie trzeba umrzeć.
Jeżeli jednak twoja odpowiedź brzmi "tak" to musisz wykonać
pierwszy krok. Z nawróceniem (bo o nawróceniu będziemy rozmawiać) jest dokładnie
tak samo jak z małżeństwem: możesz (#1) intelektualnie do tego podejść i
wyracjonalizować sobie, że to dobra dziewczyna, wspaniała kandydatka na żonę,
świetny charakter, dobrze gotuje, szmalowna rodzina, że będzie super. Ale
takie wyracjonalizowanie (np. wierze intelektualnie, że Bóg istnienie) nie
stworzy Twojej relacji z Nim. Wiedza, że dziewczyna jest super nie tworzy małżeństwa.
Wiara w Boga nie czyni z Ciebie człowieka wierzącego. Przecież - jak sam
piszesz - to już przerabiałeś.
Możesz też (#2) spotkać jakąś inną super dziewczynę, zakochać się i
przeżywać z nią zachwyty, uniesienia, och i ach a nawet ech i co? .... i nic,
bo to ciągle nie czyni z Was małżeństwa, nie powoduje, że jesteście jedno.
Emocje to fajna rzecz ale to za mało. Podobnie z Bogiem. Emocjonalne podejście
do Boga zrobi z Ciebie fanatyka lub dewotę.
Ale możesz (#3) podjąć decyzje i tak jak w małżeństwie stanąć i
powiedzieć tej drugiej osobie: "TAK, chcę być z TOBĄ i chcę tak do
końca, bo taka jest moja decyzja, taka jest moja wola". To właśnie
jest przysięga małżeńska i taką przysięgę możesz złożyć również i
Bogu, tak po prostu ją wypowiadając mówiąc w kierunku nieba (niebo :-) to to
na górze).
Zapewniam Cię, że te dwa pierwsze elementy, tzn. (#1) intelektualne
stwierdzenie, że jest to dla Ciebie dobre oraz (#2) emocjonalne dopasowanie i
uprzyjemnienie na pewno nastąpią bo Bóg to fakt, to rzeczywistość,
to Stwórca, który Ciebie stworzył, On to wszystko ruszył a nie, że stworzyło
się samo, nie wzięło się z niczego. On to stworzył i On najlepiej wie
najlepiej jak to wszystko działa. Emocjonalnie (#2) też Ci wszystko zadziała
bo ON jest MIŁOŚCIĄ wiec chce dla Ciebie dobrze nie tylko tu na ziemie
ale i na zawsze (ale strzeliłem tu niezłe określenie czasoprzestrzeni. Dobre.
Prawie jak w wojskowym kawale: "Kowalski. Macie sprzątać plac od tego
drzewa aż do kolacji".).
Tak wiec do Ciebie należy odpowiedz na pytanie: czy chcesz? Do Ciebie należy
podjęcie decyzji a potem zrobienie kroku i krzyknięcie do Boga: "Panie
Boże, tu jestem, chcę się z Tobą zaprzyjaźnić, chcę Cię poznać, chcę
żyć bliżej Ciebie a najlepiej w Tobie boś Ty jest Bogiem, Tyś jest moim Stwórcą,
Amen ('Amen' nie tłumaczy się na 'Enter' :-) ale na 'niech się
stanie')". To jest moja recepta dla Ciebie.
Próbujesz?
W34